Bajka o nieróbstwie
"Pan Paweł" - sztuka niemieckiego dramaturga Tankreda Dorsta, której starannie przygotowana polska prapremiera odbyła się w Teatrze Studio, jest groteskową bajką na temat nieróbstwa. Niemcom mówi podobno o trudnym łączeniu dwóch różnych społeczeństw. W Polsce ogląda się tę sztukę jak satyrę na bezrobocie.
Tankred Dorst od lat należy do ścisłej czołówki niemieckiej dramaturgii. Jego sukces łatwo wytłumaczyć; Dorst podstawia Niemcom pod nos teatralne zwierciadło i pisze o ich najważniejszych doświadczeniach związanych z nazizmem, wojną oraz podziałem państwa. Specyficzna tematyka sprawia, że jego sztuki nie trafiają tak często na polskie sceny. Wyjątkiem jest oczywiście "Ja, Feuerbach", dramat o istocie aktorstwa i teatru, który zyskał w Polsce rozgłos dzięki pamiętnej kreacji Tadeusza Łomnickiego.
Bohaterem "Pana Pawła" jest "człowiek, który od 20 lat leży na kanapie" - jak określa go sam Dorst w jednym z wywiadów.
Pan Paweł gnieździ się w mieszkaniu na poddaszu nieczynnej fabryki mydła, a jego egzystencja sprowadza się do bezczynnego polegiwania i obżerania się kluskami. Nie czyta listów, nie wychodzi na ulicę, nawet butów nie nosi. Wegetuje jak roślina. Nowy właściciel budynku chce wznowić produkcję i bezskutecznie próbuje go wyeksmitować. Paweł wyrzucony przez jedne drzwi wraca przez drugie, a kiedy wściekły właściciel traci równowagę i morduje go - Paweł zmartwychwstaje.
W postaci Helma - energicznego, młodego przedsiębiorcy - niemiecka krytyka dopatrzyła się Niemców z Republiki Federalnej. W Panu Pawle, człowieku-roślinie, widziano NRD. W tej interpretacji Panu Pawłowi energię do życia odebrał komunizm, z którego pozostałościami nie potrafił poradzić sobie Helm.
W realizacji Barbary Sierosławskiej dramat nie ma odniesień do sytuacji w Niemczech, a konflikt między zachowawczym Pawłem i postępowym Hełmem jest metaforą wszelkich rewolucyjnych zmian. Starcie bohaterów jest mniej burzliwe niż sugerowałby tekst.
Polski Pan Paweł przypomina raczej bezrobotnego absolwenta wyższej uczelni, który dawno porzucił nadzieje na lepsze życie i poddaje się losowi przy milczącej akceptacji otoczenia. Po studiach zostały mu tylko podarte podręczniki i problemy z uzębieniem. Żyje w biedzie, chaosie i bezruchu. Urodzony konserwatysta, nieufnie patrzy na nowości, a intruzów, pragnących mu pomóc, ciągnie razem ze sobą na dno.
Chociaż styl Dorsta wymaga od teatru realizmu, spektakl dzieje się w przestrzeni fantastycznej: na strychu zastawionym starymi meblami jak antykwariat. W kącie ta rupieciarnia niespodziewanie przechodzi w dekorację do opery, ze strusimi piórami i piramidą wyjeżdżającą z zapadni.
Widowisko ma coś ze snu albo bajki, w której wszystko jest możliwe: bezkrwawe morderstwa i liczne, cudowne zmartwychwstania Pawła. Świat rzeczywisty miesza się z fantazją, na scenie przechadzają się śpiewaczki z "Aidy", ulubionej opery jednej z bohaterek. Primadonny noszą komiczne, ociekające złotem stroje z epoki filmu niemego i swoimi ariami potęgują groteskowość sztuki.
Fantastyczne zwroty akcji są tym bardziej zaskakujące, że niemal wszyscy aktorzy grają realistycznie. Andrzej Blumenfeld jako Paweł wynalazł dziesiątki sposobów grania bezruchu. Większość czasu spędza na wielkim fotelu, siedząc w nim jak w gnieździe i kontemplując kształt swych bosych stóp. Kiedy z niechęcią zwlecze się wreszcie ze swojego sanktuarium, jego ruchy nabierają szybkości i zdecydowania. Pan Paweł w wykonaniu Blumenfelda jest zrównoważony, uparty, chwilami marzycielski i niezniszczalny, jak Wańka-Wstańka. Nie nadąża za Blumen-feldem Andrzej Butruk (Hełm). Przyjął postawę przesadnie sztywną, a energię Helma osłabił przez wymuszoną grzeczność.
Najciekawsza spośród ról drugoplanowych jest rola narzeczonej Helma Lilo Nataszy Sierockiej - naiwna, dziecinna trzpiotka, łasa na mężczyzn. W miarę posuwania się akcji naiwność ustępuje wybuchom złości i zrównoważona dziewczyna zmienia się w histeryczkę.
Spektakl jest ciekawy aktorsko, zastrzeżenia może tylko budzić nadużywanie fantastyki jako głównego środka reżyserii.
Najważniejsze jednak, że Teatr Studio wzbogacił współczesny repertuar polskich scen o sztukę dotykającą problemów metamorfozy społeczeństwa po upadku komunizmu. Ten temat jak dotąd prawie nie pojawia się w polskich dramatach. Tekst Tankreda Dorsta nie jest przy tym na szczęście ani publicystyczny, ani moralizatorski. Życzyć by sobie należało, aby za warszawską prapremierą poszły następne realizacje.