Zemsta uciśnionych
Lope de Vega, najwybitniejszy dramaturg siedemnastowiecznej Hiszpanii, był ulubieńcem swojego czasu. I jak wszystkim prawie ulubieńcom-wolno mu było więcej niż innym. Ale też, przyznać trzeba, o wiele więcej niż inni, widział. "Owcze Źródło" to zdumiewająca sztuka, w której czuje się rytm narastającej rewolucji, sztuka, która jest czymś więcej niż zwykłą kroniką kolejnego buntu plebejskiego, jakich wiele znało średniowiecze i czasy późniejsze. Ludność miasteczka Owcze Źródło, podnosząca rękę na swojego feudalnego pana, staje nie tyle w obronie swoich majętności, w wersji Lope de Vegi raczej nie zagrożonych, co w obronie obrażanej własnej godności. Mieszkańcy Owczego Źródła wygłaszają tyrady, za które podobno sto pięćdziesiąt lat później, w przededniu Rewolucji Francuskiej, dostawały się największe cięgi innemu komediopisarzowi, Piotrowi de Beaumarchais, gdy wkładał je w usta swego Figara. Może siedemnastowieczna Hiszpania, jeszcze potęga, jeszcze mocarstwo, choć już szybkimi krokami zmierzająca ku politycznej i społecznej katastrofie, nie była tak czułym sejsmografem nieprawości rządzących jak osiemnastowieczna Francja; może bardziej przemawiał wówczas do publiczności hołd oddawany przez boskiego Lope królom katolickim, twórcom potęgi kraju. Ale przecież, jak pisze o "Owczym Źródle" Angel del Rio w wydanej u nas "Historii literatury hiszpańskiej"; "Walka o sprawiedliwość", przeciwstawienie się bezprawiu możnego, postulowanie równości, gdy chodzi o ludzką godność oraz inne uczucia, którymi wieś Fuenteovejuna daje wyraz na zgromadzeniu Rady, lub które przejawiają się we wstrząsającym przemówieniu Laurencji, są uczuciami społecznymi, mającymi polityczne konsekwencje o charakterze powszechnym, to znaczy, że we wszystkich epokach miały podobne znaczenie i podobne przyczyny." Straszny jest gniew poniżanego w swej godności ludu, straszna jest również zemsta tyranów... Taka jest w każdym razie konkluzja wynikająca z przedstawienia Ireny Wollen.
Realizując "Owcze Źródło" na telewizyjnej scenie, Irena Wollen znów znalazła okazję do połączenia scenicznej retoryki z naturalistyczną nadbudową poszczególnych scen, co -przypomnijmy - stanowiło już kiedyś źródło jej wielkich telewizyjnych sukcesów. Metoda i tym razem zdała egzamin, niezwykle dynamizując pełną i tak dramatycznych spięć akcję, przybliżając ją w odbiorze odczuciom współczesnego widza. Szczęśliwym pomysłem okazało się również wyprowadzenie akcji w plener, a falisty krajobraz południowej Polski skutecznie odegrał rolę malowniczych pagórków Estramadury. Przydałoby się jednak trochę więcej staranności w szczegółach scenograficznych, jak chociażby w scenie między Wielkim Mistrzem a Komandorem, gdy bohaterowie, klnąc się na szpady wyciągają najprawdziwsze miecze, że nawet tak zatwardziała pacyfistka jak ja nie może się w tym nie rozeznać.