Artykuły

To zjawisko nazywa się theatri

"W środku słońca gromadzi się popiół" w reż. Wojciecha Farugi w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Kamil Robert Reichel w serwisie Teatr dla Was.

Scena obudowana jest porowatymi, metalowymi płytami; ciemno, tylko gdzieś w głębi ustawione są oślepiające reflektory. Zainscenizowany świat budzi się do życia; z mroku wyłaniają się aktorzy, jest ich czworo: Małgorzata Gałkowska (Iskierka), Dorota Segda (Lucy), Paweł Kruszelnicki (Ojciec), Błażej Peszek (Płomyk).

W przedakcji ginie w pożarze stara kobieta. Dwanaścioro dzieci łączy się kamerami internetowymi w różnych częściach globu. Antarktyda - O`Higgins Stations, Namibia - Zachodnia Afryka, Kalifornia - Jezioro Big Bear, Urugwaj - Punta del Este, Australia - Granit Island, Kosowo - skrzyżowanie w Prisztinie, Grenlandia - hotel. Dwanaście uderzeń zegara, które nauczycielka usłyszy przez otwarte okno - tak rozpoczyna się narracja dramatyczna Artura Pałygi. Na scenie nie zobaczymy wymienionych miejsc, opiszą je aktorzy.

Właściwie nie zobaczymy nic oprócz metalowych ścian. Przy odrobinie wyobraźni będziemy mogli dostrzec jak metalowe płyty rozgrzewają się do czerwoności, stanowiąc barierę nie do przejścia, ustawioną na balkonie (na nim spłonęła stara kobieta), aby nikt nie podglądał sąsiadów. Mogłoby się wydawać, że wszystko sprzysięgło się, aby zginęła: nieczynny hydrant, skarpa, rodziny, do których strażacy musieli wrócić po pracy i ogień. Nie wiadomo skąd się pojawił, zostawił tylko garstkę popiołu; tak skończyło się czyjeś życie.

Sclerosis lateralis amyotrophica (SLA) - choroba neurodegeneracyjna, na nią umiera Marcin. Chociaż tak naprawdę nikt nie wie co się stało, nagle przestał oddychać, upadł. Teraz leży przywiązany do łóżka. Rodzice biją się z myślami - odłączać, nie odłączać od respiratora. Ojciec próbuje to jakoś naprawić, wie, że niewiele można zrobić. Na płycie winylowej zapisuje alfabet, dodaje znaki przestankowe, płyta się zacina, a on ma wrażenie jakby rozmawiał z synem. W tle Małgorzata Gałkowska śpiewa "Żółty jesienny liść" Janusza Laskowskiego; to jego głos był wcześniej zapisany na płycie. To jest cudze dziecko, nikogo nie interesuje.

Wszystkie wydarzenia dzieją się w południe w pełnym słońcu, tak też ginie syn w wypadku samochodowym. Spacerował z matką, wjechał w nich pijany kierowca, który wydawał córkę za mąż.

Lucy umiera na raka, usunięto jej jedną pierś. Zajada się gorącym ciastem z piekarnika; wie, że to niezdrowe. Przychodzi do niej dziennikarz (Błażej Peszek) i prosi, żeby opowiedziała o życiu ze swojej perspektywy, jest przecież jakby poza. Przeprasza, usprawiedliwia się; to przejęzyczenie, ale on naprawdę chce wiedzieć, pisze dla jakiejś gazety pro life. Nie interesuje go jej życie, śmierć jest atrakcyjniejsza.

"To zjawisko się nazywa theatri / kiedy wszyscy zgodnie widzą coś czego nie ma" - napisał w swoim dramacie Artur Pałyga. Scena w spektaklu Wojciecha Farugi od początku do końca jest surowa, wypełniona tylko i wyłącznie sylwetkami aktorów, którzy na zasadzie reminiscencji przywołują historie swoich postaci, każda z nich pamięta ją inaczej. Oszukują i kłamią również aktorsko, przemykają nad jednymi kwestiami, by uwypuklić inne. To, co ważne i zupełnie nieistotne, miesza się w spektaklu Farugi nieustannie. Jest w tym fałszu jakaś prawda o współczesnym społeczeństwie, o kondycji nowego człowieka.

Każdy żyje własną historią i projektuje swoją teraźniejszość małymi krokami wchodząc do przyszłości; tacy są też bohaterowie dramatu Pałygi; tacy są wreszcie aktorzy Wojciecha Farugi zagubieni w metalowej klatce: krzyczą i szepczą. Bardzo oszczędna scenografia Agaty Skwarczyńskiej pozwala aktorom na budowanie przestrzeni rozległej, metafizycznej, wymykającej się ramom sceny, ale sprawia również wrażenie ich niemocy, silnego osadzenia w wielu postaciach, które wędrując po scenie starają się dotrzeć do swojej osobistej prawdy.

Paweł Sztarbowski (dramaturg) przepisał tekst Artura Pałygi na styl kakofoniczny; u Sztarbowskiego brak pewnej struktury, którą można znaleźć u Pałygi, dzięki czemu postacie nie tyle zderzają się ze sobą, ile jeszcze dotkliwiej są wyalienowane.

Joanna Halszka-Sokołowska stworzyła muzykę, która nie tyle niepokoi, ile w najistotniejszych momentach pozwala wyrwać się z zamyślenia.

Piękne zakończenie jest z pewnością wielkim atutem spektaklu Wojciecha Farugi - Lucy zdejmuje z siebie sukienkę, pozostając w identycznej, po czym układa ją na deskach sceny w symboliczny obraz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji