Pijanego Fortynbrasa dzieje
W I akcie Szekspirowskiego "Hamleta" z Elsynoru wyrusza poselstwo do Norwegii. W akcie II posłańcy powracają przynosząc wiadomość. Wojska księcia Fortynbrasa, gotujące się do wojny, tym razem nie zaatakują. Dania pozostanie bezpieczna. I dopiero w finale, gdy zabraknie już Hamleta, Laertesa, gdy odejdą na zawsze wszyscy protagoniści, na scenę wkroczy Fortynbras. Po koronę i tron Danii.
"Wszystkie porozumienia kończą się tam, gdzie zaczyna się Norwegia".
Oto motto do zdarzeń. Po murach norweskiego dworu błąka się duch zamordowanego władcy. Panujący po śmierci ojca książę Mortynbras to polityczna marionetka i jego głowa spadnie niebawem. Młodszy brat - Fortynbras pije nałogowo alkohol. Uważany jest za niegroźnego błazna. Przeciwko tronowi spiskuje sprawujący faktyczna władze Sternborg, norweski minister spraw wewnętrznych. Otoczony tajnymi agentami, donosicielami i płatnymi mordercami nie liczy się z nikim i niczym. Jego rządy są okrutne. Marzy o podboju Finlandii, Danii i niszcząc swych wrogów dąży do zwycięstwa. Zdaje się być niepokonany.
Wnętrze norweskiego dworu rozwiązuje zagadkę historii Hamleta, interpretuje w jednoznaczny sposób dramat Elsynoru. To, co tam, w Danii, tylko zasugerowano, o czm napomknięto, tu zostaje odsłonięte. Zyskuje inną rangę i wymiar. To jakby Szekspir oglądany zza kulis. Właśnie stąd, z Norwegii, powędrowali na dwór starego Hamleta zaufani starego Sternborga, to tu wiedzą, że obłąkana Ofelia jest agentką tajnej policji, a Poloniusz sprzedawczykiem wysługującym się obcym. To nie Hamlet jest bohaterem swojej historii. Nie rozterki jego chorej duszy są przyczyną nieszczęść. Dramat duńskiego dworu został napisany i przygotowany znacznie wcześniej, w sztabie obcego wywiadu, a główne role obsadzili gotowi na wszystko agenci. Duński książę był tylko jednym z pionków - choć istotnym - na politycznej sachownicy.
Sztuka Janusza Głowackiego "Fortynbras się upił" to krótka wariacja na motywach historii Hamleta o bezwzględności polityki i władzy, jak również w odpowiedzialności popełnianych zbrodni i powtarzalności motywacji. Jeżeli "Dania jest wiezieniem", to Norwegia jest krajem rządów bezprawia. Zdarzenia na norweskim dworze są tożsame z wydarzeniami w Danii - duch zmarłego władcy przestrzega syna, wędrowni aktorzy (może tajniacy?) odgrywają kolejne "Zabójstwo Gonzagi" a piękna Dagny podobnie jak Ofelia kusi młodego księcia i płaci za to życiem. Historia się powtarza - ale nie do końca tak samo. Norweski dwór Głowackiego nie jest tragiczny, nic jest nawet straszny. Czy miał taki być? Czy autor przypadkiem nie zakpił z historii, nie zadrwił z nas, poszukujących w dziejach reguły na powtarzalność ludzkich dramatów? Ryzykuję twierdzenie, że uwspółcześniony dwór norweski miał być groteskowy. Powinien śmieszyć i przerażać, kpić i zachowywać powagę, tymczasem, ten na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy był nijaki, rozbiegany i często przegadany, pozbawiony racji swojego istnienia. Chciał straszyć, a budził zniechęcenie.
Scenę wraz z widów nią otacza czarny horyzont. W głębi rozbudowanego proscenium mała, rozsuwana kurtynka kryje książęcy tron. Tuż z boku, po prawej stronic stara karuzela z czterema miejscami na krzyż - to sala rozmów i przesłuchań, i jeszcze biegnący przez środek widowni, trochę ponad głowami widzów podest. Oto domowe więzienie Fortynbrasa, królestwo władzy Sternborga, dwór norweski. Gdzieś w górze dudnią buty zamkowej straży, za plecami toczą się rozmowy. Elżbieta Tolak nie wykorzystała głębi sceny, wyprowadzając jednocześnie scenografię w obszar widowni. Pomysł to już nienowy w teatrze, a ryzyko sprawienia widzom niewygód bez rekompensaty ogromne. Tak się też stało, a szkoda, gdyż wiele z akcji i dialogu umknęło w śledzeniu nieustannej bieganiny, w częstym kręceniu się w fotelu. Zabrakło skupienia, magii teatru.
Jest ciemno. Nad głowami świszcząca muzyka wiatru, burzy, a może przelatujących samolotów. Na podeście Sternborg (Wojciech Kalwat) wraz ze swoim asystentem Ośmiookim (Wojciech Stawtuak) dyskutują nad mapą Danii. Pan i sługa. Obaj butni i pewni siebie ze sztucznym uśmiechem tyrana i kata. Wciąż tacy sami, szablonowi. Mają szerokie, zielonkawe prochówce i w tym samym kolorze kapelusze. To tajniacy - nie można mieć wątpliwości. Ta zagadka już na wstępie zostaje rozwiązana. Twórcy spektaklu nie zaufali tekstowi. Dosadna aluzyjność kostiumów niszczy walor intelektualny przedstawienia. Bełkoczący, pijany Fortynbras, zły Sternborg, jego długonoga kuzyneczka Dagny, miotający się wartownicy nie tworzą jakiegokolwiek klimatu "nie zadają" widzom żadnych pytań. Problem gdzieś ginie.
A przecież "Fortynbras się upił" to dobry materiał na ciekawe przedstawienie. Temat dla refleksji o przyczynach i o skutkach każdego dramatu, o awersie i rewersie ludzkich działań, o wielkości interpretacji tych czynów. Tego wszystkiego w bydgoskim przedstawieniu zabrakło. Reżyser, Andrzej Maria Marczewski, zrobił raczej teatr o służbie bezpieczeństwa, pseudo-okrutny romans o pijaku i agentce tajnej policji, o tyranie-ministrze, którego własny asystent obdarł ze skóry.
Zbyt wiele było w tym łatwych chwytów, zbyt wiele dosłownych znaków. Ośmiooki po uśmierceniu swojego pracodawcy wchodzi na scenę z ogromną błoną ochlapaną czerwoną farbą - tyle pozostało z okrutnika. Okrwawione po łokcie ręce obmywa w wielkiej wannie, w której jeszcze przed chwila kapał się Sternborg. W tej sztuce okrucieństwo zawarte jest w treści, w przesłaniu i nie ma potrzeby powtarzania go w obrazie. Wówczas wszystko zaczyna przypominać tanią komedię lub horror. Rozlegające się potępieńcze wycia skazańców dopełniają tego.
Są jednak w tym przedstawieniu obrazy piękne, "teatralne". Oto za rozsuwaną kurtynką stoi tron. Tam kolejno ukażą się: kukła zamordowanego władcy, żywi bohaterzy dramatu, martwa Dagny z odciętą głową. Tron jest otoczony przez czerń, lekko rozjaśnioną smugami światła - miejsce jakby nierealne, przecież to właśnie ono, niedostępne zwykłym śmiertelnikom, rozpala namiętności i rodzi tragedie lego świata, wynikłe z dążenia do władzy.
A tytułowy Fortynbras? Po prostu pije. Chce zapomnieć, uciec, przeżyć. Wierzy. że alkohol to ratunek, antidotum na zło otaczającego świata. Pijąc Fortynbras nic nie udaje. Nie jest to szlachetna próba ukrycia się pod maską szaleńca-pijaka. To zwykła słabość i niemoc przezwyciężenia tej słabości. Wplątany w dworskie intrygi, aby przcżyć musi niszczyć sam siebie. Gorzka to prawda o norweskim księciu. Potwierdza ją grający z wielkim poświęceniem (nie tak znowu łatwo "być pijanym" przez półtorej godziny) Roman Gramziński. Fortynbras jest bezsilny, tak jak bezsilny jest Hamlet, którego spotyka. Duński książę czytający wiersze umiera, norweski - zostaje władcą, może wbrew sobie? I tylko teraz, czytając "Hamleta", można się zastanawiać, czy wkraczający do Elsynoru Norweg jest wyleczony?