Artykuły

Wiele hałasu o nic

"Awantury weneckie" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru gdyńska scena przy Bema pokazała polską prapremierę niedawno przetłumaczonych na polski "Awantur weneckich" Carla Goldoniego. Tekst to mocno archaiczny, niestety, jego wykonanie również.

Teatr Miejski w Gdyni nie ma szczęścia do Goldoniego. Kiedy 20 lat temu za dyrekcji Julii Wernio inaugurował Scenę Letnią w Orłowie, pierwszym spektaklem była "Awantura w Chioggi" Carla Goldoniego - przedstawienie pełne wdzięku, ciekawie zainscenizowane w plenerowych warunkach na plaży. Ale na premierze pogoda spłatała artystom figla i akurat w scenie suszenia prania lunął deszcz, zmuszając aktorów do improwizacji. Po 20 latach Goldoni wrócił do Miejskiego. Tym razem za sprawą niedawno przetłumaczonej na polski przez Jolantę Dygul sztuki "Teatr komediowy", dotąd u nas niewystawianej. Zaprezentowano ją po raz pierwszy w czwartkowy wieczór w Teatrze Miejskim z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru pod tytułem, Awantury weneckie". Reżyserii i opracowania muzycznego podjął się Tadeusz Bradecki.

Zbiorowym bohaterem "Awantur weneckich" jest trupa XVIII-wiecznych weneckich komediantów, stojących u progu reformy commedii dell'arte (jej orędownikiem był zresztą sam Goldoni, sportretowany w postaci Orazia - dyrektora teatru, granego przez Dariusza Szymaniaka). Poznajemy ich, gdy przygotowują się do kolejnego spektaklu, odbywają kolejne próby (ten zagrany grubą kreską, przerysowany aktorsko fragment spektaklu jest najciekawszy, bo pełen humoru i autoironii), przyjmują nowe osoby do trupy i powoli do ich świadomości dociera, że oparta na ludzkich typach commedia dell'arte pomału odchodzi w przeszłość, ustępując miejsca komedii charakterów.

Jednak właśnie owa "dydaktyczna" część spektaklu utrzymanego w formule "teatru w teatrze", w której czołowa postać - Orazio (zagrany na jednym tonie przez Dariusza Szymaniaka) wykłada zasady nowej teatralnej doktryny, jest najbardziej mdła i nużąca. Nie odstępuje go wierny druh - sufler i inspicjent (papierowa, mało wyrazista rola Andrzeja Redosza). Całość rozgrywa się w dość ubogiej, jakby skleconej naprędce, scenograficznej przestrzeni.

Wystawiony w tradycyjnej inscenizacji tekst Goldoniego, zinterpretowany przez gdyński zespół brzmi mocno anachronicznie (nie licząc kilku uwag na temat aktorstwa i teatru). A przecież nie musi tak być - wystarczy wspomnieć świeże, iskrzące pomysłami i zapadające w pamięć uwspółcześnione odczytanie klasycznego tekstu "Fantazego" Słowackiego na tej samej scenie w reżyserii Piotra Cieplaka, które trzymało uwagę widzów na wodzy do ostatniego słowa.

W "Awanturach weneckich" tego zabrakło.

Na szczęście było też kilka ciekawie poprowadzonych ról drugoplanowych. Po raz pierwszy w dobrej formie widziałam Macieja Wiznera w roli aktora odtwarzającego postać Arlekina (zwłaszcza w pierwszej scenie z jego udziałem!). Swój talent do ról komicznych potwierdził Szymon Sędrowski, którego jako Lelio - poetyckie i dramaturgiczne beztalencie ogląda się z dużą przyjemnością. Podobnie jak Bogdana Smagackiego i Rafała Kowala w rolach przezabawnych stetryczałych starców - ich duet na scenie jest dużą ozdobą tego skądinąd mało udanego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji