Mroczne olśnienie - teatr ogromny Krystiana Lupy
Niełatwo jest pisać o spektaklu, na temat którego opublikowano już wiele peanów. Co można zmieścić na półtorej stronie maszynopisu, skoro magicznie piękne dzieło Krystiana Lupy trwa ponad 3 godziny i tonie w półmroku. Nie tylko dosłownym, wynikającym ze sposobu oświetlania sceny. Niejasny jest tok narracji, symbolika kilku obrazów, przywidzeń, retrospekcji. Niejasna jest granica między tym, co w wypowiedziach głównego bohatera jest paranoicznym bełkotem i tym, co jest nie pozbawionym sensu jasnowidzeniem nadwrażliwego inteligenta, odbierającego transcendentalne sygnały.
Idee fixe Konrada to napisanie studium o słuchu, dlatego z nadzieją zamieszkał w Kalkwerku, starej wytwórni wapna. Oaza i potencjalne schronienie okazały się jednak piekłem i pułapką. Nadal wszystko mu przeszkadza - odgłosy natury, dobiegające zza okna i każdy dźwięk spowodowany pracą, bądź po prostu istnieniem innych ludzi. Przeszkadza mu obecność przykutej do wózka kalekiej żony, którą jednak despotycznie wykorzystuje do absurdalnych doświadczeń, mających podbudować jego, codziennie od nowa zaczynaną, dysertację.
Wreszcie, w chwili szaleńczego objawienia zastrzeli żonę. Nie wiadomo, ile w tym psychicznej choroby, a ile desperackiej samoświadomości, chęci wyrwania się z błędnego koła. Nie po raz pierwszy w wielkiej literaturze moment iluminacji jest tożsamy ze zbrodnią dokonaną na kimś, albo na samym sobie. Żonę Konrada dręczy niepewność, czy ma do czynienia z geniuszem czy idiotą. W każdym razie, zawartości jego mózgu wolałaby nigdy nie ujrzeć.
Precyzją swej pracy naukowej Konrad chciałby uporządkować chaos, ale to niemożliwe. Sam jest jego aktywną cząstką. Obłędnie gadatliwy i rozbiegany. Kiedy w domu panuje chwila absolutnej ciszy, jest przerażony. Nie ma wówczas usprawiedliwienia dla swej niemocy. Konrad tym różni się od bohaterów Kafki czy Dostojewskiego, że oni gubili się albo w absurdalnie zrutynizowanym porządku społecznym, albo w mistycznym, bożym. Bohater Lupy gubi się w braku punktów odniesienia. W chaosie końca XX wieku. Podobnie jak słowo Bóg, w spektaklu nie pojawia się słowo Miłość. A bez wiary w istnienie takich alternatyw, czy warto żyć?
Po tak genialnym inscenizacyjnie i aktorsko (zwłaszcza w przypadku dwojga małżonków) spektaklu - jakie mroczne olśnienie zaproponuje nam Lupa następnym razem?