O wyższości mężczyzny nad kobietą
Teatr Wielki w Poznaniu postanowił powitać Nowy Rok bajką. Miał to być zapewne dowód na to, że zespoły operowe, które przechodzą pod władzę samorządów i w związku z tym nie są pewne swojej przyszłości, mimo wszystko wierzą w zwycięstwo rozumu, sprawiedliwości i prawdy. Bo o tym przecież właśnie opowiada "Czarodziejski flet".
To ostatnie dzieło sceniczne Wolfganga Amadeusa Mozarta można, co prawda, traktować też jak wielki traktat, w którym odbijają się filozoficzne prądy epoki, ale zawarte w "Czarodziejskim flecie" idee ubrane zostały w bajkowy kostium. Ten przede wszystkim dostrzegł reżyser Marek Weiss-Grzesiński i w bajkowej konwencji zrealizował poznański spektakl. Niewiele zatem pozostało tu z wolnomularskich symboli, konflikt przebiega nie tyle między Rozumem i Uczuciem, między Światłem a Ciemnością, ile raczej jest wynikiem walki dwóch płci. Ten wątek wszak także można znaleźć w "Czarodziejskim flecie", skoro państwem światła rządzi mądry Sarastro, a krainą ciemności podstępna Królowa Nocy.
Całość akcji ujęta została w lekko ironiczny cudzysłów, a zamiast troski o odczytanie filozoficznych niuansów ważniejsza jest widowiskowa strona spektaklu. Ale przecież nieraz już tak właśnie interpretowano operę Mozarta. Poznański "Czarodziejski flet" toczy się zatem wartko w ładnej scenerii Wiesława Olko, choć nie dla wszystkich scen reżyser znalazł równie efektowne rozwiązanie. Nie starczyło na przykład pomysłów na scenę próby ognia i wody, jakiej poddani zostają główni bohaterowie. W całości zaś końcowy efekt byłby może lepszy, gdyby reżyser wnikliwiej popracował nad rysunkiem poszczególnych postaci, tymczasem poza Papagenem, Papageną i może Trzema Chłopcami reszta jest właściwie bezbarwna. Przedstawienie mają ożywiać wstawki baletowe, ale, niestety, tancerki wyglądają i poruszają się jak artystki z podrzędnego paryskiego kabaretu, tancerze zaś starannie zatupują subtelną muzykę Mozarta.
Dobre tempo i to na ogół z pozytywnym skutkiem stara się natomiast konsekwentnie utrzymać dyrygujący orkiestrą Marcin Sompoliński, którego trzeba też pochwalić za wsłuchanie się w możliwości wokalne wykonawców. "Czarodziejski flet" tylko pozornie jest zestawem prostych melodii, które łatwo zaśpiewać, do wystawienia dzieła potrzeba aż 16 solistów. Kilka zaś ról wymaga prawdziwej maestrii wokalnej, z tą zaś bywa obecnie kiepsko, nie tylko w Poznaniu. Nie ma w chwili obecnej w Polsce śpiewaczki zdolnej zmierzyć się z partią Królowej Nocy i nie da się tej opinii zmienić po wysłuchaniu w Poznaniu Agnieszki Dondajewskiej.
Ogólnie dominowała poprawność i przeciętność, co trochę za mało jak na arcydzieło Mozarta. Zwłaszcza gdy wszystkich przewyższał o parę klas Wojciech Drabowicz. Ten poznański baryton śpiewający dziś głównie w Europie nie w Polsce stworzył znakomitą kreację w roli Papagena, bawiąc się nie tylko muzyką, ale i słowem. Nie wiadomo, co warto bardziej podziwiać u Drabowicza: ładny głos, swobodę interpretacji czy lekkość w prowadzeniu dialogów. Z powodzeniem próbowały mu dorównać jedynie Roma Jakubowska-Handke w niewielkiej roli Papageny, a przede wszystkim Agnieszka Mikołajczyk. Piękne prowadzenie frazy, naturalne i bardzo staranne śpiewanie pozwoliły stworzyć jej subtelną i wzruszającą postać Paminy. Sytuacje (na szczęście dość częste), gdy Agnieszka Mikołajczyk i Wojciech Drabowicz pojawiali się na scenie, przywracały wiarę w wielkość muzyki Mozarta.