Artykuły

Andromacha i rodzinka

Teatr Telewizji ma predylekcję do Eury­pidesa. Może i słusznie. Pamiętamy "Elektrę" na małym ekranie. Ostatnio ogląda­liśmy "Andromachę". Eurypides jest naj­bardziej zwyczajny z trzech wielkich tra­gików antyku, najbardziej prywatny, naj­bliższy naszemu rozumieniu świata. Hauser - autor "Społecznej historii sztuki i literatury" - ma mu niemal za złe, że zdradził tragedię grecką. Nie Eurypidesa to wina, przyszedł taki czas.

Znamienne, że "Elektra", mimo iż o wiele późniejsza niż "Andromacha", "Elek­tra" dzieło starości autora, ma więcej cech antycznych. W tragedii o nieszczęśli­wej córce Agamemnona więcej twardości i zdecydowania. Jeżeli już tam bogowie nie rządzą ludźmi, to wola ludzi jest nie­mal jak wola bogów, z jednego stopu, uderza mocno, człowiek nie bawi się w rozszczepianie włosa na czworo, autor zresztą też.

W "Andromasze" inaczej. Ale żeby zmierzyć dystans, jaki literatura (i świa­domość) grecka przeszła od czasów Homera (bagatela: na przestrzeni trzystu lat!), warto na chwilę powrócić do Andromachy z "Iliady". To najpiękniejszy obraz kobiecy tego eposu, żona Hektora. Nad nią i jej mężem zawisły wyroki bogów. Hektor zginie, Troja zostanie zburzona. Nie wiadomo za co. Bogowie są niby skłó­cona, okrutna rodzina, która bawi się ludźmi. Hektor wie, że przyjdzie klęska. Ale wie to nie od bogów. Ten człowiek myśli i umie przewidywać. Co może oblę­żone, "barbarzyńskie" miasto przeciwko potędze greckiej (w dodatku sprzymierzo­nej z nieśmiertelnymi)? W pożegnalnym monologu, Hektor tak mówi do Andromachy (przekład Dmochowskiego):

"Wiem ja, że przyjdzie ów dzień, kiedy Troja padnie,

Kiedy wielki wielkiego ludu król polęże,

A z nim zginą trojańscy straszni dzidą męże."

Bohater przewiduje i swoją śmierć, i niewolę Andromachy. Obie to przejmują­ce postacie, trwają do końca w obliczu zagłady. Jedną z najpotężniejszych partii "Iliady", jedną z najbardziej oskarżycielskich wobec nieba, są okoliczności śmierci Hektora. Zeus położył na wadze jego ży­cie i życie Achillesa. Szala Hektora się przechyliła, wyrok zapadł. Ale kot, zanim zje mysz, lubi się nią zabawić. Bogowie doprowadzają do pojedynku obu mężów, podczas którego opuszczają Hektora. Go­rzej: Pallas Atena, sprzyjająca Achilleso­wi, bierze na siebie postać Hektorowego brata, Deifobosa, zachęcając skazanego do walki i obiecując mu pomoc.

Człowiecza nuta "Iliady" dźwięczy w "Andromasze". Wszystko zapowiedziane, spełniło się. Andromacha straciła męża i dziecko. Została branką rodu Pelidów, nałożnicą potomka Achillesa - Neoptolemosa, któremu urodziła syna.

Bogów w "Andromasze" nie ma. Spra­wy ludzkie rozstrzygają się między ludź­mi. Panuje przy tym wielkie zamieszanie i czystość dramatu pęka. Hermiona, żona Neoptolemosa a córka Menelaosa, sław­nego rogacza spod Troi, okazuje się bez­płodna i płonie nienawiścią do Andro­machy. Korzystając z chwilowej nieobec­ności Neoptolemosa, postanawia Andromachę wraz z dzieckiem zgładzić. W ostatniej chwili skazanych ratuje ojciec Achillesa, Peleus.

Dramat rodzinny. Kopia dawnych dra­matów na Olimpie, ale mocno zdemokra­tyzowana. Mała zazdrość, mała litość, ma­ły żal - mały realizm. Kiedy intryga się nie udaje, Hermiona rozpacza, co będzie, kiedy mąż powróci. Lamentuje jak prze­kupka (bardzo dobra Ciepielewska w tele­wizji!). Wtedy przybywa gach. Jest nim ni mniej, ni więcej tylko Orestes. Ten sam, który ongiś tak pięknie mścił swego ojca Agamemnona, podstępnie zabitego przez matkę i jej kochanka. Teraz on z kolei porywa cudzą żonę, po czym nasyła na Neoptolemosa bandziorów. Podwórko­wa ballada!

Hanuszkiewicz wygrywał "Elektrę" w bliskich planach, kładąc nacisk na tekst, jakby inscenizował Sofoklesa. Nie można było tego zrobić z "Andromachą", którą słusznie Nicoll - znawca przedmiotu - przyrównuje do dziewiętnastowiecznego melodramatu. Reżyser Jan Maciejowski - autor pamiętnej inscenizacji "Ryszarda III" - zrobił z "Andromachy" rzecz względnie realistyczną. Odział bohaterką (Mrozowska) i Chór w czarne, ubogie szaty. Resztę aktorów w obdrapane chitony. Nie wiem dlaczego obalił dekoracje, zrobił ze świątyni, w której akcja się rozgrywa, ruinę, ale rozumiem intencję: jest po wszystkim, chociaż jeszcze w dawnych czasach i w resztkach tamtej scenerii.

W związku z "Elektrą" pisałem, że tele­wizja widowiskowego bogactwa teatru przekazać nie potrafi, ale lepiej niż film przekazuje tekst mówiony. Dodałbym teraz, że realizm teatru telewizja również dobrze przekazuje, realizm, względny, czyli skromność, rzeczowość, nie cele­brację.

O istocie dzieła Eurypidesa i o zrozu­mieniu go przez inscenizatora mówi za­kończenie spektaklu "Andromachy". Zjawia się Tetyda, matka Achillesa, boska żona Peleusa. Zapewnia starca, że wszystko będzie dobrze, ród Pelidów przetrwa, a Andromasze doradza następne małżeństwo. Tetyda jest boginią, ale z awansu. Była nereidą, niby chórzystką, która póź­niej awansowała na solistkę. Tu jest ku­mą. Gdzie jej do Fatum! Maciejowski po­kazał ją z początku niby w masce, nakładając na twarz Mikołajskiej, która ją gra, obraz starożytnej rzeźby, dzięki czemu twarz "skamieniała". Po czym odsłonił ją, zwyczajną, wcale nie boską, babską. Przy­szła pocieszyć rodzinę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji