Artykuły

Prawdziwy hit na początek festiwalu

"Księżniczka czardasza" w reż. Wojciecha Adamczyka w Operze Nova na XXI Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Joanna Lach w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

To teatr emocji, dzięki którym publiczność najpierw ociera łzy ze wzruszenia, a później ze śmiechu. Genialnie wyreżyserowana operetka z komediowymi gagami i jedna z najlepszych produkcji Opery Nova w historii.

Muszę przyznać, że pomysł, by powierzyć reżyserowanie "Księżniczki czardasza" osobie, która ten tytuł zrealizowała już cztery razy w innych teatrach wydawał mi się dość ryzykowny. Bo jak tu uniknąć odniesień do wcześniejszych inscenizacji i wymyślić coś zupełnie nowego? Jednak Maciej Figas dobrze wiedział, co robi, oddając bydgoską premierę tej niezwykle popularnej operetki w ręce Wojciecha Adamczyka, który z zespołu Opery Nova wycisnął maksimum możliwości i stworzył porywające widowisko.

Reżyser skorzystał z niektórych swoich poprzednich pomysłów - m.in. przeniósł akcję dzieła Kalamana w realia polskiego międzywojnia, nowością było nadanie postaciom polsko brzmiących nazwisk. Dzięki temu węgierska szansonistka Sylwia Varesco (w tej roli Urszula Piwnicka) jest jedynym egzotycznym akcentem na scenie (a węgierskie zdania, które miesza z polskimi tylko to podkreślają). Tytułowa bohaterka to dziewczyna z charakterem, potrafi śmiać się przez łzy, gdy okazuje się, że ukochany Edwin jest już zaręczony i z ich ślubu nici, ale też sięgnąć po intrygę, by przekonać się o jego uczuciach. Sam książę Edwin Dowgiałło - Różycki (Adam Zdunikowski), stały bywalec warszawskiego Parnasu w porównaniu do bawiącej się tam bohemy wydaje się z początku dość powściągliwy. Nic dziwnego, to przecież arystokrata z krwi i kości, do tego porucznik szwoleżerów. Ma jednak problem, bo jego miłość do artystki oznacza mezalians, a rodzice nigdy nie zgodzą się na takie szarganie nazwiska.

Ta para jest tu bez wątpienia najważniejsza, ale serce publiczności w sobotni wieczór skradł kto inny. To Jakub Zarębski, bas z operowego chóru, który brawurowo wcielił się w rolę przyjaciela Sylwii i Edwina, hrabiego Antoniego Doweyko (Toniego). To lekkoduch, który z zapałem prowadzi hulaszczy tryb życia korzystając obficie z rodowego majątku. Komediowy talent tego solisty w dużej mierze zadecydował o sukcesie całego przedstawienia - stworzył postać na wskroś komiczną, naturalną i spontaniczną, a każde jego pojawienie się na scenie zwiastowało kolejną dawkę śmiechu i żywiołowe reakcje publiczności. To jego bohatera widzowie zapamiętają z tej premiery najbardziej. Przyćmił też inne aktorskie kreacje, których w dniu premiery na scenie nie brakowało. Wystarczy wspomnieć chociażby Ryszarda Smędę, czyli ojca Edwina, który tym razem więcej grał, niż śpiewał i razem z Katarzyną Nowak - Stańczyk (księżna Izabela) stworzył uroczą parę podstarzałego małżeństwa arystokratów. Podobnie jak w przypadku Toniego, Adamczyk zadbał o dobrze rozpisane dialogi, które przypominały gagi z komediowego filmu. Świetnie grała i śpiewała także Ewelina Rakoca, niedoszła narzeczona księcia Edwina, dla której Toni traci zupełnie głowę i z którą tworzy na scenie kolejną komiczną parę.

Dużo zadań aktorskich dostał także balet, który oprócz tego, że tańczy (świetny finał do "amerykańskiej" muzyki Kalmana i pełna humoru choreografia tańca pokojówek) także skandował, śpiewał, a kuso ubrane tancerki uwodziły bywalców Parnasu.

Poza świetnym aktorstwem bydgoskiego zespołu, były też kostiumy, od których trudno było oderwać wzrok. Krawcowe mocno się napracowały bo poza strojami baletu żadna kreacja się nie powtarzała. Maria Balcerek stworzyła ich aż 350, wszystkie inspirowane modą lat 20., pomysłowe i po prostu piękne. Stronę wizualną dobrze uzupełniała realistyczna i bardzo funkcjonalna scenografia, która często się zmieniała, nie tylko podczas przerw między aktami (w każdym była inna).

"Księżniczka czardasza" swoją popularność zawdzięcza nie tylko klasycznej operetkowej historii z happy endem, ale przede wszystkim genialnej muzyce Kalmana, który po swoim dziele podobno już nic lepszego nie napisał. Adamczykowi i Piotrowi Wajrakowi, kierownikowi muzycznemu spektaklu, udało się osiągnąć idealny balans między jednym a drugim. Orkiestra popularne arie grała lekko i świeżo, a całość zabrzmiała niebanalnie, przypominając w zasadzie ścieżkę dźwiękową graną na żywo do starego filmu. Zresztą, motyw niemego kina bliski sercu reżysera jest obecny zarówno na początku spektaklu w postaci oryginalnej czołówki, jak i na końcu jako retro epilog.

"Księżniczka czardasza" to jak dotąd najdroższy spektakl Opery Nova. I inwestycja na przyszłość, bo w takiej inscenizacji na pewno latami nie będzie schodzić z afisza. W ostatnich latach bydgoska opera ma szczęście do udanych realizacji - wystarczy wspomnieć "Halkę", "Rycerskość wieśniaczą" i "Pajace" albo "Cyganerię". Ale operetka Kalmana udała się chyba najlepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji