Artykuły

Ściśle wyznaczona nieskończoność

Scenografia Juka-Kowarskiego to kongenialny przekład finezyjnej formy "Kosmosu" na język plastyki. Wprowadzone w tę przestrzeń przez Jerzego Jarockiego postaci zakłócają jej doskonałą harmonię. Zanurzone w międzyludzkim chaosie, tęsknią do kosmicznego raju utraconego.

Gęsta narracja powieści Gombrowicza oczyszczona została do rdzenia myśli; myśl ta, zamknięta w sterylnej, białej przestrzeni, odbija się od nagich ścian i wraca echem - zogromniała, zdeformowana, powielona. Postrzegane podatnym na złudzenia optyczne ludzkim okiem, równoległe linie układu współrzędnych wydają się wyginać, prawa perspektywy sprawiają, że nie można być pewnym ani rozmiaru przedmiotów pojawiających się na scenie, ani ich wzajemnych relacji. W tle ascetycznej przestrzeni każdy kamień i patyk przyciąga uwagę, domaga się interpretacji.

Absolutnie antyrealistyczna, arcyfunkcjonalna scenografia Juka-Kowarskiego odzwierciedla świat w taki sposób, w jaki japoński ogród symbolizuje byt sam w sobie. Trójkątna scena jak buddyjskie trójkątne kontynenty; linie pionowe, poziome, przekątne - spokój, napięcie i dynamizm; nieograniczona ilość kombinacji kamieni na piasku - nieskończoność i wieczność, wielość możliwych interpretacji. Symbolika, którą dostrzega się natychmiast, ale zrozumieć można dopiero z upływem czasu.

W ten ogród wchodzą dwaj poszukiwacze sensu, poruszający się po dwóch ścieżkach poznania, aktywnego i kontemplacyjnego. Fuks (rewelacyjna rola studenta Akademii Teatralnej Marcina Hycnara) - drobny chłopak, prawie dziecko, w okrągłych okularkach, z nastroszonymi rudymi włosami, ruchliwy niczym błędny ognik -jest tym, który spontanicznie przyjmuje rolę detektywa, pierwszy podejmuje decyzje, zaskakuje siebie i innych, zmienia bieg fabuły, pociągając za sobą refleksyjnego Witolda. Pozornie.

Jarocki wzmocnił wpisany w powieść subiektywizm i autotelicznośc. Inność Witolda zaznaczona jest już na poziomie kostiumu: podczas gdy pozostali bohaterowie paradują w pumpach, Oskar Hamerski pojawia się w burym swetrze, ubrany niemal identycznie jak do roli Konrada w krakowskim "Wyzwoleniu". Witold-narrator, na teatralnej scenie zmieniający się w bezradnego reżysera, w pewnym stopniu przypomina bohatera Wyspiańskiego. "Opowiemy inną przygodę, dziwniejszą" - zaczyna, by wkrótce stwierdzić, że opowiadanie, "zawsze ex post", musi nieuchronnie oddalać go od prawdy - tym bardziej, im rozpaczliwiej będzie usiłował uchwycić i wyrazić ową prawdę w momencie jej stwarzania się.

Rola Hamerskiego jest (pozornie!) nieefektowna, monotonna, utkana ze słabości i wątpliwości. Ale szczególna wrażliwość młodego aktora (Hamleta w ostatnim spektaklu Dejmka i Bohatera-Narratora "Głodu" w reżyserii Pawła Miskiewicza) sprawia, że jego gra porusza siłą prawdy, zawstydza intymnością wyznania. Witold jest bohaterem i autorem pisanego (czy może "piszącego się") właśnie na scenie "Kosmosu"; po części może i samym Jarockim.

Ale i pozostali bohaterowie nie są jedynie bladymi projekcjami; to pełnokrwiste postaci, których dziwactwa rysowane są subtelnie i niejednoznacznie. Znakomita jest Anna Seniuk [na zdjęciu] jako Kulka - swoją pasją opowiadania rozsadza stereotyp kury domowej, fanatycznie rytualizuje pamięć, co powoduje, że wewnątrz głównej narracji Witolda tworzą się konkurencyjne, bezsensowne "historie szkatułkowe". Intrygujące role, mieszczące się w schemacie "Kosmosu" jako powieści kryminalnej, a zarazem schemat ten podnoszące do poziomu przypowieści, stworzyli Mariusz Bonaszewski i Małgorzata Kożuchowska jako Ludwik i Lena. Leon w wykonaniu Zbigniewa Zapasiewicza zarazem zachwyca i nieco rozczarowuje. Zachwyca, bo jest to rola mistrzowska: perfekcyjna, skupiona, ale zarazem autoironiczna i kabotyńska. Rozczarowuje - bo właściwie od pierwszego pojawienia się obleśnie zdrabniającego słówka i bawiącego się kulkami z chleba Leona widzimy w nim perwersyjnego "kapłana bembergowania" i finalne orgiastyczne zabawy (skądinąd brawurowo wyreżyserowane i zagrane) nie mogą nikogo zaskoczyć ani zszokować.

Taka interpretacja roli Leona współgra jednak z teoriami Witolda: opowiadając, dokonuje on gestu powtórzenia. Czas widziany jest w "Kosmosie" jako seria powtórzeń, które mają swój koniec, ale nie mają początku, bo każdy skutek poprzedza jakaś przyczyna. Ten buddyjski model, odarty z wymiaru sakralnego i potraktowany jako szkielet dzieła literackiego, staje się groźny. Witold, poszukując praprzyczyny, uruchamia absurdalną machinę dramatyczną, w której każda strzelba musi wystrzelić, a ustawione naprzeciwko lustra odbijać będą w nieskończoność ten sam obraz - wieszania kolejnych ofiar. Równocześnie heroicznie poszukuje granicy między prawdą a kreacją, zdobywa gorzką samoświadomość na drodze mrocznych eksperymentów, zapuszczania się w otchłań irracjonalnych pragnień i impulsywnych działań.

Jerzy Jarocki zapowiedział, że "Kosmos" to jego pożegnanie z Gombrowiczem. Ostatnie ogniwo w szeregu znaczonym słynnymi inscenizacjami "Ślubu" - historii o stwarzaniu rzeczywistości, porządkowaniu świata i własnej świadomości. Wydaje się, że "Kosmos" (abstrahując od jego artystycznej rangi) jest spektaklem ważnym jako osobista wypowiedź artysty niechętnie opowiadającego o źródłach, celach i metodzie swojej twórczości. Jeśli zamknie się oczy i posłucha monologów Witolda, okazuje się, że doskonale definiują one teatr Jarockiego, w którym artystyczna interpretacja umożliwia narzucenie realności sensu, a precyzyjnie, logicznie wyznaczane relacje i perfekcyjnie budowane role pozwalają na moment opanować chaos i grozę świata, przezwyciężyć egzystencjalną samotność i rozpacz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji