Artykuły

House of Stars

Jedenaście lat Kevina Spaceya w Old Vic zapisało się nie jako okres wielkich osiągnięć artystycznych, ale jako czas powolnego budowania renomy teatru oraz spektakularnych potyczek z prasą, która na zmianę mieszała dyrektora z błotem i obsypywała pochwałami - pisze Joanna Derkaczew w miesięczniku Teatr.

Jest to historia romantyczna i wzniosła, z zaskakującymi zwrotami akcji. Historia o pięknym marzeniu, heroicznym trudzie, niezasłużonej porażce i przezwyciężeniu trudności, zakończona triumfem. Tak przynajmniej jedenastoletni okres dyrekcji Kevina Spaceya w londyńskim Old Vic przedstawiały media. Taką wersję kreował także on sam. Opowieść byłaby może jeszcze bardziej urokliwa, gdyby Spacey nie był zarabiającą miliony hollywoodzką gwiazdą i laureatem dwóch Oscarów, ale wykrojonym z prozy Dickensa gruźliczym nauczycielem, zakochanym w prostytutce o czystej duszy.

Emocjonalny ton artykułów towarzyszących wzlotom i upadkom dyrektora tylko nieznacznie różnił się jednak od dramatyzmu podobnych wyciskaczy łez. Aktor, który już drugi sezon kojarzony jest głównie z makiawelicznym senatorem Frankiem Underwoodem z serialu "House of Cards", jako dyrektor Old Vic jawi się raczej jako skłonny do poświęceń, odważny idealista. Pokonał wrogów, ocalił narodowe dobro, stał się podporą dla widzów starszych i inspiracją dla młodych. Ale po kolei.

Sny na deszczu

Podupadłą scenę objął w momencie, gdy rada teatru (w której Spacey zasiadał) rozważała oddanie budynku dzierżawcy pod klub tańca erotycznego, pub czy salę do bingo. Pomysł, by ubiegać się o dyrekcję, zrodził się podobno w 1999 roku, gdy zapaść finansowa teatru przerosła oczekiwania i możliwości organizacji dobroczynnej Old Vic Theatre Trust 2000, która kupiła budynek zaledwie rok wcześniej od kanadyjskiego przedsiębiorcy. Spacey, mający za sobą właśnie premierę "American Beaty" na London Film Festival (kilka miesięcy później za rolę Lestera Burnhama otrzymał Oscara), przy okazji wizyty w Londynie spotkał się z przedstawicielami środowiska aktorskiego.

Jak opowiadał w wywiadach, tej samej nocy zerwał się z łóżka o 2.30 i w deszczu pognał taksówką na południowy brzeg Tamizy. Godzinami krążył wokół National Theatre na Southbank, zastanawiając się nad dziedzictwem Laurence'a Oliviera, który dał życie tej wzorcowej, uwielbianej przez Londyńczyków instytucji. Moknąc, przeszedł kilka przecznic, by stanąć przed smętnym budynkiem Old Vic, który, zanim wybudowano National, w latach 1963-1976 był siedzibą zespołu Oliviera. Aktor mówił potem w rozmowie dla "Timesa", że wtedy właśnie uzmysłowił sobie, że zamiast zasiadać w radach i rozliczać innych kierowników, powinien sam teatrem pokierować. Marzył o tym w końcu od trzynastego roku życia. Z teatrami amerykańskimi faktycznie był ściśle związany przez lata, zdobywając uznanie m.in. na Broadwayu jako Hickey w "The Iceman Cometh" Eugene'a O'Neilla.

Przez cztery lata jego postanowienie trzymano w sekrecie. Dopiero w 2003 roku na konferencji prasowej z udziałem Judi Dench i Eltona Johna ogłosił, że przejmuje kierownictwo The Old Vic Theater Company na co najmniej 10 lat. Tak rozpoczęła się najdziwniejsza dekada w historii zaniedbywanego przez lata teatru. Nowy dyrektor musiał zmierzyć się z niemałymi trudnościami. Old Vic nie miał, w przeciwieństwie do National Theatre, rządowego wsparcia, by zachować płynność finansową, musiał grać przy pełnych salach. Do zapełnienia co wieczór miał zaś 1000 miejsc. Na scenę lała się woda przez dziurę w dachu, pamiętającą jeszcze bombardowania II wojny światowej. Brakowało w nim przytulnej kawiarni czy przestronnych sal prób.

Spacey, którego w Londynie traktowano z nieufnością, jako najeżdżającego Stary Kontynent celebrytę, postawił sobie karkołomne zadanie. Chciał stworzyć teatr działający na komercyjnych zasadach, który zarazem byłby ambitny i przyjazny lokalnej społeczności. Aktor znany m.in. z "Siedem" i "Podejrzanych" miał wykorzystywać swoje hollywoodzkie koneksje i ściągać do Londynu największe nazwiska. Sam w kontrakcie zobowiązał się do występowania w dwóch premierach rocznie i regularnego podejmowania się zadań reżyserskich.

Faktycznie, obsady w spektaklach wystawianych za jego dyrekcji były zawsze imponujące. Zdobywał też dla teatru najlepszych reżyserów, jak Robert Altman, Sam Mendes czy były dyrektor National Theatre, Trevor Nunn. Miał rękę do ludzi. Ale nie do tekstów. Jego wybory repertuarowe budziły początkowo zdumienie i zażenowanie.

Prawie "Sztuka"

Swój pierwszy sezon 2004/2005 otworzył we wrześniu holenderską komedią "Kloaka" Marii Goos we własnej reżyserii, z rolami Hugh Bonneville'a, Neila Pearsona i Stephena Tompkinsona. Recenzje, jakie otrzymał, podważały sens jego dalszego pobytu na Wyspach i jakichkolwiek dalszych prób "ratowania" instytucji kultury. Recenzenci nazywali komedię obrzydliwym "śmierdziuchem" ("The Daily Telegraph"), "sitcomem" ("The Guardian"); przypominali, że gdy Laurence Olivier otwierał swój pierwszy sezon na tej scenie, zaczął od "Hamleta" (z Peterem O'Toole'em w roli głównej), a nie wątpliwej jakości nieznanym tekstem ("The Independent"). "Ponure skomlenie rozczarowania, napakowane histerycznymi dziwactwami i wybrykami" - pisał krytyk "Evening Standard", Nicholas de Jongh, który miał się stać najbardziej surowym komentatorem poczynań dyrektora. Związani z teatrem producenci tłumaczyli, że Spacey celowo nie pokusił się o jakiegoś Szekspirowskiego pewniaka, ale podjął ryzyko zapoznania brytyjskiej publiczności z czymś nowym. A ryzyko czasem kończy się porażką.

Komedia zbudowana jest na podobnym pomyśle co "Sztuka" Yasminy Rezy - w centrum akcji znajduje się bowiem obraz, o którego losach dyskutuje czterech przyjaciół w różnych stadiach załamania nerwowego. Choć produkcje według tekstu Rezy zbijały na West Endzie miliony, bilety na "Kloakę" sprzedawały się marnie. Chaotyczna, wrzaskliwa, nie spodobała się gustującej w precyzyjnych konstrukcjach publiczności.

Nastroje na chwilę poprawiła rola Iana McKellena (znanego m.in. jako Gandalf z cyklu Petera Jacksona) w gwiazdkowej pantomimie "Alladyn", oraz szekspirowski debiut dyrektora w Ryszardzie II (reż. Trevor Nunn). Ale już kolejna propozycja, "National Anthems" Dennisa McIntyre'a (reż. David Grindley), znowu zaniepokoiła krytyków. I to pomimo faktu, że Spacey, występujący w głównej roli bohaterskiego strażaka, zaproszonego na obiad do pary yuppies, sprawdził już wcześniej (1988) ten tekst na scenach amerykańskich. Osadzona w Detroit lat osiemdziesiątych sztuka została przez londyńczyków oskarżona o nieaktualność, wyśmiewanie problemów, z którymi przecież świat dawno się uporał. Recenzenci zastanawiali się, po co w 2006 roku sięgać po sztukę krytykującą kapitalizm i postawy spod znaku "Greed is good" ("Chciwość jest dobra"). Czy nie ma dziś poważniejszych problemów niż nieodpowiedzialna polityka finansowa? Zaledwie dwa lata później, gdy upadł bank Lehman Brothers a Detroit zamieniło się w ekonomiczną pustynię, spektakl mógłby może wydać się proroczy lub chociaż "na czasie". W 2006 roku jednak przede wszystkim nudził.

Światy równoległe

Dopiero "Philadelphia Story" (reż Jerry Zaks), broadwayowska komedia Philipa Barry'ego, na chwilę udobruchała prasę, która do tego czasu już otwarcie domagała się głowy dyrektora. Spacey wcielił się w rolę charyzmatycznego playboya C.K. Dextera Haven, którego w wersji kinowej zagrał Cary Grant. Jennifer Ehle ("Duma i uprzedzenie", "Jak zostać królem") przejęła rolę po Katharine Hepburn. Dzienniki polecały sztukę jako przyjemną i poprawną. Sentyment do kinowego hitu z 1940 roku i gwiazdorska obsada zapełniły widownię, przynosząc rekordowy dochód 1,2 miliona funtów.

Ciągle daleko było jednak do zachwytów. Paul Taylor z "Independent" zarzucał dyrektorowi, że buduje na scenie Old Vic staroświecki, zamerykanizowany świat równoległy, całkowicie oderwany od życia i potrzeb Brytyjczyków. Proponował, by zamiast teatrem nazywać Old Vic filią ambasady amerykańskiej. Michael Billington z "The Guardian" zauważał, że "londyński Old Vic zasługuje na większe, odważniejsze, bardziej ekscytujące propozycje". De Jongh proponował sarkastycznie, by miłośnicy starych komedii raczej kupili DVD z "Philadelphia Story", niż wybierali się na spektakl do Old Vic. Susanne Clapp z "The Observer" nie kryła gniewu: "Najpierw nudna holenderska sztuczka, potem zleżała sztuka amerykańska. A teraz jeszcze ożywianie na siłę truchła. Nazwa Old Vic stanie się wkrótce synonimem lichoty". Nie spodobało się także, że aktor na kilka tygodni zniknął z obsady "Philadelphia Story", by pojawić się na planie filmu "Superman Returns". Brytyjski aktor Adrian Lukis zastąpił go w momencie, gdy było już za późno, by drukować nowe plakaty i ulotki. W rezultacie widzowie płacili czterdzieści funtów za bilet i często dopiero po podniesieniu kurtyny orientowali się, że nie zobaczą ulubionej gwiazdy.

Publiczność mimo wszystko wydawała się ciągle jeszcze bardziej łaskawa niż krytycy. W ankiecie przeprowadzonej przez Whatsonstage.com 80% badanych twierdziło, że Spacey "odwalił kawał dobrej roboty", 68% oceniało, że "media traktują go niesprawiedliwie", a ponad 60% przyznawało, że spektakle w Old Vic bardzo im się podobały.

Po premierze "Philadelphia Story" dyrektor miał w rękach teatr z podreperowanym budżetem i sporym zaufaniem publiczności. Sytuacja na chwilę wydawała się opanowana. Największe problemy miały jednak dopiero nadejść.

Publiczna egzekucja

Sezon 2006 zapowiadał się fascynująco. Nestor reżyserów filmowych, osiemdziesięciojednoletni Robert Altman przygotowywał dla Old Vic "Resurrection Blues" ("Blues o zmartwychwstaniu"), jedną z ostatnich sztuk Arthura Millera. W obsadzie znaleźli się Matthew Modine, James Fox, Maximilian Schell i Neve Campbell. Miał to być londyński debiut Altmana, sztuka zaś intrygowała politycznym zacięciem. Przedstawiała historię dyktatora jednej z bananowych republik Ameryki Południowej, który planuje ukrzyżowanie pojmanego lidera rebeliantów i sprzedanie amerykańskiej telewizji praw do sfilmowania kaźni. Próby przebiegały jednak w atmosferze ciągłych konfliktów. Altman przyznał w zapowiadającym spektakl wywiadzie, że "sztuki kompletnie nie rozumie". Faktycznie, późny tekst Millera okazał się powierzchowny, moralizatorski, nużący i pozbawiony napięcia.

W dniu premiery aktorzy wyszli na scenę nieprzygotowani i zdezorientowani. Aktorka Jane Adams opuściła scenę w połowie przedstawienia po kłótni z Modine'em, którego jakoby "zbyt mocno popchnęła w akcie pierwszym". Posypały się miażdżące recenzje, krzyczące nagłówkami "fiasko", "niezgrabna głupotka", "przedziwne okropieństwo", "nie da się tego wskrzesić". Charles Spencer pisał w "The Telegraph": "To propozycja dla kogoś, kto lubi gapić się na tragiczne wypadki i cieszyć cudzym nieszczęściem". Nawet widzowie tym razem zrejterowali wobec fatalnej i granej bez pomysłu sztuki. Kolejne spektakle odbywały się przy niemal pustych salach.

Nicholas de Jongh otwarcie nawoływał wówczas do zmian na stanowisku dyrektorskim: "Czy to czas, by Kevin Spacey oddał koronę? Ostatnia produkcja Old Vic to porażka, w pogotowiu nie ma zaś żadnego innego spektaklu, który mógłby wypełnić sale w kolejnych miesiącach. Gdy teatr stoi pusty, to znak, że dyrektor artystyczny powinien odejść". Prasa brukowa także zainteresowała się sytuacją w teatrze, dla odmiany rozpowszechniając rewelacje o "gejowskich schadzkach i ekscesach" szefa sceny.

Spacey, niezrażony, bronił się jednak na antenie BBC. Powtarzał, że na ataki prasy jest odporny, zaś przyjmowanie od de Jongha sugestii, jak prowadzić teatr, jest bardziej niebezpieczne niż radzenie się w sprawach wojny u Donalda Rumsfelda. "Dziennikarze muszą tworzyć szum, w ten sposób sprzedają gazety. Ja sprzedaję bilety do teatru i muszę szukać własnych sposobów". Oznajmił, że w życiu nie przeżył takiej przygody jak prowadzenie teatru. Snuł plany na przyszłość.

Czytanie ze zrozumieniem

Rok później sięgnął po ostatnią sztukę ulubionego przez siebie Eugene'a O'Neilla A "Moon for The Misbegotten" (Księżyc dla bękartów, reż. Howard Davies). Wystąpił z Neve Campbell i Matthew Modine'em. Nagle gazety przemówiły nowym głosem. Produkcję wychwalano, ogłaszając odrodzenie londyńskiej sceny. "Odbili się od dna" - pisał "The Independent", podając, że tym razem zatrudniono do reżyserii kogoś, kto sztukę faktycznie czuje i rozumie. Davis uważany jest za najzdolniejszego brytyjskiego interpretatora O'Neilla. To on właśnie wyreżyserował "The Iceman Cometh", w której brylował Spacey (na Broadwayu, później zaś w Londynie). W "A Moon" wcielił się w rolę kabotyna i alkoholika Jamesa Tyrone'a Juniora, wzorowanego na postaci brata autora.

Akcja sztuki, osadzona na farmie w Connecticut w 1923 roku, w prosty, ale też pozbawiony sentymentu sposób opowiadała o miłości, ambicji, biedzie i walce o przetrwanie. Krytycy byli wreszcie zadowoleni. Wychwalali zarówno dobór tekstu, jak i realizację. Kolejny sukces dyrektora ogłosili wiosną 2008 roku, po premierze ostrej satyry na Hollywood "Speed-the-Plow" Davida Mameta (reż. Matthew Warchus). Spacey zagrał tu obok Jeffa Goldbluma i Laury Michelle Kelly. Znów recenzenci docenili doskonały dramat, świetne aktorstwo i sprawną reżyserię.

Niespodziewanie w listopadzie 2008 roku gazeta "Evening Standard" (w której de Jongh od początku wieszał na hollywoodzkim aktorze psy) ogłosiła, że przyznaje Spaceyowi nagrodę za wybitne osiągnięcia w prowadzeniu teatru. W laudacji podkreślano: "Człowiek mniejszego ducha pewnie poddałby się pod naporem tak potężnej fali krytyki. Ale nie Spacey. Pokazał on prawdziwy charakter, trzymając się swoich ambicji. Prowadząc teatr, stawał zawsze w pierwszej linii. Za podarowanie Old Vic nowego życia, i to przy wykorzystaniu zarówno chucpy, jak i prawdziwego męstwa, Spacey z pewnością zasługuje na Nagrodę Specjalną".

Od tego momentu kolejne premiery odbywały się w atmosferze radosnego wyczekiwania i akceptacji. W styczniu 2009 roku Spacey wyreżyserował "Complicit" Joego Suttona z Richardem Dreyfussem, Davidem Suchetem i Elizabeth McGovern. W grudniu zaś wystąpił w "Inherit The Wind" (reż. Trevor Nunn), sztuce opartej na prawdziwej historii nauczyciela aresztowanego za nauczanie teorii ewolucji.

Podziemia dla młodych

Spacey zaczął stopniowo poszerzać działalność teatru. W 2009 roku wydzierżawił kompleks opuszczonych tuneli metra położonych pod stacją Waterloo. Miejsce odkrył jeden z pracowników Old Vic, Hamish Jenkinson, gdy uczestniczył w wystawie Banksy'ego, zorganizowanej w jednej z odnóg tunelu. Szukając toalety, natrafił na dalsze dziewięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych korytarzy. Przekonał dyrektora, by zmienić nieużywaną przestrzeń w pole eksperymentów teatralnych Old Vic. Został mianowany szefem przedsięwzięcia.

"Jest coś wyjątkowego w możliwości podarowania widzom doświadczenia, jakiego nie znajdą w zwykłym teatrze" - mówił Spacey po sukcesie pierwszych projektów Old Vic Tunnels. "Tunele dają nam właśnie taką możliwość. Możemy wystawiać sztuki, w których publiczność i aktorzy ciągle przemieszczają się po przestrzeni, możemy organizować koncerty, projekcje filmowe i przyjęcia. To niezwykłe przeżycie siedzieć w starych, ciemnych, zawilgotniałych tunelach, wsłuchując się w dźwięk przejeżdżających przez Waterloo pociągów".

W plątaninę korytarzy wmontowano widownię na 160 osób, dzięki podarowanym przez Banksy'ego kinowym siedzeniom w stylu art déco. Pierwszą wystawioną tam sztuką był "Ditch" Beth Steel, mroczna fantazja na temat Wielkiej Brytanii roku 2010, w której rządy przejęli faszyści, a nieliczna grupa buntowników próbuje w ukryciu odbudować cywilizację. Odbyła się tam także premiera filmu Banksy'ego "Wyjście przez sklep z pamiątkami", koncerty amerykańskich raperów, a nawet imprezy biznesowe z udziałem m.in. Billa Clintona.

W tunelach zadomowiły się jednak przede wszystkim grupy wyspecjalizowane w widowiskach "immersive theatre", dających widzom wrażenie pełnego zanurzenia w rzeczywistości spektaklu, niczym w grze komputerowej. Słynna grupa Punchdrunk po dwóch miesiącach prób utrzymywanych w całkowitym sekrecie pokazała tam "Tunel 228" - spektakl inspirowany filmem Fritza Langa "Metropolis". Młoda kompania Living Structure przygotowała "Cart Macabre", projekt, w ramach którego każdy z uczestników był zderzany z fantazjami na temat własnej śmierci. Przedstawienia-instalacje miały przyciągnąć do Old Vic nową publiczność, która częściej odwiedza galerie sztuki nowoczesnej niż teatr. Dyrektorowi zależało także, by zdobyć zainteresowanie pokolenia "dwuminutowych filmików na Facebooku".

Do młodzieży skierowane były także projekty edukacyjne Old Vic New Voices (przy współpracy ze zbierającą dofinansowanie platformą IdeasTap), mające wspierać artystów na początku kariery i docierać z warsztatami do około ośmiu tysięcy młodych ludzi rocznie. Kulminacyjnym punktem każdego roku jest akcja The 24 Hours Plays, w ramach której aktorzy, pisarze, reżyserzy i producenci między osiemnastym a trzydziestym rokiem życia mają dobę na przygotowanie od podstaw nowego, krótkiego spektaklu. Dla okolicznych dzieci Spacey zorganizował pulę biletów w niższych cenach.

Spacey uznał, że sukces zobowiązuje i rozszerzał swój program troski o nieuprzywilejowanych. Objął więc patronatem nowo powstałe hiszpańskie centrum artystyczne Niemeyer Arts Centre w Avilés (funkcję tę pełnią także Woody Allen, Stephen Hawking i Paulo Coelho). W momencie, gdy centrum zagrożone było zamknięciem (z powodu konfliktu z prawicowymi władzami lokalnymi), sprowadził do hiszpańskiego miasteczka swój najlepiej sprzedający się spektakl, "Ryszarda III" w reżyserii Sama Mendesa.

"Ryszard III" podratował finanse maleńkiego ośrodka, przynosząc dyrektorowi Old Vic reputację filantropa, był jednak spektaklem szczególnym także z innego powodu. Powstał w ramach pionierskiego The Bridge Project. Sam Mendes (będący także właścicielem firmy produkcyjnej Neal Street Productions), Kevin Spacey i szef Brooklyn Academy od Music Joseph V. Melillo stworzyli tę platformę produkcyjną/teatr repertuarowy, by umożliwić współpracę artystom z obu stron Atlantyku. Zamiast przywozić spektakle brytyjskie do Stanów czy amerykańskie do Wielkiej Brytanii, woleli zainwestować w zbieranie sił obu partnerów i prezentować efekty ich pracy na całym świecie jako projekt międzynarodowy. The Bridge Project został zainaugurowany w styczniu 2008 roku na Brooklynie "Wiśniowym sadem" (z Amerykanami Ethanem Hawke'em, Joshem Hamiltonem, Richardem Eastonem oraz Anglikami Simonem Russelem Beale'em, Sinéad Cusack i Rebeccą Hall w obsadzie) i miesiąc później "Opowieścią zimową". Od marca zaś oba spektakle ruszyły w trasę obejmującą Singapur, Nową Zelandię, Hiszpanię, Niemcy i londyński Old Vic. Idea trójki założycieli sprowadzała się do tego, by pokazywać wielkie teksty z wybitnymi indywidualnościami teatralnymi oraz by przełamać stereotyp mówiący, że między aktorami brytyjskimi i amerykańskimi są różnice nie do przekroczenia.

Ambitne przedsięwzięcie wymagało ogromnych nakładów finansowych. Old Vic i Brooklyn Academy zainwestowały w projekt po 2,3 mln dolarów. Tuż przez krachem w 2008 roku zdobyto jeszcze 2,8 mln dolarów od Bank of America. W rezultacie udało się zrealizować także "Real Hing" Toma Stopparda, "Burzę" i "Jak wam się podoba", z którymi transatlantycki zespół dotarł m.in. do Epidauros, Istambułu i Nowego Jorku. "Ryszardowi III" (ostatniej produkcji The Bridge Project) podczas tournée po dwunastu miastach towarzyszyła filmowa ekipa dokumentalistów. Film w reżyserii Jeremy'ego Whelehana znajduje się właśnie w postprodukcji i ma trafić na ekrany w tym roku.

Wystarczająco długo i dobrze

Choć w prasie Old Vic przedstawiany jest jako teatr wybitnych aktorów, o jego powodzeniu zadecydowały teksty. Jako dyrektor Spacey przegrywał, gdy sięgał po sztuki kiepskie lub przykurzone, odnosił sukcesy, gdy sięgał po klasykę lub sztuki pisarzy pokroju Davida Mameta. Niektóre spektakle trafiły na West End, z innymi ruszył w tournée po Stanach. Żaden nie był arcydziełem, ale od 2008 roku większość świetnie sobie radziła.

Przez ponad dekadę urzędowania w Old Vic zmienił się jednak przede wszystkim sam dyrektor. Rezygnował z wielu propozycji filmowych, które nie przyniosłyby mu niczego poza pieniędzmi i wysoką pozycją na liście najbardziej rozchwytywanych aktorów. Po sukcesie w filmach wybitnych nie chciał się już rozdrabniać. W Hollywood zaczął pojawiać się przede wszystkim jako producent (m.in. oscarowego filmu "The Social Network", przy produkcji którego poznał bliżej współtwórcę "House of Cards", Davida Finchera).

Spacey zmienił tryb życia. Najważniejsza stała się praca w zespole i systematyczność. Po raz pierwszy w życiu występował w teatrze regularnie, pojawiając się w co najmniej jednej sztuce rocznie. Po latach pracy przy filmach i przyzwyczajania się, że skupienie i precyzja potrzebne są do realizacji wyizolowanych, dwuminutowych ujęć, musiał nauczyć się utrzymywać kontakt z publicznością i scenicznymi partnerami przez kilka godzin dziennie. W wywiadzie z Charliem Rosem przyznał wręcz, że doświadczenia występów przed londyńską publicznością uczyniły go lepszym aktorem. "Gdy musisz przez wiele miesięcy co wieczór wchodzić na scenę i mierzyć się z tą samą rolą, w zespole tych samych ludzi, poznajesz siebie i swoje możliwości w sposób szczególny - tłumaczył. - Zdobywasz nowe umiejętności, potrafisz lepiej opowiadać historie - także w filmie i telewizji - ponieważ lepiej rozumiesz relację aktora i publiczności".

Spacey ma ustąpić ze stanowiska w 2015 roku (pozostanie jednak w radzie artystycznej teatru). W styczniu ogłosił, że przed odejściem zamierza zorganizować wielką kampanię, by zostawić swojemu następcy w spadku dwadzieścia milionów funtów (tyle mniej więcej kosztuje roczne utrzymanie budynku) na remont i rozkręcenie pierwszych sezonów.

Pojawiły się już pomysły na to, kto mógłby go zastąpić. W czołówce listy nazwisk jest Kenneth Branagh, który ma bogatą historię scenicznych sukcesów i silne powiązania z Hollywood. W przeszłości kierował zresztą z powodzeniem podobnym teatrem - Renaissance Theatre Company, który mimo braku dofinansowania realizował świetne spektakle, głównie sztuki Szekspira. Ma też doświadczenie jako reżyser filmowy, m.in. liczne realizacje szekspirowskie: "Henryk V", "Hamlet", "Wiele hałasu o nic", "Stracone zachody miłości", a ostatnio kinowe hity w rodzaju Thora czy Jacka Ryana. Popularność na Wyspach odnowił serialem "Wallander". Branagh był brany pod uwagę także w wyścigu o stanowisko dyrektorskie National Theatre (miał zastąpić Nicholasa Hytnera), ostatecznie jednak funkcję tę powierzono Rufusowi Norrisowi.

W ostatnich miesiącach z powodów finansowych teatr stracił tunele (oficjalnie zamknięte w marcu), ale jednocześnie zrealizował kilka intrygujących produkcji, m.in. "Słodkiego ptaka młodości" ze znaną z ""Seksu w wielkim mieście" Kim Catrrall jako Del Lago czy Wiele hałasu o nic z Vanessą Redgrave i Jamesem Earlem Jonesem w rolach Beatrycze i Benedicka, wznowił też słynną farsę "Czego nie widać" Michaela Frayna. Trudno więc mówić, aby następca miał przejąć po poprzedniku jakieś wielkie dziedzictwo, które za wszelką cenę należałoby chronić. Teatr jest w sytuacji "niewiele ponad stabilnej", ale rokowania są niezłe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji