Artykuły

Z pamiętnika 13-latka

"Sam" w reż. Jakuba Krofty we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Agata Hołubowska w portalu Qulturka.pl

"Antygona"? "Zemsta"? "Pan Tadeusz"? Który z tych utworów ma przyciągnąć młodzież gimnazjalną do teatru? Który spektakl ma pokazać jego magię? Wreszcie który jest bliski, pokazuje problemy współczesnych nastolatków? Nie oszukujmy się... Każdy z nich, szczególnie, że są lekturami i to powstałymi dawno temu, jest tak odległy, jak to tylko możliwe i w żaden sposób nieprzekonujący. Może dlatego młodzież chętniej wybiera się do kina, w którym na ekranie ujrzy współczesny świat, niż do teatru, gdzie poza tzw. uniwersalnością, która jednak nie musi dotyczyć wszystkich, nie zyska dla siebie nic.

Świat gimnazjalistów dla ich rodziców najczęściej jest terra incognita. Dorośli nie nadążają, nie rozumieją, nawet się nie starają... A przecież w głębi duszy, każdy z tych dzieciaków niewiele się różni od swoich rodziców te dwadzieścia kilka czy trzydzieści lat temu. Każdy chce wzrastać w szczęśliwej rodzinie, każdy chce mieć dobry kontakt z rodzicami, być akceptowanym przez rówieśników, zakochać się z wzajemnością...

Gdy dowiedziałam się, że Wrocławski Teatr Lalek pracuje nad spektaklem dla młodzieży, który właśnie napisała Maria Wojtyszko, bardzo chciałam go zobaczyć. Spektakle zrealizowane specjalnie dla tej grupy wiekowej w całej Polsce można policzyć na palcach jednej ręki... Jest to więc ewenement - mówię to z pełną odpowiedzialną i świadomością, że to bardzo złe zjawisko, iż ta grupa wiekowa jest niemalże pominięta w sztuce.

Premiera przedstawienia "Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie" odbyła się 8 marca. Na widowni, jak to zwykle bywa na premierach, zasiadło stosunkowo niewielu z tych, do których spektakl jest kierowany. Jednak i tak wszyscy się doskonale bawili i choć główny bohater, tytułowy Sam, a właściwie Samuel Twardowski, zapowiedział ze sceny, że "będzie strasznie i smutno. Będzie przemoc i seks, i piosenki, i wiele innych patologii", to jednak na widowni raz po raz wybuchały salwy śmiechu.

Bo jak tu się nie śmiać? Sam jest samotny. OK, to jest smutne. Sam rozmawia z chomikiem - no, dobra, gdyby przeanalizować to zjawisko, to też nie ma się z czego śmiać. Ale że Sama chomik ma rozdwojenie jaźni?! I występuje na scenie w dwóch postaciach - jako biały, miły chomiczek i czarny, demoniczny z czerwonymi oczami i żółtymi zębami gryzoń! (W tych rolach wykorzystano pacynki). Proszę wybaczyć, ale tutaj to nawet największy sztywniak nie wytrzyma... Szczególnie, że chomiki lubią się wtrącać do wszystkiego i nawet pojawiają się w dziurach w ścianach.

Jeśli już o ścianach mowa. Scenografia Anny Chadaj także wywołuje uśmiech. Oto znajdujemy się w mieszkaniu Sama i jego rodziców, które w zależności od potrzeby, może zamienić się w szkołę lub podwórko, a nawet salę urzędu stanu cywilnego. Regał z książkami, komoda, na komodzie zabawne zdjęcie małego Sama w okularach, jakieś obrazki, tapeta obłażąca od ściany, spod której przebijają się... bloki osiedla. Rodzice Sama nie należą do bogaczy - są intelektualistami i biorą udział w manifestacjach. "Mój brzuch, moja decyzja!", "In-vi-tro!" - to są hasła, które głoszą. Nic dziwnego, że choć Sam "został poczęty metodą naturalną", to jednak przez jednego z kolegów jest nazywany Invitro.

Trafiamy na trudny moment w życiu chłopaka - jego rodzice się rozwodzą. A wydawali się idealnie dobraną parą. Czy Sam się smuci? Oczywiście. Czy Sam obwinia siebie? Na szczęście nie. Tylko jak tu żyć w dwóch światach? Następuje symboliczne przedzielenie przestrzeni sceny. Tata radzi sobie z kryzysem w ten sposób, że co tydzień sprowadza do domu inną kobietę, zaś mama - zakochuje się na dobre w obywatelu Kosowa wyznania muzułmańskiego. W tym całym rozgardiaszu w życiu Sama pojawia się Wiola - nowa koleżanka w klasie. Sam się w niej zakochuje, ale ona wybiera Boga. Mija trochę czasu, zanim Sam odważy się zapytać: "Będziesz ze mną chodzić?".

Spektakl jest bardzo dynamiczny, zmieniają się sceny, ich bohaterowie. Co jakiś czas Sam (w tej doskonałej roli Grzegorz Mazoń) gra na keyboardzie i śpiewa. Czasem towarzyszą mu chórki. Przerywniki muzyczne, oprócz tego, że są zabawne, to jeszcze uatrakcyjniają odbiór. Choć wszystko kończy się inaczej, niż główny bohater by sobie tego życzył, to jednak następuje happy end, a na twarzach widzów wykwitają promienne uśmiechy.

Spektakl Wrocławskiego Teatru Lalek może nie przypomina seansu u psychoterapeuty, ale z przymrużeniem oka pokazuje możliwe problemy nastolatków. Okazuje się, że można o nich mówić współczesnym językiem, ale pozostać wiernym tradycyjnemu teatrowi - bez elektronicznych gadżetów, skomplikowanej scenografii i zmiany scen rodem z gry komputerowej. Wyszło zgrabne dzieło pod przewodnictwem Jakuba Krofty, do którego, zdaje się, nie można było lepiej dobrać aktorów. Każdy do swojej roli jest dopasowany idealnie. Nie ma lepszych i gorszych. Każdy z nich daje z siebie wszystko. A publiczność wychodzi z teatru z poczuciem obejrzenia kawałka dobrej sztuki. Żeby tylko młodzież to doceniła. Trzymam kciuki!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji