Artykuły

Polskość jako wstydliwa choroba? Konfrontacje

Kiedy ten tekst się ukaże będziemy pewnie świętować 30 rocznicę pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Doskonale zapadły w pamięć zbiorową słowa homilii z warszawskiego Placu Zwycięstwa: "Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi! Tej ziemi!" Mniej jakoś chcemy czy, ściślej, niektórzy spośród nas - pamiętać słowa z krakowskich Błoń z 6 czerwca 1979:

"[...] zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością

- taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym

- abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się i nie zniechęcili

-abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy".

21 lutego 2009 na łamach dodatku "Europa" do "Dziennika" Agata Bielik-Robson oznajmiła w wywiadzie: "uwolniłam się od polskości". W tydzień później filozofka w manifeście "Nowoczesność i jej wrogowie czyli o pogardzie dla życia" rozwinęła swój program: "Doświadczenie nowoczesności zawiera w sobie pewien paradoks: ogałaca i wzbogaca jednocześnie. W pierwszym odruchu redukuje jednostkę do stanu nagiego, wyosobnionego życia, którym nie rządzą już wzniosłe ideały, bo te uległy w międzyczasie odczarowaniu i 'profanacji'. Nowoczesne indywiduum czuje się coraz bardziej wolne od magicznego wpływu wielkich idei, jak naród, ojczyzna, religia, a także już w ostatnim rzucie odczarowania - polityczna wiara w emancypację całej ludzkości. [...] Zarazem jednak wraz z tą redukcją pojawia się pewien przyrost witalności, energia dotąd złapana w sieć tradycyjnych ideałów, uwalnia się, szukając nowych dróg realizacji".

A więc mamy projekt nowego dzikusa a la Rousseau, ideologicznej nagości, wolnej od wszelkich "gorsetów", jakiś, zalewający świat nowy elan vital. Niczemu nie poddane indywiduum szuka sobie dobrowolnego ujścia dla swojej "uwolnionej" energii. Innymi słowy i prościej wyraził to pewien showman: "Róbta, co chceta". W związku z tą nową, jakże wyzwalającą nagością przypomniałam sobie finał Operetki Gombrowicza w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Tam rozszeptane: "Nag..o...ś...ć" Albertynki podejmuje w złowrogim skandowaniu grupa niewidzialnych politycznych gangsterów.

"Dziennik" w ogóle w ostatnich tygodniach piórami swoich znakomitości: Agaty Bielik, Cezarego Michalskiego, Roberta Krasowskiego robi, co może dla przemodelowania tożsamości polskiego społeczeństwa, a przynajmniej - jego inteligencji. Pisma, publicyści, filozofowie związani z postawą konserwatywną - są tam po prostu prymitywnie etykietkowani, albo ostro zwalczani (seria wywiadów ze "słusznymi" intelektualistami Michalskiego czyjego programowy tekst Złudny urok antysystemowości z 15 stycznia). Robert Krasowski w ramach tej nowej inżynierii dusz ludzkich w artykule Koncesjonowani buntownicy i ich pogromcy ("Europa" z 9 stycznia) oznajmił m.in. ,,'Arcana' chciały nas cofnąć do epoki sarmackiej, aby z tego szańca bić się nie tylko z lewicą, ale z całą zgniłą nowoczesnością".

