Artykuły

Żenada, kiepski wodewil

"Noc żywych Żydów" w reż. Aleksandry Popławskiej i Marka Kality w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Po co zajmować się Żydami, Zagładą, po co myśleć, skoro można porobić sobie jaja z uczestników Marszu Niepodległości? Marek Kalita, autor adaptacji, współreżyser i odtwórca głównej roli w spektaklu na podstawie głośnej książki Igora Ostachowicza w stołecznym Teatrze Dramatycznym, poniósł potrójną porażkę.

"Urodziłem się i mieszkam w mieście poszukiwaczy złota" - to pierwsze zdanie "Nocy żywych Żydów" Igora Ostachowicza. Chodzi tu o Warszawę - i choćby o złote zęby, którymi obracał powieściowy dziadek szmalcownik opowiadający dziś obrzydliwie antysemickie żarty. Ale to nie jest rozliczeniowa książka, autor szuka nowego języka mówienia o traumie Zagłady. Jak film "Bękarty wojny" Quentina Tarantino, w którym żydowscy bojownicy organizują udany zamach na Hitlera. Albo komiks "Maus" Arta Spiegelmana, w którym kaci i ofiary przedstawieni są jako koty i myszy. Polakom u Spiegelmana dostaje się kostium świń.

Powieść Ostachowicza jest popową próbą stworzenia fantazji o naprawieniu krzywd i obojętności wobec Zagłady. W piwnicach dawnego getta, pod blokami warszawskiego Muranowa, wciąż kryją się Żydzi. Wymordowani wracają jako forma zombi - ale w odróżnieniu od filmowych żywych trupów, są całkiem sympatyczni i inteligentni. I znów są w niebezpieczeństwie. Czy ktoś im pomoże? Tyle że tym razem pomoc otrzymują.

Ostachowicz gra z konwencją horroru, z wątkami jak z kina Tarantino; polski lekarz, który stracił w getcie narzeczoną, z sadyzmem mści się na antysemitach w swoim gabinecie.

Potrójna porażka

Książka trafiła na deski Teatru Dramatycznego w Warszawie. Najwięcej uwagi media poświęciły temu, że na premierę przyszedł premier Donald Tusk, na teatralnych widowniach raczej niewidywany. Powód wizyty jest zapewne prosty: Ostachowicz, jeden z głównych strategów Tuska, książki pisze w przerwach między przygotowywaniem kolejnych posunięć Platformy Obywatelskiej.

Zresztą Dramatyczny pod dyrekcją Tadeusza Słobodzianka stał się miejscem spotkań nieoczekiwanych. Przed rokiem na premierze "Młodego Stalina" w foyer mijali się Bronisław Wildstein i Jerzy Urban. Co ściąga tak zróżnicowaną widownię do sceny z siedzibą w Pałacu Kultury i Nauki?

Słobodzianek często powtarza, że jego pomysł na teatr dla dzisiejszej inteligencji (w zależności od okoliczności - łamanej przez klasę średnią) to przede wszystkim literatura. Stąd sięgnięcie po głośną współczesną powieść. Szkoda tylko, że sposób wystawienia książki obraża inteligencję tejże inteligencji.

Marek Kalita jest zarówno autorem adaptacji, jak i (wraz z Aleksandrą Popławską) współreżyserem przedstawienia, w którym gra też główną rolę. Przy realizacji miał najwyraźniej za dużo na głowie. I poniósł potrójną porażkę.

Wychodzisz? Wychodzę

Główny bohater i zarazem narrator powieści Ostachowicza to glazurnik z uniwersyteckim dyplomem. To on odkryje pod ulicami Muranowa miasto nieumarłych. Układanie kafelków wybrał dla gwarancji dobrych zarobków i niezależności od szefa. Drobny przedsiębiorca-rzemieślnik, cwaniak niechętny podatkom, trochę oczytany, trochę prostacki. Skupiony na sobie, społeczeństwa nie lubi. Tolerancyjny, ale z "pedalstwa" sobie pokpi. Podobnie jak z prawicowych oszołomów i nowobogackich klientów, którzy zamawiają u niego różowe barokowe stiuki. Słowem - dumny leming, zaradny wykształciuch, bezimienny everyman III RP. A do tego prawdziwy facet, sól tej ziemi, który pomaga i swojej nieporadnej dziewczynie - wegance, feministce, anorektyczce, i jeszcze słabiej radzącym sobie z dzisiejszymi realiami powracającym Żydom.

Joanna Tokarska-Bakir, badaczka polskiego antysemityzmu, widziała w tym kafelkarzu wywrotowy potencjał i bohatera naszych czasów. Eliza Szybowicz, krytyczka literacka, piętnowała jego seksizm i pogardę - i to, że u Ostachowicza to najgorsze cechy współczesnego Polaka ratują biernych Żydów przed ponowną zagładą.

Co w glazurniku znalazł grający go Kalita? Niewiele. Prawie nic z dwuznaczności tej postaci - niezależnie od tego, czy traktujemy ją z sympatią, czy ironiczną niechęcią - nie zostało. A to, co udało się o nim powiedzieć, jest zasługą odczytanego na początku fragmentu powieści; później glazurnik staje się po prostu motorem kolejnych gagów.

Efekt adaptacyjnych działań Kality jest taki, że w teatrze opartym na tekście to tekst jest najsłabszym elementem. Dla widzów nieznających książki wiele scen, zwłaszcza z drugiej części, będzie nieczytelnych. Przeładowaną fajerwerkami i grepsami powieść próbowano przenieść na scenę w całości; przy tej nieudolnej operacji wszystko, co miało w "Nocy żywych Żydów" lekkość ironii, zastąpiły żarty ciężkie jak tort rzucany w twarz klauna.

Dialogi przypominają najgorsze osiągnięcia polskiego scenariopisarstwa: "Wychodzisz?". "Wychodzę". I postać wychodzi.

Korowód Żydów i skinów

Ktoś powie, że to wszystko takie toporne, bo powieść Ostaszewskiego jest mocno komiksowa. Ale to nie oznacza, że akcja powinna toczyć się od jednego mozolnie kleconego obrazka do drugiego, a żeby cokolwiek się działo, sięga się po gagi w rodzaju hitlerowca domykającego pospiesznie rozporek. Obrazki te sklejone są - to już tradycja w nowym Dramatycznym - piosenkami i numerami tanecznymi.

Po antrakcie robi się naprawdę sennie, co przy grze z gatunkami takimi jak horror czy komedia raczej nie powinno się zdarzyć. Chyba po to, by obudzić publiczność, Kalita i Popławska serwują finał równie bombastyczny, jak kuriozalny. I dopisany do powieści.

Pamiętacie "Wiosnę dla Hitlera", musical o nazizmie z komedii Mela Brooksa "Producenci"? Miał zrobić klapę, a przyniósł bohaterom filmu sukces. W Dramatycznym jest odwrotnie, choć Hitler też porywa tłumy z estrady, a na scenę zjeżdża wielka swastyka. Führera gra całkiem nieźle ucharakteryzowany Krzysztof Ogłoza. Tyle że śpiewa piosenkę o... spaleniu tęczy na pl. Zbawiciela podczas Marszu Niepodległości. I tak oto wszystkie pytania, które można by zadać przy okazji książki Ostachowicza, biorą w łeb, ustępując miejsca rozrywce taniej, bezpiecznej i cokolwiek nieświeżej. Po co zajmować się Żydami, Zagładą, po co myśleć, skoro można porobić sobie jaja z ogolonych młodzieńców. W końcu antysemityzm to tylko ich problem. Wesoły korowód złożony z Żydów i skinów pląsa między rzędami odnowionej widowni Dramatycznego. Kurtyna.

- To chwyci, to takie dzisiejsze. W warszawskim kabarecie Pożar w Burdelu piosenka o podpalaniu tęczy świetnie zadziałała - tak wyobrażam sobie strategiczną rozmowę podczas prób.

Nie chwyciło. Zamiast prowokacji - żenada. "Noc żywych Żydów" to kolejny już w Dramatycznym kiepski wodewil udający spektakl o Ważnych Sprawach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji