Hanna Lisowska króluje niepodzielnie
Warszawska inscenizacja "Kawalera srebrnej róży" Richarda Straussa nie spotka się zapewne z takim zainteresowaniem, jak prapremiera tej opery w Dreźnie na początku 1911 roku, kiedy specjalnie uruchomione pociągi dowoziły publiczność z innych miast. A szkoda, bowiem zasługuje na to co najmniej z kilku powodów. Przede wszystkim ze względu na Hannę Lisowską, która w roli Marszałkowej stworzyła porywającą i doskonałą pod każdym względem kreację. Także z powodu Jacka Kaspszyka, który poprowadził muzyków do iście rewelacyjnego odegrania bardzo trudnej partytury. A ponadto najpopularniejsze dzieło Straussa, ale zarazem jedno z najtrudniejszych w literaturze operowej, od trzydziestu pięciu lat nie było obecne na polskich scenach. To wystarczy, by "Kawaler srebrnej róży" na długo pozostał w repertuarze sceny narodowej. Jednakże obawiam się, że tak się nie stanie, bowiem publiczność tego teatru z roku na rok przyzwyczajana była do coraz mniej ambitnego programu. Nic więc dziwnego, że po "Skrzypku na dachu" i innych dziwnościach na tej scenie (np. mówi się o powrocie do repertuaru "Greka Zorby", który powinien być tańczony przez zespół folklorystyczny, a nie klasycznie wyszkolonych tancerzy!) trudno będzie przekonać publiczność do dzieła, które przeznaczone jest raczej dla wyrobionych widzów.
Richard Strauss pracował nad partyturą "Kawalera srebrnej róży" niecałe siedemnaście miesięcy i zakończył ją 26 września 1910 roku. Była to piąta opera, która powstała krótko po wielkich sukcesach jego dwóch poprzednich dzieł - "Salome" i "Elektry". Po biblijnym dramacie Oscara Wilde'a i antycznej greckiej tragedii Strauss zwrócił się ku neoklasycyzmowi, światu Mozarta, który na początku naszego stulecia został na nowo odkryty i stał się dość modny. Kompozytor poza tym miał ochotę skomponować spokojny, pełen tkliwości komediowy utwór. Hugo von Hofmannsthal podrzucał mu różne pomysły, aż w końcu pojawiła się idea "Kawalera srebrnej róży", którą librecista naszkicował w ciągu trzech dni. To libretto pozwoliło kompozytorowi odzwierciedlić poprzez nastrój i muzykę epokę wspaniałego i eleganckiego towarzystwa przed pierwszą wojną światową, które niebawem bezpowrotnie miało zniknąć. Stworzył hedonistyczną i ekstatyczną partyturę pełną świetlistych momentów i pomimo sporej obsady muzyków utrzymał ją w tonacji lirycznej, a do tego wyrafinowanie zinstrumentalizował. Połączenie sentymentalizmu i komizmu od momentu prapremiery fascynowało publiczność i do dziś w tym uwielbieniu nic się nie zmieniło. Opera jest stale obecna na scenach operowych świata, a przy tym powszechnie uważa się, iż jest tonie tylko najważniejsze dzieło w twórczości Straussa, ale także jedno z najwybitniejszych w literaturze operowej.
Warszawska inscenizacja "Kawalera srebrnej róży" zrealizowana została w koprodukcji z Teatro Carlo Felice w Genui. Tam właśnie trzy miesiące wcześniej odbyła się premiera w tej samej scenografii, kostiumach i reżyserii co warszawska. Realizatorem obu - bo jednak są różnice reżyserskie - jest Pier Luigi Pizzi, który na scenie obrotowej stworzył w początkowych dwóch aktach bardzo przestronne, utrzymane w kolorach złota i kości słoniowej późnobarokowe pomieszczenia. W sypialni księżnej Werdenberg dominuje biel łóżka i oprawione w złotych ramach lustra, a liczne draperie stwarzają dla sceny miłosnej pomiędzy Marszałkową i Oktawianem intymną atmosferę. Łożem Marszałkowej Pizzi rozpoczyna opowieść o kawalerze srebrnej róży i łóżkiem w oberży w trzecim akcie ją kończy. Tym razem znajduje się w nim nie Marszałkową, lecz Zofia z Oktawianem. Jest to wprawdzie piękna pointa tej opowieści, ale cokolwiek przesadzona, bowiem jest dość istotna różnica pomiędzy miłością Oktawiana z Marszałkową a z Zofią.
Istotniejsze wszakże od sceny rozpoczynającej i kończącej operę jest to, jak Pizzi poradził sobie z przedstawieniem perypetii bohaterów biorących udział w komedii muzycznej Straussa. Trzeba wiedzieć, że Pizzi, architekt z wykształcenia, swoją karierę rozpoczął w 1951 roku od scenografii, a dopiero w 1977 roku zajął się reżyserią. Nic więc dziwnego, że jego myślenie reżyserskie zdominowane jest przez myślenie scenografa, który komponuje na scenie piękne obrazy. I tak rzeczywiście jest w tej inscenizacji, gdzie podziwiać można olbrzymią ilość do najmniejszego detalu pięknie skomponowanych obrazów, a poruszający się po scenie aktorzy zdają się przeszkadzać. Stąd też jego reżyseria jest aż nazbyt statyczna, jak na tę właśnie operę Richarda Straussa, a komediowe sytuacje przez to nie są najzupełniej śmieszne i dość nieporadnie wyreżyserowane.
Nie widziałem tej inscenizacji w Genui, ale z doniesień krytyków zachodnich, śpiewacy tam występujący (z Francji, Wigier, Niemiec, USA, Austrii i Włoch) mieli, zdaje się, większe możliwości aktorskie aniżeli nasi. Tak więc i z niedoskonałości polskich śpiewaków wynika ta statyczność wielu istotnych scen w warszawskiej realizacji "Kawalera srebrnej róży". Wszakże spośród siedemnastu solistów występujących na narodowej scenie tylko Hanna Lisowska bez najmniejszych problemów poradziła sobie od strony aktorskiej z rolą Marszałkowej. Od pierwszej po ostatnią scenę jest w każdym momencie rzeczywiście księżną Marszałkową i Wszystkie niuanse tej nie najłatwiejszej roli doskonale wygrała; od kochanki po melancholijną kobietę świadomą przemijającej urody, od wyniosłej księżnej po kobietę pogodzoną z rozstaniem z Oktawianem.
Premierowe przedstawienie "Kawalera srebrnej róży" całkowicie zdominowała Hanna Lisowska, która niepodzielnie króluje w partii Marszałkowej. Tak rewelacyjnej kreacji wokalnej i aktorskiej ów teatr, zwany obecnie narodowym, nie miał już od bardzo wielu lat. Śpiewaczka, która wsławiła się szczególnie w interpretacji ról Wagnerowskich, w bardzo trudnej partii Marszałkowej porusza się z nadzwyczajną swobodą, jakby nie miała jakichkolwiek problemów technicznych. Jest świadoma tego, że każda nuta siedzi,że nie musi się obawiać o nic. Może całkowicie skoncentrować się na interpretacji, na cieniowaniu dźwięków i na pięknym wykańczaniu każdej frazy. Każdy dźwięk wykonywany przez tę śpiewaczkę nie jest pusty, lecz pełen różnych treści, zależnie od tego, co dyktuje jej w danej chwili rola. Jej głos przy tym brzmi nadzwyczaj szlachetnie, a w górnym rejestrze niezwykle jasno i soczyście. Hanna Lisowska nie tyle że ma opracowaną w najmniejszym detalu partię Marszałkowej, ile ona rzeczywiście jest na scenie Marszałkową. I to nie tylko ze względu na możliwości aktorskie, ale raczej na, zdaje się, nieograniczone możliwości w interpretowaniu głosem tej roli.
Tam gdzie Hanna Lisowska rozpoczyna kreowanie partii Marszałkowej, tam już niestety kończą się możliwości pozostałych wykonawców, którzy biorą udział w tym przedstawieniu. Zdaje się są bardziej pochłonięci pokonywaniem trudności technicznych śpiewanych przez nich partii aniżeli grą aktorską, która, rzecz jasna, nie powinna polegać li tylko na chodzeniu po scenie. Ani Izabela Kłosińska nie jest Zofią, ani tym bardziej Marta Abako Oktawianem, a już na pewno Włodzimierz Zalewski baronem Ochsem, od którego - jak twierdził sam Richard Strauss - zależy powodzenie Kawalera srebrnej róży. Poza tym nazbyt często zapomina się w naszym narodowym teatrze, że partie drugoplanowe - jak właśnie w operze Straussa - są również bardzo ważne i nie można ich powierzać śpiewakom, którzy z różnych względów tych partii nie powinni śpiewać. I w końcu tylko Hanna Lisowska na tyle ma opanowaną dykcję i język niemiecki, że wszystkie śpiewane przez nią kwestie są doskonale zrozumiałe. A to mało, bowiem dialogi prowadzone przez bohaterów "Kawalera srebrnej róży" - od wytwornie eleganckich, aż po język prostych ludzi i dialekt - są w tej operze niezmiernie ważne.
Tylko Jacek Kaspszyk z orkiestrą Teatru Narodowego może się mierzyć z Hanną Lisowską, bowiem dyrygent dokonał prawdziwego cudu. A raczej -co jest bardziej zasadne -jest on po prostu wspaniałym muzykiem, który nie dość że potrafi efektywnie pracować z zespołem muzyków, to także umie ich zdopingować do nie spotykanych od wielu lat - z małymi wyjątkami - w tym teatrze efektów. Stad też "Kawaler srebrnej róży" jest wydarzeniem, które - mam mimo wszystko wielką nadzieję - będzie się coraz częściej zdarzało w Teatrze Narodowym.