Artykuły

Weill w Malarni

Katowice. Na Scenę w Malarni Teatru Śląskiego droga wiedzie przez niewielkie podwórze. Na parterze kamienicy, pamiętającej czasy przedwojennych, wolnomularskich zgromadzeń, zaimprowizowano skromną szatnię. Z piętra dochodzą dźwięki muzyki - jeszcze nie tej; na razie zaledwie jakieś strojenie instrumentów, jakieś rozśpiewywanie głosów. Aby wejść do środka, trzeba nacisnąć dzwonek. Przybyłych wita farbowany murzyn-wykidajło w pasiastej liberii i meloniku. W głębi, pod osłoniętymi oknami, stoi scenka, na której - po ustawieniu pianina, perkusja krzeseł dla dwóch "blach" - nie zostało wiele miejsca. Od sceny odchodzi długi na pół salki podest. Jest jeszcze mały barek, w którym można wypić w jednorazowym kubku łyk bardziej lub mniej mocnego alkoholu, jest kilka kawiarnianych stolików, lecz przede wszystkim jest - atmosfera! Jak chcecie: tingel-tangel, knajpa, kabaret, burdel... A może jedno z tych harlemowskich, zakazanych miejsc, gdzie w czasach Wielkiego Kryzysu grano jazz, popijając zabronioną whisky?

Pomysł przedstawienia skomponowanego ze znanych i nieznanych songów Kurta Weilla zrodził się i dojrzał w Krakowie. Przed dwoma laty, Józef Opalski połączył mezzosopran operowy z aktorstwem dramatycznym, zapraszając do współpracy Bożenę Zawiślak i Jana Peszka, którym songi - zaaranżowane przez Jana Lica - wbił w ciało Henryk Tomaszewski, zaś wszystko scenograficznie oprawił w Teatrze STU Marek Braun. Na eskapadę do Katowic reżyser zabrał scenografa, tytuł - "Sexualne zło" - i, rzecz jasna, muzykę Weilla, choć tym razem w większej (i chwała mu za to!) dawce. Reszta jest nowa: sześcioro dobrze śpiewających aktorów, wbijający tym razem songi w ciało Henryk Konwiński oraz odpowiedzialny za stronę muzyczną Andrzej Marko.

"Sexualne zło" wydaje się przedstawieniem, będącym w fabularnej rozsypce. Aktorzy wchodzą na estradę, biorą mikrofon, odgrywają "numer", schodzą, siadają niemal pośród publiczności; śpiewają solo i z partnerami. Od amerykańskiego w charakterze "Jestem tu obca", poprzez "Surabaya Johnny", "Alabama Song", do zaśpiewanej - po głośnym, roziskrzonym kolorowymi żarówkami i bańkowo-mydlanym kiczem "Youkali" - niemal szeptem pieśni o Mandelay". Lecz każdy utwór jest tu zarazem mikroskopijnym teatrem. Tak, wszystko obraca się wokół owej seksualnej powolności z Brechtowskiej "Opery za trzy grosze", ale z wyczuciem smaku i z przeświadczeniem, że seksualność jest także pretekstem do pokazania namiętności, mniejszych i większych ludzkich tragedii, czy wreszcie pospolitych i wybrednych draństw. I jeśli ktoś nie da wiary, że seksualność ta jest siłą istotnie determinującą nasze zachowania, to niech się przynajmniej zaduma - wespół z aktorami: Joanną Budniak-Macherą, Ewą Leśniak, Krystyną Wiśniewską-Sławik, Jerzym Głybinem, Wiesławem Sławikiem i Piotrem Warszawskim - nad takim dwuwierszem.

"Szaleństwo, to marzenie chwil, bo nie ma wszak tej Youkali".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji