Szklany ekranik: Andromacha
Rozczarowanie, to w gruncie rzeczy tylko różnica między oczekiwaniem, a spełnieniem. Lub też - mówiąc inaczej - między marzeniem a rzeczywistością. Wydaje mi się, że pod tę uwagę można podstawić refleksje, jakich doznałem po obejrzenia "Andromachy" w teatrze TV. Tak czasem się zdarza z przedstawieniami, w których występują wybitni mistrzowie sceny, gdyż od mistrzów zawsze mistrzostwa klasy najwyższej oczekujemy, a jeśli realizacja sceniczna nie przynosi nam wielkich wzruszeń, czujemy pewien zawód. Oczywiście powiadamy, że zawód sprawił nam ten lub ów reżyser, ten lub ów aktor, natomiast dyskretnie przemilczamy własny udział w tym rozczarowaniu.
W wypadku "Andromachy" w reż. Maciejowskiego, wydaje się, pewien niedosyt sprawiła Zofia Mrozowska w roli tytułowej. Nie chcę przez to powiedzieć, że Zofia Mrozowska była zła, była dobra, chwilami nawet, kiedy potrafiła podawać tekst ze skupieniem i tak charakterystycznym dla niej dystansem, była bardzo dobra, ale nie była w tym przedstawieniu znakomita, nie pozostawiła nam w pamięci śladu, jakiego oczekiwaliśmy.
Wydaje się, że na roli Mrozowskiej zaciążyła koncepcja reżyserska całego przedstawienia, które rozgrywane było przede wszystkim na wyeksponowanie ludzkich namiętności. Tymczasem Zofia Mrozowska nie lubi i chyba nie umie miotać się po scenie. Mrozowska to przede wszystkim gra wielkiego skupienia, wielkiej dyskrecji, wielkiego wewnętrznego dramatu - kiedy ta znakomita aktorka gra, to wiemy, że ona nam wszystkiego nie mówi, że najgłębszy ból postaci zostawia dla niej. I to jest mistrzostwo. Natomiast w roli Andromachy była inna, bo inna być musiała. Szkoda.
Nie chcę też powiedzieć, że przedstawienie było złe. Było sprawne, nawet chwilami dobre, w scenach niektórych znakomite. Uważam, że bardzo mocna była scena spotkania Hermiony (Ciepielewska) z Orestesem (Seweryn), lecz ta właśnie scena o dużym nasyceniu erotycznym w pełni potwierdza tezę o spektaklu namiętności, jaką wysunąłem. Bardzo mi się podobała scenografia ruin! Jakże wymowna, wręcz symboliczna: symbolizowała nie tylko ruinę Troi, ale i ciągle grający nam świat antyczny. Bardzo mi się podobał ten ruch kobiet z kawałkami gruzu w rękach. Bardzo ładnie było zrobione wejście Tetydy (Mikołajska), która przez dłuższy czas mówiła, jakby spod zasłony kamienia, jakby wygłaszała proroctwo ruin. To były piękne fragmenty przedstawienia, które zapisujemy na konto zarówno reżysera, scenografa (Wierchowicz), jak i wszystkich realizatorów. Lecz nie można powiedzieć, by było to przedstawienie wybitne.
Z wykonawców podobał mi się także Krasnowiecki (Peleus), który chyba jako jedyny podawał tekst z dystansem, podobała się we fragmencie Mikołajska, Seweryn, natomiast znacznie mniej Milecki (Menelaos) i Ciepielewska (Hermiona).