Wiele hałasu... o nic
Europejska prapremiera sztuki Tuvii Tenenboma "Ostatni Żyd w Europie" w warszawskim Teatrze Na Woli to próba zmierzenia się z antysemityzmem. Próba bardzo, ale to bardzo nieudana.
Gdy Maciej Kowalewski zasiadał kilka miesięcy temu w fotelu dyrektora Teatru Na Woli, zapowiadał, że stworzy teatr spraw. Miejsce, w którym będzie się komentować nie tylko polską rzeczywistość. Autorskim spektaklem, na inaugurację - "Wyścigiem spermy" - popełnił falstart. Przyszedł czas na kolejną premierę. I znów wokół niej było mnóstwo hałasu. Znów Kowalewski (także w tekście przedrukowanym w programie) skarżył się, że MPK nie pozwoliło mu zawieszać plakatów reklamowych w autobusach. Znów miało być ostro, ale w słusznej sprawie. I znów ten sam błąd. Tekst, który z trudem da się nazwać literaturą. Autor sztuki Tuvia Tenenbom porusza poważne tematy. Być może "dzieło" miało być jego rozliczeniem z historią i polską nietolerancją. Szkoda, że to wszystko ubrał w oczywistą historyjkę opowiedzianą zasłyszanymi sloganami i banałami, które znaczą niewiele. O trafnych komentarzach nie ma mowy.
Na scenie zbitka kulturowa. Zaborcza rzeźniczka - Żydówka, protestancki pastor, miejski patolog - nazista, Amerykanin - mormon oraz pewna siebie Maria i zakompleksiony Józef. Para wkrótce ma się pobrać. Problem w tym, że jedno z nich jest Żydem. Tylko które...? I skąd nagle wziął się ten problem? Groteska? Z najniższej półki. Bo niczego nie ośmiesza ani nie przejaskrawia. Każdy z bohaterów żongluje (jak w cyrku) stereotypami. Rzeźniczka (Małgorzata Rożniatowska) krzyczy, że księgowi to Żydzi. Pastor (Henryk Niebudek) że ateiści nigdy nie wyginą.
Amerykanin (Rafał Mohr) jest jak z obrazka - w białych tenisówkach i garniturze. Przyjechał do Polski, aby... ochrzcić dusze zmarłych Żydów i tym samym umożliwić im pójście do nieba. Przy okazji ma osądzić, które z młodych (Maria czy Józef) jest Żydem... I to ma szokować, piętnować uprzedzenia? Wydaje się, że debiutująca w teatrze reżyser Olga Chajdas tak bardzo zachłysnęła się tekstem, że nie pokusiła się o własną interpretację. Problemy jej bohaterów wydają się wzięte z kosmosu. A świat, w którym żyją, jest na niby.
I nikogo on nie obchodzi. Chwilami z widowni słychać tylko pusty śmiech, bo ktoś rzucił fajny greps o Żydzie. Gdyby nawet aktorstwo tego wieczoru było najwyższej próby, nie zasłoniłoby słabości sztuki. Skąd taki wybór repertuaru? Może czas się obudzić i sięgnąć po prawdziwą literaturę...