Co do "zgniłej nowoczesności" - całkowita zgoda. Taka właśnie jest, tak ją widzę - nie tylko ja, ale także moi redakcyjni szefowie i koledzy. Czy jest naszym celem zwalczanie "zgniłej nowoczesności" a la "Dziennik" np.? Z całą pewnością nie, a gdyby nawet było - nie mamy przecież możliwości Agaty Bielik. Naszym celem jest normalność, demokratyczna Polska, świadoma swoich tradycji, brzemienia swojej historii - pięknych i złych doświadczeń. Słowem Jana Pawła II - "całe to dziedzictwo, któremu na imię Polska". Nie uważamy polskości za anachroniczną, wstydliwą chorobę, od której trzeba się "uwalniać" jak apostołowie apostazji, cudni ekspatrydzi. Co do epoki sarmackiej - wiele już stereotypowych głupstw napisano na jej temat, dziś pod piórem Krasowskiego staje się po raz kolejny "młotem na czarownice" (albo lepiej tępą pałką). Mogę się tu wypowiadać tylko w swoim imieniu: jeśli sarmatyzmem jest dążenie do prawdy o dziejach najnowszych i dawnych, obrona wartości chrześcijańskich - to jestem absolutną sarmatką. Myślę, że takimiż Sarmatami są ci, którzy drukowali w "Arcanach" teksty o historii PRL, badali IPN-owskie archiwa, opowiadając się za lustracją i dekomunizacją, krytycznie spoglądali na pewne wielkości kultury czasów komuny, wskazywali na zagrożenia Polski wewnętrzne i zewnętrzne itd, itd. Jako sarmatka protestuję przeciwko łamaniu wolności słowa, gwarantowanemu przez konstytucję, przeciwko bezczelnemu usuwaniu z mediów ludzi, którzy nie podobają się sprawującej dyktat jednej opcji politycznej. "Misja specjalna" - usunięta z tv, Krzysztof Skowroński z dyrekcji radiowej "Trójki" (mimo listu protestacyjnego, podpisanego przez 3 tysiące ludzi z różnych środowisk), Tomasz Sakiewicz, Rafał Ziemkiewicz wymieceni żelazną miotłą z radiowej "Jedynki". Taką twarz ma "nowoczesność" Anno Domini 2009.

Minęło 25 lat od zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki. I 20 od "okrągłego stołu".

Rocznicę historycznego mebla świętowano w dwójnasób - posłowie w Sejmie, historycy u Prezydenta. W Sejmie było ciekawiej: uczestnik obrad okrągłego stołu, Władysław Frasyniuk oświadczył, że bohaterem owych obrad jest Wojciech Jaruzelski, przez co zasługuje na pomnik. A może pomniki. Pan Władysław Frasyniuk ma dobre intencje, ale jest niedoinformowany. Z historycznych dokumentów wynika dziś absolutnie jednoznacznie, że wszystko, co się działo podczas tamtych obrad - strona PZPR-owska, zwana rządową, miała uzgodnione z Moskwą, łącznie z tym, kto ma zostać prezydentem III RP. Żaden anioł chrześcijańskiego pojednania (aby było pojednanie, musi być wyznanie win) nie polatywał nad specjalnie zbudowanym meblem. I nie trzeba było żadnych "spisków" w Magdalence, argumenty od razu zostały wyłożone na stół. Dowiedzieliśmy się o tym w szczegółach dopiero teraz, kiedy tv puściła zarejestrowane (i nigdy dla "gawiedzi" dotąd nie ujawniane) fragmenty filmu. Z którego wycięto w tamtym czasie wystąpienie mecenasa Siły-Nowickiego, upominającego się o pamięć dla świeżo zamordowanych księży. A także scenkę, w której Ciosek (chyba?) odrzuca postulat rozliczenia SB-eckiej karty, a Wałęsa na to przystaje. Plus znany już wcześniej obrazek - Michnik wznosi toast: "Chciałbym, aby powstał rząd, w którym Lechu będzie premierem, a pan minister (to do Kiszczaka) ministrem spraw wewnętrznych". No i prawie się ziściło Jaruzelski został pierwszym Prezydentem III RP. Przy nihil obstat, a może więcej towarzyszy z Kremla. Po cóż więc stawiać pomnik czy pomniki Jaruzelskiemu? Taniej będzie (kryzys) odnowić pomniki "wyzwolicieli". Znowu uratowali nas, pardon - "uwolnili" od "Solidarnościowej" ekstremy. Pal zresztą sześć okrągły stół - może nie było wtedy innego wyjścia. Znacznie gorsze jest to, co po nim nastąpiło, a co Anglicy określają jako "aftermath". Te "grube kreski", te "pacta sunt seryanda", kiedy reżim się walił absolutnie i ostatecznie. To one właśnie sprawiły, że czarne przestało być czarne a białe - białe, że zamącona została całkowicie moralna hierarchia dobra i zła. Hierarchia tak jasna dla księdza Jerzego, bohatera roku 1984. W roku 1989 najwyraźniej już dla "okrągłostołowych" - bohaterem nie był. W roku 2009 bohaterem dla jednego z nich - jest Wojciech Jaruzelski. W r. 2009 człowiek honoru, Kiszczak, zrywa wywiad z dziennikarką, kiedy ta ponawia stare pytanie o zabójstwa księży. A troglodyci, wychowani już w nowym elan vital wypisują w anonimowych postach plugawe uwagi na temat księdza Jerzego. Z których najłagodniejszy brzmi: "A co kogo obchodzi jakiś (!!!) Popiełuszko". No właśnie. Nowoczesność, głupcze...

Film Rafała Wieczyńskiego "Popiełuszko. Wolność jest w nas" wszedł na ekrany 27 lutego, w ciągu kilkunastu dni miał 150 tysięcy widzów. Sukces, który przewyższył Oscarowego Slumdoga. Najwyraźniej - był potrzebny społeczeństwu w czas pseudoautorytetów i degrengolady pojęć. Fachowcy od kina zaczęli kręcić nosami - a to, że świat czarno-biały, a to, że film hagiograficzny, zbyt jednoznaczny w kreśleniu postaci itd., itp. Tak, rzeczywiście filmu Wieczyńskiego nie ma wyrafinowanej stylistyki Greenawaya czy Almodovara. Nie o to w nim chodziło i sam twórca na pewno miał tego świadomość. Jest człowiekiem dość młodym, w roku tragicznej śmierci swego bohatera miał 17 lat. Należy do pokolenia (o ile takie istnieje w sferze kultury) Grzegorza Przemyka, zamordowanego w maju 1983. Stan wojenny przeżywał już świadomie, czego dowodem film. Od początku, a realizacja trwała 7 lat, sponsorów znalazło się ledwie 3, był też świadom, jak trudnego zadania się podejmuje. I można sądzić, że traktował to jako misję, skoro zdecydował się zaciągnąć kredyt, aby film ukończyć. Dwu i pół godzinną projekcję ogląda się jak kronikę, jak dokument. Od dzieciństwa ks. Popiełuszki i pierwszych zapamiętanych sytuacji z walk "z bandami", czyli podziemiem niepodległościowym, poprzez represje w czasie obowiązkowej dla kleryków służby wojskowej (obrona harcerskiego różańca) prowadzi nas Wieczyński poprzez stan wojenny aż do tragicznego października 1984. Portret księdza wpisany jest w szerokie tło społeczne lat 80. Znakomicie służą temu wmontowane w narrację fragmenty dokumentalne (w tym z pamiętnej pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II i późniejszych odwiedzin grobu na Żoliborzu) i nakręcone z wielkim rozmachem sceny zbiorowe (strajk w hucie "Warszawa" w grudniu 1981, pamiętna warszawska manifestacja 3-majowa 1983, fragmenty warszawskich homilii ks. Popiełuszki) oraz przypomniana w krótkiej sekwencji śmierć Grzegorza Przemyka. Niezwykłego autentyzmu dodaje tej kronice udział aktorów w rolach społecznych, jakie w latach 80 rzeczywiście pełnili (Maja Komorowska jako członkini Prymasowskiego Komitetu Pomocy, Kazimierz Kaczor) czy sekwencja z księdzem Prymasem Glempem. Jakby żywi, wciąż obecni wśród nas świadczyli o prawdzie tamtej krainy cieniów, utrwalonych na taśmie. Największym jednak świadkiem prawdy jest filmowy Popiełuszko, Adam Woronowicz. Siła, jaka bije z tej kreacji jest nie do opisania. Woronowicz gra w jakimś skupionym natchnieniu, najdosłowniej wciela się w postać księdza Jerzego (przypadek to, że urodził się na Podlasiu jak bohater?) Fizyczne podobieństwo do bohatera gra tu swoją rolę, ale jest pewnie i podobieństwo wewnętrzne - skromność, siła bezsilności (pozornej), czystość każdego gestu i zachowania. Jeśli to jest hagiografia - to nic lepszego nie mogło się ani pamięci księdza Jerzego, ani filmowi Wieczyńskiego, ani naszej pamięci zbiorowej zdarzyć. Przy niezwykłym ściszeniu ekspresji rolę Woronowicza przenika nuta smutku: jego ksiądz Popiełuszko jest świadom Golgoty, która go czeka.

Obok Katynia Wajdy, film Wieczyńskiego jest najważniejszym wydarzeniem filmowym ostatnich lat. To nie tylko portret męczennika-bohatera, to także zbiorowy portret społeczeństwa polskiego lat 1979-1984. Społeczeństwa, które znało granicę między dobrem a złem - "bez światłocienia", społeczeństwa zjednoczonego w "my", świadomego - kim są "oni". Portret zbiorowy nakręcony z czułą pamięcią - tak bardzo potrzebny jako socjoterapia dziś w pookrągłostołowej epoce pojęć i hierarchii zamąconych.

I jeszcze trochę wrażeń z adaptacji Trylogii w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie - czyli

Plucie z wiatrem (europejskim).

Prolog

Na wstępie było przygotowanie pola. Kreowanie wydarzenia przed wydarzeniem. W piątkowym dodatku "Kultura" do "Dziennika" z 20 lutego wywiad z Tadeuszem Hukiem, W "Rzeczpospolitej" (21/22) z samym reżyserem wydarzenia, Janem Klatą. Cały wywiad trzeba przeczytać, ja się ograniczę do jego podstawowych przesłanek ideowych. Rzecze tedy Klata: "Sienkiewicz zbudował mit. Iluż konspiratorów czasie II wojny światowej nosiło pseudonimy i nazwy zainspirowane "Trylogią"? [...] Jako chłopak z warszawskiego Liceum Batorego niechętnie myślę o tym, że bohaterowie "Kamieni na szaniec" to samobójcy. Ale dla wielu pójście do Powstania na pewno miało wymiar bycia kamikadze. Boskim wiatrem". I dalej: "wolę się zastanowić, jak powinien wyglądać patriotyzm XXI wieku. I nigdy się nie zgodzę z Rymkiewiczem, który upatruje fundamentu współczesnej Polski w rzezi powstania warszawskiego. Miazmaty rzezi mnie nie podniecają. A źródła jego fascynacji zauważam właśnie u Sienkiewicza". Na koniec Klata - obrońca Sienkiewicza przed aktorami: "Przed aktorami Starego musiałem go bronić. Niektórzy z nich uważają Trylogię za powieść endecką, szkodliwą, miazmat, który trzeba wykorzenić z naszej tradycji".

Już wiemy, że nie o Sienkiewicza tu chodzi, ale o tę tradycję patriotyczną, którą także komuniści, a może oni przede wszystkim określali jako "szkodliwe miazmaty". Wiadomo też, że gdyby żył w czasie okupacji Klata czytałby raczej "Zająca" Dygasińskiego niż "Króla Ducha" i "Anhellego", jak Rymkiewicz. Co zaś do endecji - to "niektórym aktorom" przypominam, że Sienkiewicz walczył z pruską germanizacją nie tylko w utworach literackich, ale także w publicystyce. Że oprócz wielu innych społecznych zasług (stypendia dla pisarzy, których twórczości nie cenił) był także twórcą funduszu dla ofiar I wojny światowej. I wdzięczny naród, a nie żadna partia podarował mu w podzięce Oblęgorek.

Nie, naprawdę nie o Sienkiewicza w tej "Trylogii" chodzi.. Zresztą, jak z nim "walczyć", skoro nieobecny jest w kanonie lektur zaproponowanych przez minister Hall? Od dawna też nie funkcjonuje w sferze świętości narodowych. Ataki na jego twórczość są prawie tak stare jak "Trylogia", znacznie gwałtowniejsze od umiarkowanych ocen Gombrowicza, o którym prawi w swoim wywiadzie Huk. Szkice Wacława Nałkowskiego, antysienkiewiczowska kampania Brzozowskiego - wszystko to kanon polonistycznej wiedzy. Atakując Sienkiewicza za ciepełko, letniość, połaniecczyznę itd. i przeciwstawiając jego mitologii postulat społecznego aktywizmu, umysłowej dzielności - Brzozowski miał niecałe 30 lat, za sobą wielki dorobek, w tym także lektury (w oryginałach!) najwybitniejszych powieści XIX wieku. I mocno socjalizował. Zostawmy jednak Brzozowskiego, uznawszy w wielu punktach zasadność jego krytyki. Coś przecież sprawiło, że powstańcy warszawscy przybierali pseudonimy Kmiciców i Zagłobów. Czy tylko uroda stylu Sienkiewicza, czy także - jakże potrzebna w czas grożącej zagłady - siła jego mitu? Mitu, u którego podstaw legło motto: "pisać ku pokrzepieniu serc". Na które to motto w Noblowskiej mowie powoływał się William Faulkner, uznając, że nie ma szczytniejszego zadania dla literatury. Klacie nie chodzi zresztą o pseudonimy, ale o to, że powstańcy warszawscy w ogóle byli. Kamikadze, boski wiatr? Zapewne. Natomiast wiatr, wiejący w żagle Klaty idzie z całkiem innego kierunku. Powrócę jeszcze do tego.

Akt I i pół

Wyszłam z "Trylogii" w trakcie aktu II - "Potop". Nie będę Sienkiewicza bronić jak Częstochowy, ale Częstochowy i Bogurodzicy - tak. Wyszłam, z okrzykiem skandal, kiedy wśród niewypowiedzianie nędznej parodii (doprawdy te "środki ekspresji artystycznej" zarówno w wykonaniu reżysera, jak i posłusznych mu aktorów były na poziomie przedszkola, ten zestaw min i zachowań) nagle rozbrzmiała (serio? Nie serio?) Bogurodzica podczas procesji na wałach Częstochowy. Są granice skandalu, prowokacji artystycznej. Pani rzeźbiarz Nieznalska wieszała dla publiki genitalia na krzyżu, pan Klata Bogurodzicę umieścił w sitcomie, z dyskoteką pożenionym. W całej częstochowskiej scenie Matka Boska przemawia z obrazu (głowa aktorki wmontowana jest tu, jak w kramach fotograficznych, w stosownym otworze w płótnie).

W spektaklu od początku jesteśmy na scenie przedstawiającej lazaret, wszyscy aktorzy w łóżkach, w tle obraz Jasnogórski, nad sceną wieczna lampka. Towarzystwo jest w niechlujnych kostiumach: jakieś gacie, dresy. Co poniektórzy mają na rękach, kolanach opaski - ranni. Gdzie ten lazaret? Ano może być po Powstaniu Warszawskim, którego Jan Klata nie może znieść jako elementu świadomości narodowej (patrz cytowany wywiad w "Rzeczpospolitej"). Ten szpital - świątynia to my, "biedni Polacy". Biedni Polacy - antysemici. Kiedy Zagłoba posyła po chleb z pajęczyną do Żyda - wszystkie postaci z łóżek zgodnym chórkiem skandują: do Żyda, do Żyda! Obrona Zbaraża odbywa się na wałach zbudowanych z łóżek, ponad które coraz to wychyli się a to szyszak, a to hełm z II wojny. Żebyś Polaku wiedział, że wszystkie twoje wojny funta kłaków są nie warte, co najwyżej pierza z poduszek, które wzlatują nad Klatowym Zbarażem.

Powtarzam, nie będę Sienkiewicza bronić jak Częstochowy - nie warto dziś powielać sądów Gombrowicza o "pierwszorzędnym pisarzu drugorzędnym". Tym mądralom, którzy jak Tadeusz Huk (wywiad dla "Dziennika" z 20 lutego) na Gombrowicz się powołują, powiem tylko, że Gombrowicz był pisarzem eleganckim i z pewnością nie był papugą, powtarzającą cudze sądy. Jego fraza, w moim przekonaniu - wiele Sienkiewiczowi zawdzięcza. Gombrowicza nie byłoby bez Paska, przepuszczonego przez Sienkiewicza. Sienkiewicz, nie od dziś wiadomo - nie bardzo ma talent do erotyki i lubi sobie pohulać w okrucieństwie. Ale są w "Trylogii" - a jest ich niemało - frazy zapierające dech w piersiach do dzisiaj, jak słynne kazanie księdza Kamińskiego po śmierci Wołodyjowskiego: "Panie Wołodyjowski! Larum grają!.."

Owoż spektakl Jana Klaty otwiera właśnie to kazanie, w parodystycznym naturalnie, wykonaniu "Gombrowiczologa", Tadeusza Huka. Na tę sama ambonę wchodzi potem Azja - Jan Peszek, ogląda ją jakby chciał przysposobić dla meczetu. Kpina z polskiej rzekomej ksenofobii czy przestroga?

Cóż tu rzec więcej? Wielki filolog, Tadeusz Zieliński, napisał gdzieś, że kultury silne odznaczają się tym, że z humorem znoszą persyflaże, parodie swoich wielkich mitów. Dodać tu trzeba tylko jedno: pod warunkiem, że persyflaż jest równie twórczy jak oryginał. W parodii Klaty - nie ma żadnej klasy. Jest to poniżej zera artystycznego. Powiedziałabym: Paliklatyzacja teatru. Więcej - próba paliklatyzacji nie, nie tylko świadomości narodowej, ale smaku. Nie wiem, jak kogo, ale mnie obrażało nie tylko umieszczenie Bogurodzicy w tym sitcomie, cwałowanie w takt dyskotekowo przetworzonego Boże coś Polskę, obrażał mnie sam p o z i om tego sitcomu. I śmieszki dolatujące z widowni. Z wielkim zażenowaniem patrzyłam na świetnych aktorów, jak pełzają po łóżkach, bełkoczą (Globisz w pewnym momencie "parodiując" Chmielnickiego list do króla - prawie gryzie własny język tak, aby nikt z jego tekstu nic nie zrozumiał - poza, oczywista tym, że król - głupek. A pod króla - głupka podstaw sobie kogo chcesz, widownio kochana). Jako ze zdaniem Klaty "Kmicic szuka ojca" - pewnie dlatego każe on Globiszowi-Kmicicowi wdać się w homoerotyczna scenkę z rozebranym do majtek Bogusławem Rzadziwiłłem (Błażej Peszek). Brakuje tylko tęczowej flagi europejskiego okrętu... Aktorsko to przedstawienie urąga zawodowi, jest cofnięciem zawodu o lata świetlne. Jak tak dalej pójdzie - jako "środki ekspresji artystycznej" będziemy mieli na scenie bełkoty, czkania, bekania itp.

Panu Klacie gratuluję łatwego zwycięstwa nad Sienkiewiczem. Nic to, że kosztem sztuki. "Potęga smaku" dziś nie obowiązuje. Ani szacunek dla historycznych doświadczeń i uczuć religijnych Polaków. Co innego, gdybyśmy byli muzułmanami i jakiś duński dziennik obraziłby karykaturą Mahometa. Allah akbar, Janie Klato.

Epilog

Spektakl natychmiast po premierze znalazł entuzjastycznych apologetów. Jacek Cieślak w "Rzeczpospolitej" z 23 lutego pisze wprost, że oponentami tego spektaklu będą li tylko "zesklerotyczniałe ksenofoby". Ano jam wśród tej rzeszy, bo może nie zawsze wiek rozum odbiera ("By rozum był przy młodości..." - pisał już Kochanowski). Poza wszystkim innym "Trylogia" Klaty jest śmiertelnie nudna. A nie jest to tylko moje odczucie, siedzący obok mnie młody człowiek, co chwila spoglądał na zegarek. Cała ta krytyka (rzekomo Sienkiewicza) ma czysto plagiatowy charakter, w sensie jaki nadawał mu Irzykowski i w związku z tym nie wnosi absolutnie nic, czego byśmy się nie spodziewali. No może poza wątkiem homoseksualnym. Ale to on właśnie jest firmowym znakiem "Trylogii" Klaty. Ni przypiął ni przyłatał, ale wiadomo, "skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy". Owóż jesteśmy z Europy. I z łamów "Gazety Wyborczej", jej stereotypami walczymy z Sienkiewiczowskim rzekomo mitem. Polacy z lazaretu Klaty, wywrzaskujący swoje "Żyda, Żyda" mają równie twórczego poprzednika, Michała Cichego. Na 50 rocznicę Powstania Warszawskiego wysmażył on w "Gazecie Wyborczej" tekst, w którym oskarżał powstańców o to, że podczas powstania mordowali Żydów. Po latach się z tego kłamstwa wycofał, ale jak widać w umyśle ucznia Liceum Batorego - ta bezprzykładna kalumnia bezkrytycznie się utrwaliła.

Środki artystyczne, o czym już była mowa są takie, że z zażenowania można się zapaść pod fotel teatralny.

Pobawmy się jednak przez chwilę w historię alternatywną, ekstrapolujmy wstecz tę wizję Polski, domyślną w spektaklu Klaty. Nie ma powstania listopadowego, nie ma Dziadów, nie ma powstania warszawskiego. Młodzi ludzie oszczędzaj ą się dla "przyszłej Polski", nie bawią się w kamikadze. Chodzą do roboty, gdzie im Niemcy wyznaczyli, pokornie pozwalają się wywozić do lagrów, giną cicho i bez kłopotu dla "przyszłej Europy". A po wojnie Krzysztof Kamil Baczyński, jak to utrwaliła w wierszu Noblistka jeździ do "Astorii" i zajada zupę (pomidorową bodaj). Nadchodzi "światło ze Wschodu", z Sowieckiego Sojuza. Młodzi "słusznie aktywni" ludzie z zapałem oddają się twórczym studiom nad marksizmem (Sienkiewicz, Brzozowski, Gombrowicz i wielu innych zakazani) piszą znakomite powieści socrealistyczne, zwalczają, "polskie miazmaty" (czyż tak n i e było?), donoszą, wzorem Pawlika Morozowa, na swoje "moherowe babcie", że chodzą do kościoła.

Nie ma obrony Krzyża nowohuckiego, walk o parafię w Zbroszy Górnej, dziesiątek kościołów, zbudowanych przez arcybiskupa Tokarczuka, nie ma "ludowego" katolicyzmu Prymasa Tysiąclecia. Wszystko to "parafiańszczyzna" i "opium dla ludu" - dowodzą kapłani nowej wiary. Nie ma "Solidarności", bo nie było polskiego Papieża. Nie ma wyjazdów "na Zachód", mur berliński trwa, jakiś nowy Breżniew wymienia obleśne (prawie homoerotyczne) pocałunki z polskim I sekretarzem, nad Kremlem i Belwederem powiewają czerwone sztandary. Taka jest projekcja, alternatywna wizja Polski i Europy, którą można sobie dośpiewać ze spektaklu Klaty.

Przeto Gombrowicza parafrazując powiem: A płyńcież wy, do tej swojej Europy, szkapy chuderlawej, z tęczowym sztandarem nad głowami, a płyńcież wy z zachodnim wiatrem plując na wszystko, co w dziedzictwie polska historia wam przekazała, a płyńcież wy, wodę z Sekwany i z Renu do Wisły przelewać.

PS. W ostatnim odcinku chochlik komputerowy wycenił mi przedwojenną złotówkę na 9 dolarów! Miało być odwrotnie: dolar kosztował 9 złotych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji