Artykuły

Bolesna nauka

"My, dzieci z dworca ZOO" w reż. Giovanny Castellanos w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Katarzyna Hanna Binkiewicz na swoim blogu krytykat.wordpress.com.

To odważny krok mierzyć się z historią Christiane F. Historią, którą zna chyba każdy i która wywołuje niezmiennie od lat ogromne emocje. Trzeba mieć niesamowite wyczucie, by opowiedzieć ją wiarygodnie i jednocześnie nie uczynić jej zbyt wulgarną, tym bardziej, gdy za główną grupę odbiorców uznaje się młodzież. Spektakl "My, dzieci z dworca Zoo" w Kamienicy jest dokładnie taki, jaki być powinien. Po prostu. Każdy szczegół jest dopracowany, nie ma półśrodków, wszystkie sceny są wyważone w swoim przekazie. Jest gorzko i celnie, ale bez przesadnego epatowania nagością i strzykawkami.

Historia Christiane F. powinna być nauką i przestrogą dla wszystkich. Szczególnie dla tych, którzy przekonani są o swojej omnipotencji i umiejętności panowania nad wszystkim.

Wypiję tylko raz, wstrzyknę sobie tylko, żeby spróbować, będę palić tylko w weekendy, co mi szkodzi?

P R Z E C I E Ż N I E J E S T E M U Z A L E Ż N I O N Y!

To zdanie dźwięczy w uszach jeszcze długo po wyjściu z teatru. Każdy narkoman jest przekonany, że panuje nad swoim nałogiem, a uzależnieni są wszyscy poza nim. Ta pewność znika dopiero wtedy, gdy nałóg wgniata w najczarniejszą otchłań, gdy zaczyna sterować całym życiem, każdą aktywnością. Poznajemy historię Christiane F., opowiedzianą przez nią samą, przez jej przyjaciół, rodziców. To tak jakbyśmy kartkowali jej osobisty dziennik. Krok po krok przechodzimy przez jej życie, które nieustannie przeplata się z nałogiem. Nałogiem, który nie chce jej uwolnić. Nałogiem od którego ona nie potrafi się uwolnić.

W Teatrze Kamienica spektakl "My, dzieci z dworca Zoo" prowokuje do zastanowienia. Przestrzega, ale nie umoralnia. Nie wartościuje, nie ocenia, nie stara się na siłę nakłonić do jedynego słusznego toku rozumowania. To wszystko dzieje się samo, za pomocą środków, które zastosowali twórcy. Ten spektakl pokazuje rzeczywistość prawdziwą, bez teatralnego ubarwienia. Dzięki temu ten przekaz jest tak celny. Twórcy nie skupili się wyłącznie na kwestii uzależnienia, ale także na wewnętrznej walce bohaterów, na psychologicznych motywach ich działania. "My, dzieci z dworca Zoo" pokazuje jak łatwo jest stracić kontrolę nad własnym życiem i jak przerażające ma to konsekwencje. Co ważne, to przedstawienie kwestie uzależnienia traktuje systemowo. Nie ocenia, ale pokazuje i analizuje kolejne możliwe czynniki. Dotyka samotności, cierpienia, problemów w domu i z rówieśnikami. Dotyka człowieka i całej struktury w której żyje.

Doprawdy trudno stwierdzić, co jest największą siłą tego obrazu. Dzięki swojej spójności jest mądrą, gorzką całością. Wszystkie elementy logicznie się zaziębiają. Aktorstwo w tym spektaklu jest na najwyższym poziomie. Role są wymagające, zbudowane silnymi emocjami. Dodatkowo sceny są krótkie, poszarpane, a tempo spektaklu bardzo szybko się zmienia. Aktorzy żonglują postaciami, biegają po cienkiej linie beztroskiej zabawy i prawdziwych tragedii. Każdy charakter wnosi na scenę nową energię, tu nic nie jest powtarzalne, tu nic nie jest banalne. Castellanos zadbał o to, by aktorzy zagrali sobą. Swoim ciałem, gestami, mimiką, słowem. Nie znajdziemy w tym spektaklu modnych i widowiskowych efektów, projekcji 3D czy spadających z nieba samochodów. Tutaj gra człowiek. Gra celnie, mądrze, pięknie. Genialny Adam Serowaniec, po trosze ojciec, po trosze narkoman, w sposób niebywały buduje swoje postaci, dając im sto procent realności. Jego kreacje są sugestywne i szalenie wyraziste, a przede wszystkim prowadzone są bardzo konsekwentnie. Niebywałe emocje wzbudza także kreacja Katarzyny Ptasińskiej, wcielającej się w postać Kessi - przyjaciółki głównej bohaterki. Jej Kessi jest niebywale przekonująca, figlarna, nieco obsceniczna. Ptasińska ma niebywale plastyczne ciało, każda emocja, którą przekazuje wydaje się wręcz mieć swoją melodię. To debiut sceniczy Katarzyny Ptasińskiej, tym bardziej należy podkreślić siłę tej kreacji - bardzo mocna rola, niesamowita praca głosem i ciałem. Gracja Niedźwiedź, która wciela się w rolę Christiane, urzeka umiejętnością stąpania po emocjach, płynnie przechodzi z delikatnej i niewinnej dziewczynki do zgorzkniałej, bezmyślnej, pochłoniętej nałogiem nastolatki.

Do zachwycających kreacji należy dodać muzykę Dżemu i scenografię, która mimo swojej oszczędności jest bardzo wymowna. To wszystko tworzy całość, która precyzyjnie trafia do widza. Tak młodego, jak i tego nieco starszego. "My, dzieci z dworca Zoo" to ważny, przejmujący obraz, który łapie za serce, ale nie robi tego komercyjnymi chwytami. To spektakl charakterów, emocji, słowa. Tutaj krzyczy człowiek i jego emocje. Widzowie mimowolnie stają się świadkami opowieści, która boli i porusza. Reżyser tak pokazał tę historię, by sprowokować widza do myślenia i do odczuwania. I tak się dzieje - jedni są sfrustrowani głupotą nastolatki i pojękują głośno, gdy ta kolejny raz powtarza, że nie jest uzależniona. Inni empatyzują i starają się choćby oczami przytulić samotną Christiane. Ten spektakl wzbudza emocje, prawdziwe, silne emocje, które zostają w sercu na długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji