Artykuły

Maszynka do wywoływania śmiechu kręci się już 20 lat

Choć premiera odbyła się 20 lat temu, spektakl "Mayday" nadal bije rekordy popularności. W teatrze Bagatela obejrzało go niemal 400 tysięcy widzów. Dziś Bogdan Grzybowicz (inspektor Troughton) oraz Tadeusz Wieczorek (inspektor Porterhouse) wcielą się w swe postaci po raz 1377. i 1378.! - pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim.

Bogdan Grzybowicz pytany, czy nie ma dość swego bohatera, odpowiada: - Absolutnie nie. Zwłaszcza że teraz wcielam się w niego kilka razy w miesiącu. Gorzej było na początku, kiedy grywaliśmy przez bity tydzień i do tego dwa razy dziennie.

Nie od razu spektakl cieszył się wielkim powodzeniem. To właśnie dyr. Henryk Jacek Schoen postanowił wypromować tę farsę. A najskuteczniejszym elementem było sugerowanie widzom, że na przedstawienie nie ma już biletów.

Po czym pani w kasie jakimś cudem znajdowała te dwa ostatnie.

"Mayday" pojawił się na afiszu Bagateli jeszcze za dyrekcji Niny Repetowskiej i po półtora sezonu został zawieszony (z przyczyn pozaartystycznych). Powrócił w 1997 roku, za dyrekcji Krzysztofa Orzechowskiego (Schoen był jego zastępcą), by stać się spektaklem kultowym. I gdy nastał czas wielkiego powodzenia, aktorzy poczuli zmęczenie. - Kiedy gra się trzysta razy to samo przedstawienie, przychodzi kryzys. Nie ma na to rady. Traci się pewnego rodzaju czujność artystyczną. Spektakl zaczyna reżyserować publiczność, co oznacza, że aktorzy przestają rywalizować miedzy sobą o to, który z nich szlachetniej zagra rolę. Zaczyna być ważne, kto lepiej rozbawi widzów. Według moich obliczeń działo się tak pomiędzy 500. a 600. przedstawieniem. Wówczas zastanawiałem się, czy nie czas przestać grać "Maydaya" - wspomina dyr. Schoen. Aż poszedł na jakieś 650. przedstawienie i doznał olśnienia. Zobaczył, że spektakl przekroczył jakieś granice.

Po raz pierwszy "Mayday" zaistniał w warszawskim Teatrze Kwadrat - z Wojciechem Pokorą w roli głównej. Aktor tak polubił sztukę, że podjął się jej reżyserii we Wrocławiu i Katowicach. Tam właśnie przedstawienie (i rozbawioną publiczność) zobaczyła Nina Repetowska i zaprosiła Pokorę do Krakowa. Ona też zaproponowała obsadę, która - jak ocenia wcielający się w Johna Smitha Krzysztof Bochenek - "była strzałem w dziesiątkę". Gwoli ścisłości - premierę zagrał sam Pokora.

Spektakl powstał w dwa tygodnie; wcześniej aktorzy pracowali z tekstem sami. Z opowieścią o tym, jak to John Smith, taksówkarz, usiłuje wybrnąć z pomocą przyjaciela z tarapatów i nieoczekiwanych zbiegów okoliczności, demaskujących jego podwójne życie - w dwóch domach, z dwiema równie mocno kochającymi go żonami. Smith stacza więc pojedynek z obiema kobietami, jednym homoseksualistą i komplikującymi jeszcze bardziej sytuację gapowatymi inspektorami policji.

Ray Cooney, zanim stał się najchętniej granym na świecie autorem sztuk komediowych, był aktorem. Pewnie dlatego tak świetnie czuje scenę, na której grał i w "Maydayu", swej siedemnastej z kolei sztuce. -To jest najlepsza angielska tradycja: dla teatru piszą aktorzy lub reżyserzy - mówił Wojciech Pokora przy okazji krakowskiej premiery.

To było gdzieś w okolicach 150. spektaklu; jeszcze na widowni były stare fotele, montowane po sześć, w których od śmiechu ludzi tak poluzowały się śruby , że huśtały się wahadłowo do przodu i tyłu. I nagle aktorzy zobaczyli, jak sześciu widzów pierwszego rzędu pada na kolana, by już w tej pozycji trząść się ze śmiechu nadal. - Pierwszy raz zobaczyłem widownię na kolanach - śmieje się grający od pierwszego spektaklu Stanleya Łukasz Żurek. I dodaje: -"Mayday" jest perfekcyjnie napisaną maszynką do wywoływania śmiechu. Staje się pewnego rodzaju śmiechoterapią. Dlatego uważam, że koszty biletów powinny być refundowane przez kasę chorych.

Zarazem jednak, jak zauważał Coooney w swej "Instrukcji pisania farsy", pokazana w "Maydayu" sytuacja jest "w realnym życiu (...) całkowicie tragiczna". Potwierdza to Łukasz Żurek: - Widzę ze sceny ludzi do czwartego rzędu; zdarzają się czasem pary, w których kobieta się śmieje, a facet obok niej nie. Prawdopodobnie żona kupiła bilety, a mąż jest uwikłany w podobne sytuacje, jak w sztuce. I go to specjalnie nie śmieszy. Bo jak tu się śmiać?

Pierwszy etap pracy Pokory-reżysera polegał na ustawianiu sytuacji zgodnie z didaskaliami. Po czym nastąpił etap ważniejszy - który Żurek nazwał pracą zegarmistrza. Bo, jak ocenia grająca Barbarę Smith Alina Kamińska, "Komedia i farsa to czysta matematyka, tego nauczył nas Wojciech Pokora. Wszystko musi się odbyć w odpowiednim momencie, co do sekundy, bo inaczej już nie wywoła zamierzonego efektu. Nauczył nas też grania do jednej bramki: jeżeli puenta należy do kolegi, trzeba zrobić wszystko, żeby mu ją podbić, bo za chwilę kolega w rewanżu pomoże nam".

I tak też widział to autor, pisząc: "Granie w farsie to praca zespołowa, choćby nie wiem jak bardzo intensywnie opracowana była główna rola".

Od premiery zdążyły zużyć się dekoracje i kostiumy zmarłego w 2000 roku Józefa Napiórkowskiego. Bywało, że na scenie urwały się drzwi, które są niezwykle często używane. Aktorzy zamiast je zamykać i otwierać, musieli je przestawiać. Od paru lat spektakl ma już nową scenografię Joanny Schoen. Ona też ubrała ponownie bohaterów.

Aktorzy zaskakiwali samych siebie, albo robili sobie kawały. Np. nagle pojawiał się na scenie Cyryl - postać, która nie występuje w przedstawieniu, a jedynie przewija się w rozmowach bohaterów. Bywało, że sami spontanicznie dorzucali puenty; niektóre nawet zrosły się z tekstem autora. Zdarza się, że ktoś mimowolnie ugotuje kolegę, jak ostatnio Alina Kamińska Łukasza Żurka, gdy już za drzwiami nadal tokowała na swego scenicznego męża.

Łukasz Żurek gra dwie postaci. - To absolutna schizofrenia aktorska. Najtrudniej jest, gdy zagra pod rząd cztery razy Stanleya, a później ma się wcielać w Johna. Zdarzyło się, że powiedział kwestię zarówno Johna, którego grał, jak i Stanleya, którym był Maciej Słota (którego z kolei podstawową rolą w tej farsie jest Bobby Franklin).

Zabawne nieporozumienia rodzi też fakt, że część aktorów gra także w "Mayday 2". I kiedyś Maciej Słota wyganiał za kulisami przedwcześnie na scenę Małgorzatę Piskorz, bo pomyliły mu się "Dwójka" z "Jedynką".

Spektakl wpłynął i na życie rodzinne aktorów. Dorota Korbacz-Bochenek (Mary Smith) i Krzysztof Bochenek przychodzili nieraz do teatru z małym Filipem. Syn, widząc kiedyś, jak Mary goni Stanleya, krzyknął z widowni swym cienkim głosikiem: "Wal go mamo, wal!".

Tadeusz Wieczorek opowiada z kolei o zbawiennej roli "Mayday". Kiedy jedzie nocą z rodziną samochodem i zaczyna odczuwać senność, to "bardzo dobrym pobudzaczem" są odtwarzane w głowie fragmenty farsy. - To fantastyczne móc zagrać sobie między Zagrzebiem a Karlowaczem na autostradzie o pierwszej w nocy I akt "Maydaya" i być wszystkimi postaciami.

Jest szansa, że aktorzy Bagateli będą nas i siebie bawić "Maydayem" do końca świata, a nawet o jeden dzień dłużej. Krzysztof Bochenek pytany, czy wyobraża sobie, że gra Johna Smitha za 15 lat, odpowiada: -Ten spektakl starzeje się nam wspólnie, więc dlaczego nie?

Ray Cooney

"MAYDAY"

TŁUMACZ: Elżbieta Woźniak

REŻYSERIA: Wojciech Pokora

SCENOGRAFIA: Józef Napiórkowski (1994)/Joanna Schoen (2005)

ASYSTENT REŻYSERA: Alina Kamińska

OBSADA:

MARY SMITH: Katarzyna Litwin

BARBARA SMITH: Alina Kamińska

JOHN SMITH: Krzysztof Bochenek/Łukasz Żurek

STANLEY GARDNER: Łukasz Żurek/Maciej Słota

INSPEKTOR TROUGHTON: Bogdan Grzybowicz

INSPEKTOR PORTERHOUSE: Tadeusz Wieczorek

BOBBY FRANKLIN: Maciej Słota/Przemysław Redkowski/Adam Szarek

REPORTER: Małgorzata Piskorz/Anna Rokita

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji