Dwugłos Samotności
W SAMOTNOŚCI PRZEMÓWIŁO SUMIENIE
Strajk głodowy trwa już kilka dni. Czubate kosze jedzenia stoją nie tknięte. Żaden z garstki marynarzy nie weźmie ani kęsa do ust dopóki "Czerwona Róża" nie ruszy w powrotny rejs do ojczyzny. Umęczeni fizycznie i moralnie ułożyli się na po kładzie. A nad ich głowami rozlega się natrętny, histeryczny dwugłos jedzcie! To znaczy: nie jedźcie do Polski!
Jeden głos należy do Jang Czao, agenta taiwańskich złodziei statków. Namawia do zdrady. Cóż, to jego profesja. Ale drugi głos... Ten dobrze znajomy głos przenika marynarzy przemożnym wstrętem, jakby każdy jego ton przeobrażał mięso i owoce w padlinę. Właśnie dlatego tak mocno zwarły im się zęby, że towarzysz Majewski obżera się i opija z portową dziwką. Właśnie dlatego gotują się bodaj na śmierć, że sekretarz organizacji partyjnej na statku "Czerwona Róża" wybrał życie u Czang Kai-szeka.
I w tej najcięższej chwili, kiedy pali głód i tysiąc razy dotkliwiej pali zdrada człowieka, którego załoga "postawiła jak pomnik", młodszy marynarz Piotr Leśniak prosi o przyjęcie do partii. Towarzysze pytają: czy możemy mieć zaufanie do syna przedwojennego zawodowego oficera? Czy możemy mieć zaufanie do byłego członka AK? Czy możemy mieć zaufanie do człowieka, który przesiedział dwa lata w więzieniu śledczym, podejrzany o szpiegostwo?
A na te pytania drugi sekretarz Adamczak ze strasznym bólem odpowiada pytaniem: Towarzysze, a czy on może mieć zaufanie do nas?
* * *
...Dopiero trzeci raz po wojnie widziałam widownię znieruchomiałą i śmiertelnie cichą po zakończenia przedstawienia. Ci, co zostali - zostali wstrząśnięci. Przedtem, przy otwartej kurtynie pierwszego, drugiego, trzeciego aktu kilkanaście osób opuściło salę. I to również nie zdarzyło się tak wiele razy, by zrywać się z krzesła, nie czekając nawet przerwy między odsłonami. Ale prawda tej sztuki może być trudna do zniesienia. Można nie wytrzymać paru godzin ze ściśniętym gardłem i drętwiejącym sercem. A tego właśnie chce autor. Mówi: musimy uczyć się na nowo słowa "sumienie". To jest sztuka o sumienia partyjnym.
"Samotność" Macieja Słomczyńskiego w teatrze Domu Wojska Polskiego w Warszawie, to nowa prapremiera polskiej sztuki współczesnej, i to może pierwszy raz - sztuki jak gdyby napisanej dziś, przepełnionej rozczarowaniem i wiarą dzisiejszego dnia. Może nawet raczej właśnie to, a nie skończony artyzm toruje drogę tej sztuce do widza, wdziera się w serce i mózg. A z drugiej strony tak, a nie inaczej powinien rozmawiać artysta ze społeczeństwem, wstrząs moralny jest miarą wysokiej sztuki. Słomczyński osnuł fabułę na tle uprowadzenia polskiego statku "Gottwald" przez flotę Czang Kai-szeka. Polski rząd zdołał uwolnić statek dopiero po roku. A ten rok niewoli był próbą sumienia, serca i charakteru ludzi z "Gottwalda" ludzi jak miliony innych w Polsce i dlatego prawda o hierarchii ludzkich wartości, której dociekli w dniach najcięższej próby - dotyczy nas wszystkich. Bo czy nasza próba nie jest równie ciężka?
Widz sądzi w sztuce dwóch ludzi, Majewskiego i Leśniaka, sekretarza organizacji partyjnej na "Czerwonej Róży" i młodszego marynarza o jak najgorszym (dla niektórych) życiorysie. Fakty przemawiały zawsze za Majewskim, nawet ludzie przemawiali za Majewskim, tylko żona, starzejąca się ociężała po trojgu dzieci, żona milczała. Ale kiedy taka żona pokornie milczy, to wydaje się naturalne.
Za to Leśniak żył latami w cieniu podejrzenia, wyższe studia, praca odpowiadająca jego inteligencji były dla niego niedostępne, a to, że niewinnie siedział - to również wydawało się naturalne. Taki był naturalny system ocen, wszystka było poddane drobiazgowej analizie, poglądy ojca, matki i ciotki, przeżycia dzieciństwa i 18-letniej młodości - wszystko, tylko nie sumienie dojrzałego człowieka. Wszystko poza człowiekiem, tylko nie to, co w człowieku.
A "wolność" wybrał właśnie Majewski. Za ileś tam dolarów. Za wino, mięso i hotel. Za rudą dziewczynę młodszą od żony o 20 lat i zgrabniejszą o 20 kilogramów. W pierwszej chwili nikt nie chciał uwierzyć w zdradę Majewskiego. Bo nikt nie widział, jak Majewski całymi latami dojrzewał do zdrady, kiedy piął się coraz wyżej i wyżej, deprawując się swoją władzą i swoimi przywilejami. Majewski przyzwyczaił się, że musi mieć zawsze rację, Majewskiego każdy musiał słuchać, a on uzurpował sobie ten kult i konserwował nieczułe sumienie ostrym octem pogardy dla uległych. "Polacy - to 25 milionów katarynek, na których każdy gra, co chce! - krzyczy "wolny" już Majewski. "To wszystko musi się załamać, bo tego ludzie nie mają w sercach!"
Leśniak wraca do Polski, choć smakował w niej tylko gorycz. Choć nie ma w Polsce nikogo bliskiego. Ale najbliższa z całego świata jest mu właśnie ojczyzna, najbliższy z całej ludzkości własny naród piękny kiedy wziął się za bary z przyszłością. Miłość ojczyzny, wiara w naród, patriotyzm - to jest ostoja siły moralnej tego człowieka, probierz dobra i zła, norma etyczna i światopoglądowa. I nic innego, tylko patriotyzm prowadzi Leśniaka do partii. Patriotyzm przemawia przezeń słowami: "ufam czerwonej ojczyźnie" Ufa jej, bo ufa zdrowiu swego narodu, który otrząśnie się z Majewskich jak z pijawek.
"Towarzysz" Majewski nie wrócił. Wrócił - towarzysz Leśniak. Przeraźliwie jaskrawa jest treść "Samotności". Przejaskrawiony problem. Aktorzy dodali mu konturów ostrych jak cięcia: Paluszkiewicz - zdrajca, Świderski - bohater. Lidia Zamkow przewyższyła tym przedstawieniem swoją niedawna inscenizację "Tragedii optymistycznej", pokazała "Samotność" jak jakąś polską rewolucyjną tragedię optymistyczną. Lśnią w tym przedstawieniu blaskiem klejnotów, czy też raczej, piękne poetyckie strofy miłości ojczyzny, miłości, która czasem strasznie dużo kosztuje i strasznie boli, ale jest mądrością narodu.
Miłość czerwonej ojczyzny jest mądrością polskiego narodu. Miłość ojczyzny jest kluczem zaufania narodu do partii "A czymże byłaby partia bez narodu?" - pyta marynarz "Czerwonej Róży". Aktor pyta - i wie, każdy z nas każdy członek partii musi odpowiedzieć na to sam w swoim sercu i sumieniu. (Barbara Olszewska)
" SAMOTNOŚĆ CZYLI POWRÓT SZMIRY"
Cały czas, kiedy patrzyłem na "samotność", chodziło mi po głowie te parę zdań Stendhala: "obiad był nietęgi, a rozmowa niecierpliwiąca. To spis rzeczy lichej książki, myślał Julian. Poruszają zuchwale najwyższe przedmioty, ale po trzech minutach człowiek pyta sam siebie, co większe: emfaza czy Jego nieuctwo?''
I czegóż nie ma w tej sztuce Słomczyńskiego? Polscy marynarze zatrzymani na Taiwanie i ogonki w kraju, trzy zdania o imperializmie i trzy frazesy o AK, gadka o starych żonach i o młodych kochankach, zły sekretarz organizacji partyjnej i szlachetny zmęczony Polak, wzruszająca dziewczyna z polskich pól i łąk i trzy dziwki tajwańskie, surowy kapitan, który jest wyniosły, ale wierny swojej załodze i syn oficera zawodowego, były akowiec, bez sensu więziony i bez sensu prześladowany, który w czasie niewoli taiwańskiej wstępuje do partii. I to wszystko polane jest złym tłuszczem ociekającym kaznodziejstwem patriotyczno- sentymentalnym. To nie jest sztuka debiutanta, który ma coś do powiedzenia: po prostu nie daje sobie rady z materiałem i prawami sceny. Wprost przeciwnie. To jest sztuka człowieka, który nie ma nic do powiedzenia i żadnych zahamowań. Jest zręczny poda ci każdą mieszankę, i to jest właśnie obrzydliwe, obrzydliwe jest połączenie pół-prawd i pół-kłamstw, kokietowanie pozorami odwagi, aby ominąć w rzeczywistości wszystko, co jest bolesne i drażliwe, jeden przykład. Pokazywanie gołych nóżek ma umożliwić przełknięcie wzruszających apostrof, że należy kochać żony za ich zmarszczki, albo może odwrotnie: kaznodziejstwo z "Niedzielnego dzwonka" ma usprawiedliwić pokazanie rozebranych dziewcząt. I tak samo w polityce.
Artystycznie "Samotność" jest prawdziwym arcydziełem złego smaku. I znowu wszystko. Z każdego stylu, co najłatwiejsze najbardziej wulgarne. Brecht jest modny, a więc dawaj piosenkę o żołnierzu i fałszywe songi. Symbolizm nie jest sprzeczny z realizmem i mamy wolność stylów. Po co zadawać sobie trud i budować zwartą akcję. Niech wszystkie postacie prologu śnią się nieustannie bohaterom akcji głównej. Niech przyłażą na ten statek, niech przywołują wspomnienia i budzą skrupuły. Mamy do powiedzenia parę wstępniaków. Mówmy je na rampie, wprost do publiczności. To będzie intelektualniej.
Tak więc Słomczyńskiemu udało się w krótkich abcugach połączyć: "Kościuszkę pod Raclawicami" z "Optymistyczną tragedią" i "Życie paryskie" z Brechtem. Nie, to nie Brecht, tylko brechta.
Lidia Zamkow nie szczędząc kosztów i energii z wielkim zapałem wykonała obowiązki reżyserskie. W tej szmirze bierze udział zespół blisko sześćdziesięcioosobowy i kilku najświetniejszych aktorów, jakimi rozporządza Teatr Domu Wojska Polskiego.
Nie wszystkim to wyszło na dobre. Mikołajska zawsze zdumiewa, kiedy potrafi przeżyć rolę. Ale kiedy nie przeżywa, potrafi pokazać tylko manierę. I ta maniera wyszła, mała maniera nie najlepszego rodzaju z fałszywą prostotą, odrzucaniem głowy, wibrowaniem głosu. Halina Mikołajska zgrywała się na prostą, czułą i szlachetną dziewczynę. Po co?
Obronną ręką wyszły z tego przedstawienia nogi Leśniewskiej, Izabeli Paszkiewicz i Traczykówny. I mimo wszystko doskonały był Świderski. Miał jakąś wyjątkową lekkość i autentyczność. Ale nie mógł uratować spektaklu. Teatr Wojska Polskiego bardzo niesławnie zakończył tegoroczny sezon teatralny i zawiódł nadzieje nas wszystkich To nie jest pomyłka repertuarowa. To jest kapitulacja.
Po raz pierwszy w życiu gwizdałem w czasie spektaklu. Kiedy sztuka jest nieudana, nie wolno gwizdać. Ale kiedy sztuka jest obrzydliwa, trzeba gwizdać. Gwiżdżcie.
Przypisek redakcji: Po przeczytaniu tak sprzecznych recenzji czytelnikom nie pozostaje nic innego, jak udać się osobiście do Warszawy i na własne oczy zobaczyć omawianą sztukę.