Na scenach warszawskich (fragm.)
Ostatnie polskie premiery współczesne zostały przez krytykę przyjęte dość surowo. Myślę tu nie tylko o głosach prasowych, ale i o dyskusjach koleżeńskich - na Sekcjach Twórczych - oraz o sądach formułowanych przez aktorów. Surowość taka jest zjawiskiem normalnym. Odpowiada długoletniej naszej tradycji. Krańcowość ocen i ostrość tonu bywała u nas regułą - wyrozumiałość i łagodność stanowiła wyjątek. Jak wiewiórki na orzechach, krytyka nasza ostrzyła sobie zęby na świeżo powstałych dziełach.
Niejednokrotnie organizowano co prawda "akcje ratownicze", lamentując nad niedorozwojem współczesnej dramaturgii. Usiłowano wciągać w to i krytykę, proponując jej "zniżone kryteria ocen" dla sztuk współczesnych. Dziś nie uważamy takiego postępowania za pożyteczne i uzasadnione. Im ambitniejszy utwór, tym bardziej zasługuje na krytykę poważną, najszczerszą. Talenty twórcze będą umiały się przedzierać przez zapory krytycznych spostrzeżeń, i zarzutów.
Można tu jeszcze mówić o innym zjawisku. Jest rzeczą normalną, z punktu widzenia praw zdrowego rozwoju, że teatry nie stosują zbyt ostrych kryteriów przy wystawianiu dzieł współczesnych. Że godzą się brać na siebie część nieuniknionego w takich sprawach ryzyka. Gdy tak jest - a wierzymy, że tak być powinno - krytyka tworzy rodzaj dodatkowego "sita", pozwalającego w konkretnym doświadczeniu scenicznym oddzielać dzieła o niewątpliwej wartości ideowo-artystycznej od świecidełek i błyskotek (...)
(...) W bardziej jeszcze palącym ogniu dyskusyjnym znalazła się pierwsza sztuka Jana Stefczyka, wystawiona w Teatrze Wojska Polskiego "Baśka". Zarzucano tej sztuce, że przy pozornej śmiałości czy nawet paradoksalności, jej problematyka raz po raz wpada w banał. Można by na te zarzuty odpowiedzieć, że co najmniej jedna postać - i to centralna, Baśka - powinna nas zainteresować świeżością ujęcia. Dziewczyna wiejska z Kielecczyzny, którą poznajemy w akcie pierwszym jako 17-letnią analfabetkę, sierotę wychowaną przez ciemną babkę, co zna jedynie pedagogię kija - staje się w miarę rozwoju wydarzeń przykładem śmiałego i ambitnego awansu, żelaznej woli rozbudzenia swych wrodzonych zdolności, entuzjastycznego współtworzenia nowej rzeczywistości. Przecież to problem równie interesujący jak i w naszej dramaturgii - właściwie nowy. W przeprowadzeniu tego motywu miał Stefczyk pomysły świeże i ujmujące. Za przykład może służyć ów trudny bój z przyzwyczajeniami gwarowymi, który toczy Baśka; już interesuje się Szekspirem, a jeszcze nie może wymówić "sz" bez mazurzenia. Stanowi to przedmiot głębokiej jej troski. To niby drobnostka, ale przecież świadczy o rzetelnym i uczciwym, na wskroś poważnym stosunku Baśki do sprawy swego społecznego awansu. Iluż to ludzi, wychowanych w warunkach dużo łatwiejszych, kaleczy język, lekceważy poprawność polszczyzny, nie próbuje sobie przyswoić elementarnych jej zasad. I cała ta sprawa, której młodziutka Baśka jest personifikacją, to przecież jedno z wielkich i radosnych zagadnień naszego życia: jest to sprawa głębokich przeobrażeń kulturalnych, realizacji dawnych marzeń Mickiewicza i Prusa.
Cóż, kiedy ten ważki problem umieszcza autor na mało interesującym, banalnym, powierzchownie i niegłęboko ujętym tle. Szlachetny minerolog Lucjan Terlecki, wykorzystywany podczas wojny przez męża swej dalekiej kuzynki, nieśmiało i późno buntujący się przeciw tamtemu łajdakowi, wtajemniczający Baśkę w arkana wiedzy - to postać mgławicowa i bezkrwista. Dłuższy czas można przypuszczać, że bohaterka kocha go ładną dziewczęcą miłością; ale nie, także i pod tym względem zostajemy wyprowadzeni w pole. Również szlachetna para Stanisława i Bronki stanowi dowód, że postaci, powstałe jedynie z dobrych chęci, muszą się we wrażeniu widzów obrócić w nicość (mimo talentu i wysiłku aktorów). Na domiar złego snuje się jeszcze w tej sztuce oklepana figura "wampa" o złotych puklach i niejasna, nie dopracowana postać rezonującego Józefa.
Mimo wszystko sądzę, że dla samej tak pięknie pomyślanej postaci tytułowej warto było wystawić tę sztukę przynajmniej w jednym teatrze. Z tego samego powodu warto by teraz wziąć utwór raz jeszcze na warsztat pisarski, przemyśleć - i przepracować.