Artykuły

Ma być lekko, radośnie i cholernie sympatycznie

- Wciąż jestem bardziej zainteresowana rozwijaniem moich aktorskich możliwości, niż tym całym medialnym zamieszaniem wokół tego zawodu - mówi warszawska aktorka AGNIESZKA DYGANT.

Fenomenalni połączenie talentu, urody, energii, silnego charakteru i poczucia humoru nazywa się Agnieszka Dygant. Oto największe odkrycie aktorskie ostatnich lat. Cała Polska pokochała ją w "Niani" i w "Na dobre i na złe", gdzie pokazała, że nie jest ważne, czy się gra w serialu, czy na scenie. Ważne, aby grać dobrze. Jak najlepiej. Ona to potrafi.

Zrobiłam wywiad na twój temat i oprócz tego, że wszyscy cię lubią, złego słowa nie powiedzą, dowiedziałam się, że w szkole podobno mówiono o tobie, że jesteś "dziwna" i że grałaś zwykle starsze od siebie osoby.

- Dziwna? Pierwsze słyszę... Może dziwna znaczy charakterystyczna? A z tym graniem starszych od siebie to nie do końca prawda. Ale schlebia mi ta opinia. Zauważyłam, że panuje teraz, moda na granie osób młodszych. Takie, za przeproszeniem, infantylne granie. I trudno mieć tu pretensję do aktorów, bo takiego grania się wręcz od nas wymaga.

Szczególnie w serialach dorośli zachowują się jak dzieci. Nie zawsze zresztą rezolutne. Ma być lekko, radośnie i cholernie sympatycznie. Nazywam to małym patowaniem. A tak serio, może teraz mamy dyktaturę młodości? To moje luźne obserwacje. Mam nadzieję, że niedługo zacznie się moda na dojrzałość, po okresie, gdy pewna lekkość była lekarstwem na otaczające nas zmiany.

Jak się odnajdujesz w tych zmianach?

- Ja wciąż, chcąc nie chcąc, jedną nogą tkwię w Peerelu. Jak całe pokolenie 30-latków. Długo żyłam z kompleksem, że zamiast zajmować się prawdziwą sztuką, tracę czas w głupawych serialach. Gdy kończyłam szkolę, seriale wchodziły właśnie pełną parą. Powoli do nas docierało, że to jedyna szansa dla aktora na zaistnienie. Nasi profesorowie oczywiście nam to odradzali, mówiąc, że w serialu nauczymy się wyłącznie tego, jak podawać herbatę przed kamerą. Teraz jest inaczej, profesorowie sami zaczęli grać w serialach. Choć pewnie bez większego entuzjazmu. Jasne, że zawsze chciałam zagrać w czymś takim, jak "Ziemia obiecana", i zazdroszczę moim starszym kolegom, że mieli szczęście zrobić coś wybitnego. Mają nad nami przewagę.

Niedawno spotkałam się na planie filmowym z Janem Fryczem. Mieliśmy zagrać krótką scenkę. Ja oczywiście spięta. Ale co tu się dziwić. W końcu gram z Fryczem, do cholery. On za to zupełnie nie był spięty graniem ze mną. Na próbach przed ujęciem zaproponował natychmiast siedem sposobów na zagranie tej sceny. I każdy lepszy od mojego. Byłam zdruzgotana. Pocieszam się myślą, że poza talentem Frycz miał okazję pracować nad wybitnymi tekstami, ze świetnymi reżyserami, w czasach, gdy oglądalność nie była jedynym miernikiem jakości. Zazdroszczę mu tego, bo moje pokolenie ma niewielką szansę na to, by osiągnąć podobną jakość grania.

Bez warsztatu nie ma tego zawodu?

- Zdecydowanie. To podstawa. Ja cenię rzetelność w zawodzie, a ona wymaga czasu, ciężkiej pracy i cierpliwości.

Ty byłaś wyjątkowo cierpliwa, o swoim debiucie mówisz sama, że był fatalny, potem był film "Egoiści", ale nie był to hit kasowy. Potem seriale "Na dobre i na złe" i "Fala zbrodni". A teraz "Niania". Jesteś naprawdę na fali...

- Doceniam to, co mnie spotkało. Cieszę się z sukcesu "Niani" czy "Na dobre i na złe". Ale nie wpadam w szczególną euforię. Mam 32 lata i nie mogę wszystkiego traktować jak bonusu. Wierzę, że niczego się nie dostaje w życiu za darmo. Oprócz szczęścia istnieje coś takiego, jak determinacja i konsekwencja.

Nigdy nie byłaś tak znana, jak teraz.

- Tak, bo nigdy nie było mnie tyle w telewizji. Poza tym "Niania" to moja pierwsza główna rola.

