Artykuły

Bierzcie i chrapcie

"Bierzcie i jedzcie" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Daryl Grady na blogu teatrmuzyczny.

Po tej ponad trzygodzinnej dawce tortur gotów jestem wyznać nawet najbardziej wstydliwe prawdy, przyznam się więc od razu: nie zrozumiałem nic. Co to takiego Serotonina (Izabella Malik)? Dlaczego caryca Katarzyna jest w programie nazwana Insuliną (Marta Tadla)? Nie bardzo rozumiem, na czym polega numer, wykręcony reszcie postaci i widowni przez Bakterię (Marta Kloc), co to miała być jogurtową, ale tak naprawdę nie jest, bo przecież jogurty są sterylne. I szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć. Kompletnie mnie to nie obchodzi.

Nie obchodzi mnie nic, co dzieje się na scenie. Problemy życiowe Cholesterolu (Alona Szostak), rozterki Niestrawionego (Rafał Gajewski), kompleksy Złej żywności (Radomir Respondek). Wiem, że miało być jak w "Było sobie życie", ale, niestety, nie było. Uczłowieczenie hormonów czy organów we francuskiej kreskówce działało, tu na przeszkodzie staje mu potworny bełkot dialogów, nadźganych dietetyczną nowomową, zrozumiałą tylko dla osób opętanych jedzeniową obsesją w równym stopniu, co autorzy. Nie rozumiem kompletnie ich bojowniczego zaangażowania w walkę o wyższość jednego rodzaju diety nad drugą. Może by mnie przekonali dając wywiad albo pisząc artykuł, uruchamianie w tym celu całej teatralnej machiny wydaje mi się jednak czynnością jałową i nietrafioną.

Zwłaszcza że i tej teatralnej machinie wiele brakuje do doskonałości. Pomysł rzucania na horyzont pełnych tekstów piosenek jest zdumiewający. Po co? Że niby nie zrozumiemy? Tylko irytujemy się, odkrywając, że aktorzy śpiewają trochę inaczej, zastępując jedne słowa innymi, co, oczywiście, jest zupełnie normalne, ale w tej konwencji drażni. W scenach zbiorowych zespół podryguje w przypadkowych kierunkach, udając na przykład, że wcina makaron. Numerów muzycznych jest mało, zbyt mało, a te, które są, ograniczają się do post-post-Weillowskich nieudolnych quasi-songów. Z okropnymi tekstami.

Zazwyczaj w spektaklach Strzępki i Demirskiego poszczególne wątki kumulują się gdzieś w okolicach finału w serii monologów, które mają działać jak uderzenie pięścią; w przejmujący sposób uświadamiać widzowi, o czym tak naprawdę mowa w spektaklu; obnażać fałsz, za pośrednictwem którego budujemy sobie obraz rzeczywistości. Teraz jednak z konsternacją patrzyłem na świetną Alonę Szostak, której aktorski kunszt strzelał całkowicie w próżnię, bo - przepraszam bardzo - ale nie jestem w stanie współodczuwać w teatrze jako widz rozlicznych krzywd, jakie świat wyrządził cholesterolowi.

Przede wszystkim było jednak przeraźliwie nudno. Nie będąc w stanie identyfikować się z postaciami - no bo jak identyfikować się z Blaszką miażdżycową (Anna Ratajczyk) albo Sygnałem mózgu 1 (Wioleta Malchar) - śledzić możemy co najwyżej argumentację twórców i usiłować nadążyć za subtelnościami dyskursu rodem z portalu "Zdrowie i Uroda". Trudno to wszystko brać na poważnie, a śmieszne za bardzo nie jest. Czułem się jak daleki krewny na rodzinnej uroczystości, wysłuchujący w kościele przydługiego kazania. Wierni przyszli, a ksiądz wykorzystuje moment, by nawrzucać im prawd obchodzących wyłącznie jego. Nie bardzo wypada im wyjść, ględzić więc może klecha tak rozwlekle i nudno, jak mu się żywnie podoba.

W "Położnicach Szpitala św. Zofii" duet Strzępka/Demirski był na tej samej scenie ostry jak skalpel. Tym razem też zapowiadała się rewolucja - rewolucja w dietetyce. Obawiam się jednak, że zamiast wyleczyć nas z otyłości, "Bierzcie i jedzcie" jest co najwyżej lekarstwem na bezsenność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji