Sława Borysowi Godunowowi
Idźcie śmiało, którzy znacie się na operze i może to nie pierwszy "Borys Godunow", którego oglądacie. Idźcie i wy, najwierniejsze bywalczynie, wycieczki pań z kół gospodyń wiejskich, którym sztuka musi przemówić najprościej do serc. Co zobaczycie? Wszystko zaczyna się niewinnie, od uczestnictwa, by tak rzec, w oficjalnej uroczystości państwowej. Borys Godunow zostaje carem. Niespiesznie, ale nieuchronnie nadciąga moment, kiedy "coś" nas wyciąga z wygodnych foteli. Jesteśmy tam, w Rosji. - Jak wielu Polaków, boję się Rosji - mówi reżyser "Godunowa" Marek Weiss-Grzesiński. - Chociaż podziwiam wiele aspektów jej wspaniałej przeszłości. Obrazy Rosji są więc przesycone moim strachem, ale też i miłością.
Jesteśmy więc w Rosji. Czujemy, że to, co się stało, jest straszne i to, co się stanie, jest straszne. Oto domowe komnaty Borysa Godunowa. Niewinne niebieskie kolory i ciepłe różowe kolory, niania, zabawki, śliczne dzieci Godunowa. I tu nie jest bezpiecznie. Za chwilę zjawi się widmo zabitego dziecka, następcy tronu...
Główną zaletą spektaklu, oprócz muzyki, scenografii, strojów jest to nieuchwytne "coś", co sprawia, że widz nie kontempluje obojętnie udanych nawet obrazków, tylko nagle czuje, że z bijącym sercem chłonie sztukę. Na wyczarowanie tego "czegoś" składa się inteligencja, wiedza i ciężka praca całego zespołu oraz specyficzny talent dyrygenta Jose Marii Florencio Juniora, który publiczność tak umie zaczarować jak wąż niewinną ptaszynę. Romuald Tesarowicz (Godunow) i Michał Marzec (Grigorij) zebrali zasłużenie najwięcej owacji. Właściwie dopiero po spektaklu dociera w pełni do świadomości uroda także innych ról: jakże trudna Maryna Mniszchówna (Wita Nikołajenko), tak ważny Jurodiwyj (Marek Szymański) czy wrażliwy i lękliwy Fiodor (Tomasz Raczkiewicz), wreszcie cyniczny Rangoni (Andrzej Ogórkiewicz).
Szmerek i poruszenie na widowni wywołała ostatnia scena, kiedy to Jurodiwy, wieszczący apokalipsę w Rosji, zawieszony na pętlach szubienicznych sznurów, prezentuje się najpierw jako ukrzyżowany, potem powieszony. A tych, którzy chcą wiedzieć, czy były konie, informujemy, że były, a tych którzy podziwiają chór poznańskiej o-pery, upewniamy, że i tym razem zaskoczy swą doskonałością. Na premierze zajęte były absolutnie wszystkie miejsca, choć bilety były strasznie drogie. W loży z dyrektorem Pietrasem siedział Marek Borowski. Wśród panów na sali dwóch przyszło w swetrach, panie były zwykle w czarnych sukniach.
- Każdą nutą tego kongenialnego dzieła kłaniamy się duchowi Waleriana Bierdiajewa, legendarnego dyrektora Opery Poznańskiej, któremu w czterdziestą rocznicę śmierci spektakl ten poświęcamy - powiedział Sławomir Pietras. Hołd godny. Na odbywających się po spektaklu warsztatach operowych krytycy młodzi i starzy zgodnie uznali, że poznański "Borys Godunow" jest wielkim wydarzeniem artystycznym.
P.S. Do oceny "Borysa Godunowa" powrócimy w recenzji, jak zwykle niepokornej i kontrowersyjnej, naszego stałego krytyka operowego, Jarosława Mianowskiego.