Mariolka, postać świetna, taka poczciwa. Teraz Niania, kobieta o gołębim sercu, bardzo bliska Mariolce. Obie to dziewczyny z sąsiedztwa. Ludzie je uwielbiają, bo nie są ani inteligentniejsze, ani ładniejsze od nas. To może być pułapka, bo możesz stać się dyżurną "dziewczyną z sąsiedztwa".

- Pewnie już nią jestem. Wiem, że wizerunek stworzony przez rolę może być niebezpieczny, ale bardziej zastanawiałam się nad tym przy Mariolce niż teraz.

Już i tak za późno. Wtedy była moda na nowe twarze, postawiono na młodość i na tym skorzystałaś.

- Teraz jednak w dupę dostaje nasze pokolenie, do głosu, co widać było w Gdyni, dochodzą świeżo upieczeni absolwenci. O trzydziestolatkach głośno mówią niektórzy, że się sprostytuowali w serialach i płacą za to cenę... Pocieszam się, że ludzie w moim wieku też są reżyserami i być może za parę lat, w okresie menopauzy, sięgną po bohaterów w swoim wieku... Traktuję ten zawód bardzo poważnie i wydaje mi się, że nie dam się wsadzić do szufladki z jakimkolwiek napisem.

Co znaczy "poważne traktowanie zawodu" według ciebie?

- Wciąż jestem bardziej zainteresowana rozwijaniem moich aktorskich możliwości niż tym całym medialnym zamieszaniem wokół tego zawodu.

Czyli nie grozi nam Dygant prowadząca promocje i reklamująca farbę do włosów?

- No cóż... Gaża zaproponowana przez reklamodawcę może rozmiękczyć serce nawet najzatwardzialszego radykała... A tak poważnie, ten zawód ma mi starczyć na całe życie, a nie na trzy sezony po tym, jak się wyprztykam na całego. Więc trzeba uważać.

W tym pokoleniu było parę niespełnionych karier...

- Owszem, dlatego trzeba ufać własnej intuicji.

A czy brukowce, w związku z popularnością, się na ciebie rzuciły?

- Nie żyję na tyle spektakularnie, żeby być szczególnym kąskiem dla brukowców.

Czy brukowca można sobie wychować, przyzwyczaić do tego, że ta pani jest niedostępna albo jeśli już, to wyłącznie na swoich warunkach?

- Tego nie wiem. Ale mam nadzieję. Dziennikarze mówią, że trzeba istnieć w gazetach, trzeba się sobą dzielić, bo takie są oczekiwania czytelników, widzów. Ja wtedy odpowiadam: a co my wiemy o Meryl Streep? Nic. Wiemy tylko, jak gra. Nie wiemy, jak żyje i co je na śniadanie, czy jest szczęśliwa, czy nie. Aktor ma więc być przezroczysty i ludzie, widząc go, mają myśleć: ale dobrze gra, a nie: właśnie się rozwodzi? To wersja idealna.

Jak tak słucham, co mówisz, to wydaje mi się, że interesuje cię bycie artystką. Mam rację?

- Jestem ostrożna w nadawaniu sobie określeń. Mnie po prostu interesuje moja praca.

To ciekawe w czasach, kiedy aktor powoli staje się produktem rynku, jak mydło, farba do włosów czy proszek do prania... To trudny zawód. Bardzo inwazyjny. W przypadku powszechnej akceptacji można popaść w samouwielbienie. Jest sporo pokus. Nietrudno zakochać się w sobie samym. Albo siebie samego znienawidzić w przypadku porażki. Każdego dnia trzeba powoli wypracowywać dystans do siebie.

Do czego przywiązujesz największą wagę w przygotowywaniu postaci?

- Ważne jest zrozumienie tekstu. Dobry tekst zawiera najważniejsze wskazówki, jak "ugryźć" postać. Jak już mniej więcej wiem, jaka to osoba, jakie ma relacje z otoczeniem, jaki ma temperament, poczucie humoru, wrażliwość, to próbuję sobie wyobrazić, jak wygląda. I tu bardzo pomaga kostium. Inaczej zrywasz się do biegu w szpilkach, a inaczej w trampkach. Inaczej przechodzisz przez płot w minispódniczce, a inaczej w sutannie.

Mariolkę też tak sobie wymyśliłaś?

- Oczywiście. Uznałam, że ona jest typem "najpiękniejsza z całej wsi". I żabocik założy, i białe kozaczki. Zero kompleksów. Ten kostium mocno mnie ustawił.

A Niania, mocno przesadzona, taka zrobiona...

- Moja mama się śmieje i mówi: "Nareszcie ładnie chodzisz na tych obcasach". Niania jest bardzo szykowną osobą. Przywiązuje wręcz "perwersyjną" wagę do stylu i mody. Szczerze mówiąc, totalna z niej kiczerka. I o to chodzi. Za tym idzie granie.

A tajemnicza Czarna z "Fali zbrodni"?

- Chciałam, żeby była bardzo realna, nierzucająca się w oczy. Dlatego wykorzystałam częściowo swoje prywatne ciuchy, żeby czuć się maksymalnie swobodnie i zwyczajnie. Czarna to fajna postać, lubię ją. Marzyłam, żeby zagrać w kinie akcji, lubiłam Nikitę, i Czarna była spełnieniem takich marzeń. Mało gada, dużo działa.

Siadasz czasem przed lustrem i myślisz: dlaczego mnie los właśnie wybrał?

- Ostatnio sporo pracowałam, dużo charakteryzacji, codziennie stawałam się kimś innym. Od Niani ze sztucznymi lokami, po złośliwą, zimną Agatę z nowego filmu Ryszarda Zatorskiego. Jak ciągle coś ci zmieniają przy twarzy, to zapominasz, jak wyglądasz naprawdę. Pewnego poranka popatrzyłam na siebie w lustrze i pomyślałam: jak ja nienawidzę tej mordy... Jednak trudny zawód to aktorstwo.

- W jakim kierunku teraz pójdziesz? Są dwie drogi, bo jesteśmy w Polsce, albo ci się uda i będziesz pracowała latami, albo się sprostytuujesz i będzie już po tobie.

- Pójdę po prostu swoją drogą.

Mimo że może zdarzyć się tak, że będziesz kiedyś bez roboty?

- Każdy w tym kraju może pewnego dnia nie mieć roboty. Chyba nie jestem wyjątkiem.

Za teatrem nie tęsknisz?

- Zrobiłam niedawno premierę w Poznaniu, "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie".

Teatr jest naprawdę niezbędny do szlifowania warsztatu aktora?

- Oczywiście. Domem nie jest, przynajmniej dla mnie, ale szlify zdobywa się tylko tam.

Znam kogoś, kto nie gra w teatrze, bo uważa, że to nieuczciwe gnać z serialu do teatru, potem wkuwać w nocy rolę na następny dzień, po drodze jeszcze jakiś dubbing, a potem nieustannie być zmęczonym, nigdzie nie być dobrym...

- Taki wybór. Nie oceniam. Nie mam ciśnienia na granie w teatrze. Nadarzyła się okazja i nie odmówiłam sobie.

Aktorki mają gorzej. W żadnym innym zawodzie kobieta nie usłyszy prosto w twarz: pani tego nie zagra, bo jest na to za stara.

- Co zrobić... Chyba po prostu trzeba starać się tak żyć, żeby nie chcieć cofnąć czasu. Zawsze jakiś kolagenik, botoksik można sobie wstrzyknąć po cichutku i powiedzieć, że to wpływ natury lub spacerów z psem, albo supergeny po mamusi...

- Ja jestem w tej chwili bardzo zadowolona ze swoich 32 lat. Fajnie być dorosłym człowiekiem. Jestem świadoma, w miarę niezależna. Jak miałam 20 lat, czułam się jak przelewający budyń, teraz lepiej znam siebie, mam jakiś gust, wiem, czego pragnę, nie dam sobie wcisnąć kitu. A co do kolageniku czy botoksiku... Znasz jakiś dobry adres, z upustami dla aktorek?

Zdarza ci się czasem wyjść z kina i pomyśleć: szkoda, że to nie ja zagrałam?

- Ostatnio zdarzyło mi się to po obejrzeniu "Godzin". Fenomenalnie zagrane. Ja uwielbiam granie kreacyjne. Budowanie postaci od podstaw, to fascynujące, ciekawe. Znacznie mniej interesuje mnie odgrywanie siebie.

Mówią, że Krystyna Janda gra głównie siebie i co?

- Jak słyszę, kiedy ktoś mówi z przekąsem, że Janda to albo tamto, to mnie krew zalewa. Życzę każdemu twórcy, żeby przeszedł taką drogę jak ona. Po "Człowieku z marmuru" zupełnie inaczej zaczęły wyglądać kobiece postaci w polskim kinie. Dzięki niej. Ona tak niepoprawnie, jak na ówczesne czasy, zagrała! Jak teraz gra! Poza tym jest bardzo aktywna, gra, reżyseruje w teatrze, pisze, robi filmy. Łatwo jest siedzieć z założonymi rękami i krytykować innych. Całe życie ciężko pracowała i ma świetną pozycję.

I ona też buduje postać od kostiumu, oprawki do okularów, koloru szminki. Buduje życie postaci z kawałeczków. Jest wielką osobowością. Ma charakter, własne zdanie. Jest wielką aktorką, ale koleżanek w pracy wielu nie ma. Może taka jest cena...

Czy jesteś gotowa ją zapłacić?

- Cenę za wolność i niezależność? Wiesz, jak się coś bardzo kocha, to ta cena nie wydaje się aż tak wysoka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji