Artykuły

Samotność, a raczej Piotr Leśniak czyli o miłości ojczyzny

Dlaczego właściwie, Piotr Leśniak, bohater granej w Teatrze Domu Wojska Polskiego sztuki Macieja Słomczyńskiego, młodszy marynarz internowane­go przez czangkaiszekowców statku "Czerwona Róża" - nie kwapi się z podpisaniem prośby o azyl? Zda­wałoby się, że to on właśnie będzie pierwszy, który to zrobi. Pocho­dzenie społeczne: syn sanacyjnego oficera. Przynależność organizacyjna podczas okupacji: AK. Po wojnie - dwa lata więzienia śledczego, przez tzw. pomyłkę, co nie nat­chnęło go miłością do władzy ludowej. Wreszcie - uniemoż­liwienie studiów, do których miał zamiłowanie. Komunistów nie lubi. W treść artykułów pra­sowych, szkoleń i przemówień na akademiach nie wierzy. Mimo to sprawia zawód amerykańskiemu wywiadowi - i drętwiakom ufnym w niezawodną wiedzę dostarczoną przez ankiety. Motywy takiego po­stępowania - to bardzo skompli­kowana historia. Twierdzę to wbrew autorowi sztuki.

Gdyby wierzyć uproszczonej wer­sji, podanej w "Samotności" - za­pobiegać ewentualnym prośbom polskich obywateli o azyl można by przede wszystkim na drodze zwięk­szenia pozycji budżetowych, prze­znaczonych na "Mazowsze", "Śląsk" oraz inne zespoły pieśni i tańca. Ta koncepcja, podsunięta mi przez jed­nego ze znajomych, który również sztukę Słomczyńskiego obejrzał - ma pełne potwierdzenie w moty­wacji postępowania Leśniaka: pio­senka o ptaszku nie pozwala mu zostać na Taiwanie. Jest coś z rze­czywistości w tym pomyśle autor­skim: mechanizmy nostalgii są bar­dzo irracjonalne - a w wewnętrznej walce między decyzją "zostać" i de­cyzją "wracać" tylko argumenty pozarozumowe mogły w sytuacji Piotra przeważyć szalę na korzyść powrotu. Tak by się przynajmniej mogło zdawać.

Ileż bowiem argumentów przeciw powrotowi dostarczono panu Jang-Czao, czangkaiszekowskiemu komisarzowi policji, ze strony, która po­winna być zdawałoby się, zaintere­sowana w powrocie Piotra do oj­czyzny! To nie był tylko argumenty, mówiące o jego krzywdzie. To nie była też tylko sprawa odraża­jącej sylwetki moralnej sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej na "Czerwonej Róży". Sojusznikami komisarza Jang-Czao okazali się przede wszystkim ci, dzięki którym komisarz mógł nie bez uzasadnienia obiecywać Leśniakowi więzienie i proces o szpiegostwo po powrocie do ojczyzny. Sojusznikami komisa­rza Jang-Czao okazali się notabene moim zdaniem i ci, którzy stworzyli sytuację nieco nonsensowną, że chęć opuszczenia kraju przez oby­watela kwalifikuje się jako zdradę narodową nie tylko w okolicznoś­ciach takich, jak na Taiwanie. Po cholerę trzymać stare emerytki, któ­re chcą wyjechać do swych synów zagranicę, po co trzymać za poły szukających egzotycznych przygód awanturników, jakich wielu było zawsze na świecie.

Piotr ma jednak wybierać w sztu­ce Słomczyńskiego coś więcej, niż miasto i kraj, w którym spędzi naj­bliższe lata swego życia. Okolicz­ności są zupełnie specyficzne i nie­dwuznaczne: wywiera się na niego nacisk, by zdradził. Przyjrzyjmy się motywom, które nie pozwoliły mu tego zrobić.

Na pewno niemało ważnym mo­tywem ostatecznej decyzji - by­ła zdrada Majewskiego, sekretarza POP. Ta postać stworzona zdawa­łoby się przez przekorę w stosunku do obowiązujących jeszcze niedaw­no schematów, jest żywcem wzięta z rzeczywistej epopei polskich marynarzy na Taiwanie. Wszyscy zna­my ludzi podobnych Majewskiemu: gdy ma się ich przed sobą odczu­wa się przede wszystkim żywioło­wą potrzebę pobytu gdzie indziej niż oni, ustawienia się przeciw nim. Rozumiem tu Leśniaka. Mniej rozumiem motyw nucenia piosenki. Wiem i z lektur, i z relacji ludzi, znajdujących się długo poza ojczyz­ną - ile waży czasami dla człowie­ka taka piosenka, ale jako motyw naczelny - to chyba za mało. To trochę obniża w naszych oczach Leśniaka: prawdę mówiąc robi on ze sceny raczej wrażenie kogoś mniej sentymentalnego (co nie zna­czy: człowieka bez życia uczuciowe­go!), bardziej myślącego. To może zasługa Jana Świderskiego, grają­cego tę rolę - ale Piotr wygląda na sceptyka, trochę nawet cynika, a w każdym razie na racjonalistę i człowieka z dostatecznie rozwinię­tym poczuciem humoru, by melo­dyjka z "Mazowsza" nie wyczerpy­wała motywów takiej decyzji. Autor zaś chwilami chciał z niego zrobić szwoleżera czy ułana, to znaczy chłopca poczciwego, dziarskiego, nie bardzo mądrego - i pełnego pra­polskich cnót (chociaż ukrytych pod tzw. skorupą).

Wiem, skąd wziął się ten szwo­leżer. Piotr - to przecież były AK-owiec. Jeśli po dwunastu latach patrzę na wspólną przeszłość moją i Piotra z dużym emocjonalnym dystansem - to dlatego, że pamię­tam, ile w tej "wojskówce" było szwoleżerstwa i owej specyficznej harcerskiej ideowości nie podszytej ani krztyną racjonalizmu. Ale zna­my AK-owców - "szwoleżerów" i AK-owców, którzy czytali Conrada. Już dawno znaleźli się bystrzy ob­serwatorzy procesów ideologicznych, którzy zauważyli, ile młodzież AK-owska zawdzięcza postawie tego tak bardzo polskiego pisarza. To u Conrada znajdowali natchnienie dla tragicznej wierności - a większość ich tragicznych pomyłek - tam ma swe źródło i uzasadnienie. Do tych ludzi, choćby nawet nie­nawidzili komunistów, komisarz Jang-Czao nie mógł znaleźć klucza. Leśniak zresztą, jak sam mówił, raczej "nie lubi" komunistów, niż nienawidzi. Ponieważ jednak autor dał mu nie tylko coś z bohaterów Conrada, ale i coś ze szwoleżera - więc Leśniak zapisuje się do partii w momencie najcięższym. Dlaczego to robi? Tylko przez przekorę chy­ba, przez kawaleryjską fantazję: wtedy, gdy to grozi skręceniem kar­ku, gdy niejeden partyjny zdradza lub tchórzy - on właśnie zapisze się do partii. Czy Leśniak otrzymał nowe argumenty natury intelektualnej, nie znane mu przedtem? Nie, prawdziwy szwoleżer niewiele ma wspólnego z intelektem (jeśli nie liczyć, w skromnym zresztą wymia­rze, Wieniawy). Czy to może zrobił więc Leśniak - czytelnik Conrada? Też chyba nie. Nawet pod sztan­darem Republiki korsarz Conra­dowski pozostaje nadal sobą, takim samym korsarzem jak przedtem.

Inna rzecz, że scena przyjmowania Leśniaka do partii dostarczyła mnie i innym widzom niemało emocji. Z jednej strony - przerażająca drętwota zabierających głos w imię groteskowej "czujności", z drugiej - patos walki i frontu, zespolenia się całej załogi. W epizodzie, w któ­rym przemawiali drętwiacy, rozpo­znawałem elementy znane mi z własnego doświadczenia, gdy sam kiedyś stawałem przed ciałem, zwa­nym egzekutywą POP w niczym nie przypominającym awangardy - i słuchałem pytań i pretensji równie drętwych, jak dobiegające podczas pełnego napięcia zebrania partyjne­go ze sceny "Samotności". W pew­nym momencie następuje rozwią­zanie: cała załoga podnosi ręce w górę, głosując. Jak po śmierci Lenina, gdy WKP(b) przyjmowała no­wych członków głosami partyjnych i bezpartyjnych, całych załóg.

Ale wracajmy do Leśniaka. Roz­czarowałem się tym skrzyżowaniem Conradowskiego bohatera ze szwoleżerem. W motywacji, na którą go było stać, zabrakło mi najważniej­szego argumentu. Wstąpienie Piotra do partii - było tylko gestem ka­waleryjskiej fantazji. Mimo wszy­stko jednak człowiek, który nie lu­bił komunistów i miał do nich swoje słuszne pretensje - mógł znaleźć jeszcze jeden motyw decydujący o powrocie. To co kiedyś powiedziała Maria Dąbrowska o pisarzu - można powiedzieć i o każdym patriocie: jego miejsce jest z narodem w złym i w dobrym losie. Im czarniej wy­glądałaby rzeczywistość widziana oczyma Piotra - tym więcej miał powodów, by wracać. Bo ojczyzna - to nie tylko krajobraz i piosen­ka, ale przede wszystkim poczucie wspólnoty losów z narodem, poczu­cie, którego nic i nikt wyrwać z serca ludziom kochającym swą oj­czyznę nie jest w stanie. Być może, że Leśniaka nie było stać na żaden intelektualny argument - szkoda jednak, że tak ubogie okazały się jego motywy pozaintelektualne.

Marynarze wracają do kraju. Na lotnisku czekają rodziny tych, któ­rzy wracają i tych, którzy nie wró­cą. Dzieje się tak dlatego, że czerwony ołówek skreślił z komunikatu listę wracających: bano się, by po półrocz­nej walce o powrót do kraju, któ­ryś z nich nie wysiadł jeszcze z sa­molotu w Syjamie. Na samotnego Piotra czeka nieznajoma dziewczyna, taka, o jakiej marzył na Taiwanie. Patrzę z niepokojem: czy nie podejdzie razem z nią do Piotra dwóch panów: "Proszę iść z nami". Przecież komisarz Jang-Czao zrobił wszystko, by skompromitować opornego w oczach jego władz oj­czystych. Ale nie: powrót tych rze­czywistych marynarzy z Taiwanu, odbył się przed rokiem. Różański i jemu podobni nie mieli już więcej władzy szkodzenia. Komisarz Jang-Czao i jego szefowie stracili swych głównych, najskuteczniejszych sprzy­mierzeńców.

Zdaje się, że sztuka nie wszyst­kim będzie się jednakowo podobała - i to z różnych powodów. Jedni - tu zalicza się i autor tych uwag - będą uważać, że sztuka mimo swych ambicji jest jednak bardzo nierówna i niepogłębiona myślowo; inni - pozwolę sobie nazwać ich Dulskimi nowego typu - wykrzykną, by nie wywlekać brudów i nie pod­ważać.

Nie piszę recenzji. Zainteresował mnie przede wszystkim jeden aspekt sztuki - i to z krzywdą dla teatru. A w hierarchii artystycznych osiągnięć bardzo wysoko liczy się w tej sztuce świetna scenografia Sa­dowskiego, bardzo dobra inscenizac­ja Lidii Zamkow, i dobra gra zespołu, w którym wyróżniali się Świderski, Kondrat i Mikołajska. Wiem, że tak o teatrze pisać nie wolno - proszę mi to wybaczyć. Byłoby krzywdą dla całego zespołu, jeśliby nie była dokonana odpowiednio ob­szerna analiza ich bardzo ciekawych osiągnięć. Na pewno zrobią to krytycy kompetentni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji