Sprawy sumienia i inne...
GŁOŚNA historia marynarzy polskich, bezprawnie przetrzymywanych na Taiwanie przez władze Czang Kai Szeka posłużyła Maciejowi Słomczyńskiemu za pretekst do napisania sztuki. Pretekst, gdyż autorowi niewątpliwie nie zależało wcale na wiernym odtworzeniu tragedii tej garstki marynarzy, którzy stanęli wówczas twarzą w twarz, z trudnym zagadnieniem wytrwania, niesprzeniewierzenia się obowiązkom.
Chciał on poruszyć wiele problemów natury moralnej, związanych z taką właśnie niezwykłą i zaskakującą sytuacją. Trzeba od razu na wstępie, powiedzieć, że autorowi udało się to w sposób znakomity. Widz, patrząc na żywą, nieledwie sensacyjną, a nade wszystko głęboko wzruszającą akcję sztuki, ma nieustannie do czynienia z zagadnieniami moralnymi, od których rozwiązania zależy i spokój jego własnego sumienia.
Sprawa uczciwości względem własnej ojczyzny, przywiązania do kraju, który tyle przeszedł cierpień i zmagań. Sprawa rzetelnego postępowania a nie podporządkowywania się koniunkturze. Sprawa odwagi, pozbawionej fanfaronady i związana z tym sprawa prawdziwego i fałszywego bohaterstwa. Sprawa partyjnych i bezpartyjnych. Oto tylko drobna cząstka zagadnień, z którymi stykamy się przecież na każdym kroku i od których prawidłowego, uczciwego rozwiązania zależy tak wiele w naszym życiu i życiu naszego otoczenia. Oto tylko drobna cząstka zagadnień, poruszonych przez młodego autora w tej interesującej sztuce.
Autor ukazuje z jednej strony marynarzy i rozgrywającą się na pokładzie więzionego statku tragedię, a z drugiej ich pozostawione w kraju kobiety: żony stare i młode, dziewczyny przez nich kochane, córki.
Kształt artystyczny "Samotności" jest zaskakująco świeży i przesycony prawdziwą poezją. Niewątpliwie jest w tym kształcie artystycznym szkoła brechtowska, ale nie najgorsza to szkoła i jej zastosowania daje tu świetne rezultaty.
Dramat zbudowany jest z kolejno następujących po sobie krótkich odsłon, przeplatanych intermediami w formie monologów pojedynczych bohaterów i bohaterek sztuki. Te monologi to jak gdyby wykładnia myśli autora, poetycki komentarz zwierzający widzowi najbardziej intymne poglądy autora, które jakże często pokrywają się z poglądami widza na te same życiowe sprawy.
Nie należy sądzić, słysząc termin "monolog", że forma ta ma coś wspólnego z praktykowanymi w teatrze ubiegłego stulecia przemówieniami "na stronie": te monologi to jak gdyby niedyskretne podsłuchanie bicia serca bohatera sztuki, jego marzeń sennych i jego radości i rozpaczy. Trafnie stosowana przez inscenizatorkę i reżyserkę ilustracja muzyczna tych monologów podnosi jeszcze ich emocjonalność.
Ale wracajmy do akcji sztuki.
MARYNARZE uwięzieni na Taiwanie mają do wyboru: podpisać na żądanie policji czangkaiszekowskiej w osobie Jang-Czao podania o "azyl" albo wbrew sterowanym wobec nich szykanom wytrwać na swych stanowiskach Polaków wiernych ojczyźnie i komunistów wiernych Partii. Autor skorzystał z tej sytuacji, by ukazać całą galerię różnorodnych charakterów od podłego zdrajcy Majewskiego, który zawiódł zaufanie wierzących mu towarzyszów do niezłomnego mimo starości i choroby najstarszego ze wszystkich Malotki. Jedną z mocnych stron tej świeżej i pełnej uroku sztuki jest zróżnicowanie ludzi, ukazanie prawdziwych postaci, takich, jakie spotyka się w życiu.
Przyznaję, że gdy patrzałam, jak w oczach widza konsekwentnie ukazują się poszczególne charaktery działających postaci, czułam szczere zdziwienie. Nasza twórczość rodzima ostatnich dziesięciu lat z małymi bardzo wyjątkami nie przyzwyczaiła nas do takiego zjawiska. Żywi ludzie na scenie w polskiej sztuce współczesnego autora! Co za radość...
A widzimy tu żywych ludzi i w dodatku z całym zrozumieniem odtwarzanych przez aktorów. Na plan pierwszy wysuwa się tu barwnością i soczystością charakteru Piotr Leśniak w interpretacji Jana Świderskiego. Ten były akowiec, który mimo doznanych krzywd nie utracił wiary w ojczyznę i nie dał się sprowokować podstępnemu wrogowi obdarzony został zarówno przez autora, jak przez grającego go aktora zniewalającym urokiem i pozostanie jedną z tych postaci naszej literatury dramatycznej, która niewątpliwie przetrwa. Znakomicie podpatrzoną postacią jest też Kapitan (Jerzy Pichelski), który nie zdradza Polski Ludowej z tej choćby prostej przyczyny, iż ma już niejako we krwi obowiązek kapitana okrętu, który z posterunku nie schodzi pod żadnym pozorem, bo to hańba. Na tych dwu bodaj przykładach, widać, że pozytywni bohaterowie tej sztuki to bynajmniej nie monolity z gębami pełnymi jednakowo brzmiących frazesów, ale ludzie, którzy z czysto ludzkich pobudek pozostają uczciwi.
KAŻDY z tych uczciwych marynarzy znalazł swego dobrego odtwórcę w aktorach takich jak Bronisław Dardziński (stary Malotka). Adamczak szczerze oddany Partii i ugodzony w samo serce zdraą sekretarza Majewskiego (Bohdan Ejmont), Karolak (Wiesław Gołas), Telegrafista (Mieczysław Stoor) i inni. Zdrajcy i wrogowie również nie zostali namalowani przez autora tylko czarną barwą: to żywi ludzie, choć odpychający pod względem etycznym. Takim jest sekretarz Majewski (Janusz Paluszkiewicz) tchórz, oportunista i skończony łajdak, takimi trzej marynarze, którzy "poprosili o azyl" i nie zadowalając się tym, grają prowokacyjną rolę wobec własnych kolegów marynarzy (odtwórcy Andrzejewski, Wroncki, Urbanowicz). Takim nade wszytko Jang -Czao, policjant czangaiszekowski świetnie narysowany i przez odtwórcę Józefa Kondrata.
Przez cały niemal czas trwania sztuki akcja rozgrywa się na pokładzie polskiego okrętu na Taiwanie, ale nie należy przypuszczać, że wyłącznie pomiędzy marynarzami. W akcji tej biorą bowiem udział i kobiety, z którymi są oni związani. Kobiety te nie przybyły na Taiwan, pozostały w Polsce, oczekując, swych bliskich, ale tu są obecne: we wspomnieniach, które cisną się do nich w chwili, gdy podsuwają im hańbiący dokument zdrady, w marzeniach pełnych tęsknoty, gdy w objęcia rzucają im by zapomnieli obce, piękne kobiety, w snach dręczących ich w czasie głodówki protestacyjnej. To one odtrącają dłoń, która już może złożyłaby podły podpis, to one podsycają ich tęsknotę za rodzinnym miastem, to one przynoszą im choćby we śnie żywność w koszach, gdy są zgłodniali. One: narzeczone, żony, matki, maleńkie dopiero co narodzone córeczki...
To ich wizje doprowadzą ich wreszcie do upragnionego portu w Polsce.
Autor w piękny, poetycki i sugestywny sposób wplótł te nierealne kobiety w realne życie marynarzy.. Pomogła mu w tym niewątpliwe pomysłowa i śliczna inscenizacja Lidii Zamkow: widmowy bal marynarski na pokładzie statku, sen zmorzonych głodem marynarzy to niezapomniane obrazy wyczarowane przed oczyma widza, na tle prostej, a pięknej dekoracji.
Kobiety są równie zróżniczkowane jak męscy bohaterowie. Nierealna, jak wizja Katarzyna, dziewczyna w sukni w groszki, do której obrazu tęskni wesoły Piotr ucieleśniona została przez Halinę Mikołajską, z właściwym jej wzruszająco subtelnym wdziękiem. Nieszczęśliwa żona zdrajcy Weronika w interpretacji Wandy Łuczyckiej sprawiała każdym zjawianiem, że widzowie mieli łzy w oczach. Marta, oczekująca dziecka to tak dawno nie widziana na warszawskich scenach Elżbieta Osterwianka, (nawiasem mówiąc córka Juliusza Osterwy), młodziutka Zofia (Szmigielówna). Dziewczyna z balu marynarzy (Małgorzata Leśniewska) i inne.
Widz opuszcza salę po obejrzeniu "Samotności'' pełen nękających go zagadnień sumienia, a jednocześnie wzruszony i oczarowany.
To bardzo, bardzo wiele.