Artykuły

Na kolanach

"Licheń Story" Jarosława Jakubowskiego w reż. Tomasza Hynka w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Witold Mrozek, członek Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Ciągle na kolanach. W dodatku w nieskończonej pętli. Toruńscy aktorzy przemierzają w swoim spektaklu kilometry po elipsoidalnym podeście, pokrytym setkami świętych obrazków. Scenografia Justyny Łagowskiej i formalna konsekwencja są może największymi atutami "Licheń story" Tomasza Hynka. Gorzej z resztą tej opowieści o poszukiwaniu sensu, metafizyce dnia codziennego i uniwersalnym poczuciu braku, które ma łączyć nas, mimo wszystkich różnic.

Jarosław Jakubowski chciał, zdaje się, napisać coś w rodzaju współczesnego (anty)moralitetu. W drodze do licheńskiego sanktuarium spotykają się przedstawiciele rozmaitych grup i warstw społecznych. Szukają ukojenia, nieśmiało chcą spróbować czegoś innego, albo po prostu zaspokajają ciekawość i utwierdzają się w poczuciu własnej wyższości względem jarmarcznego kiczu świątyni. Między nimi krąży Demon (Maria Kierzkowska) - postać pociągnięta bielidłem, odziana w pierzaste pantalony i równie biały czepek. Uosabia brak albo wewnętrzną ranę w życiorysach bohaterów. Demon Syna, dorosłego dziecka alkoholika z okolic klasy średniej - to nieżyjący już ojciec, z toksycznej relacji z którym nigdy się nie uwolnił. Na pielgrzymkę idzie z rozpaczy.

Ciekawość kiczu wiedzie do Lichenia postać nazwaną "Nowoczesna Ona" (w tej roli Jolanta Teska), kobiety z wyższych okolic klasy średniej, prawdopodobnie z sektora zbliżonego do kultury. Figura ta reprezentuje szeroko pojętą "ponowoczesność" - nieustanną estetyzację życia, wszechogarniającą ironię, wątłą pewność pozycji zawodowej osiągniętej za cenę elastyczności, rozpad tradycyjnych więzi rodzinnych. Biała postać jest dla niej, jak się zdaje, kimś w rodzaju nieistniejącej przyjaciółki - a raczej narcystycznym odbiciem samej Nowoczesnej. Jej antytezą jest grubo ciosana para Państwa Gminnych. Pan Gminny (Jarosław Felczykowski, najlepsza kreacja tego przedstawienia), alkoholik, który ze swoim wyższym wykształceniem i aspiracjami utknął we własnoręcznie uprawianym wiejskim gospodarstwie, nie umie sobie poradzić ze śmiercią syna - jedenastolatek zginął w spowodowanym przez ojca wypadku. Dla rolnika-pijaka biała postać jest oczywiście duchem dziecka. Groteskowa, okropna żona Gminnego dopełnia obrazu jego nędzy.

Poczet uczestników tej pielgrzymki beznadziei wieńczy Biskup, który stracił wiarę, gardzi bliźnimi i szansę na uratowanie swojego życia duchowego widzi jedynie w pomocy przydrożnej prostytutce. Która tej pomocy wcale nie chce, w końcu jednak przeistoczy się - zgodnie z toposem obecnym od Ewangelii po Dostojewskiego - w świętą, by rozdać wszystkim strudzonym życiową męką symboliczny chleb. Nawet jeśli są po prostu słabi i źli, nawet jeśli w ramach swoich historii nie znaleźli wyższego sensu i ukojenia, na koniec mogą liczyć na cud? Bo nawet jeśli Biskup ma poczucie przegranego powołania, to rozpaczliwie powtarzana przez niego puenta spektaklu brzmi: "Największym wydarzeniem w życiu człowieka są narodziny i śmierć Boga".

Czy Jarosław Jakubowski napisał dramat o potrzebie wiary mimo rozpaczy? Może tak. Czy jest nadzieją na renesans literatury czy dramaturgii religijnej w naszym, jak wiadomo, katolickim kraju? Chyba nie. Mimo całego z wysiłkiem pokazywanego uniwersalizmu, religia ma w "Licheń story" charakter wyłącznie terapeutyczny; nie ma miejsca na transcendencję.

Są tu jeszcze licheńscy tubylcy, uwięzieni przy sanktuarium: sentymentalny dresiarz z aspiracjami, których nie może spełnić w roli Parkingowego - i, by było jak w parodii polskiego kina z "Między nami dobrze jest" Masłowskiej - zakochana w nim niewidoma dziewczyna, zatrudniona w charakterze babci klozetowej. Swoją drogą, główne choroby polskiej kinematografii ostatnich lat - ze źle pojętym "moralnym niepokojem" na czele - zaczynają dziwnymi kanałami przenikać do teatru. Egzaltowana fascynacja wyobrażoną prostotą: sentymentalnym, przerysowanym obrazem życia prowincji lub społecznych nizin, gdzie dylematy jakieś prawdziwsze, ludzie jacyś głębsi, dramaty bardziej dramatyczne. "Licheń story" to tylko jeden z przykładów.

Banał kliszę stereotypem pogania, stężenie patosu i moralizatorstwa na centymetr kwadratowy przekracza wielokrotnie normę. Tekst Jakubowskiego, w przeważającej części po prostu toporny, miejscami staje się nieznośny. Nie zawsze jest w stanie uratować go aktorstwo ani też inscenizacja Tomasza Hynka. Monotonię wędrówki na klęczkach od czasu do czasu urozmaicają atrakcje w rodzaju "hiperrealistycznej" kastracji Parkingowego. Ekspresji dodać mają spektaklowi niebieskie błyski reflektorów; sposób użycia świateł i muzyki znamy już z Hynkowego "Pomarańczyka" - tajemnicze łubu-dubu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji