Artykuły

Moskwa jest gdzie indziej

"Trzy siostry" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

O jednej rzeczy zapominają często inscenizatorzy Czechowa. Rosyjski pisarz ukazywał w swoich dramatach szeroki przekrój społeczny, chociaż zasadnicze konflikty rozgrywały się w jego utworach na polu psychologii czy imponderabiliów. Tak było w "Wiśniowym sadzie", gdzie Raniewska stawała wobec problemu utraty swojego rodzinnego majątku. Sprawy honorowe stały się jedną z przyczyn upadku Konstantego Trieplewa w "Mewie", zaś skomplikowane relacje damsko-męskie mogliśmy obserwować w "Płatonowie".

Czechow dostrzegał fakt, że otaczający go świat ulega przemianom. Ale z drugiej strony widział organiczność ludzkiego życia. Jego teksty często opierają się na pokazaniu ludzkiej bezradności, która wynika przeważnie z głupoty i naiwności. I ten ważny aspekt pominęła Małgorzata Bogajewska w swojej inscenizacji "Trzech sióstr". Niby wszystko jest tutaj z ducha Czechowa - widzimy przestrzeń domu Prozorowów z szykownymi meblami (brakuje tylko - czy może aż - samowara). Maciej Chojnacki nie tworzy jednak realistycznych dekoracji, bowiem z tyłu sceny ustawia pleksiglasowe lustra. Gdy zostają one podświetlone, widać ukryte gołe konary drzew. Świat ukazany przez Bogajewską jest naznaczony piętnem umierania.

Chce się jednak zapytać - co zdaniem twórców ulega rozkładowi? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy studiując charaktery poszczególnych postaci. Są zatem tytułowe trzy siostry. Olga (Anna Gajewska) przypomina nieco współczesną kobietę sukcesu. Właściwie cały czas pojawia się, będąc jakby w biegu. Stara się ogarnąć wszystkie sprawy w domu. Masza (dobra rola Agnieszki Warchulskiej) początkowo zdaje się być osobą zdystansowaną, lubiącą posługiwać się szyderczą kpiną. Wyśmiewa konwencjonalne formy grzecznościowe czy sztuczne zwroty. Ale znajomość z Wierszyninem ujawnia tkwiące w niej pokłady histerii. Widać to szczególnie w scenie wyjazdu pułkownika, gdy rzuca mu się do nóg. Maska zimnej kobiety skrywa niepoprawną marzycielkę. Jest wreszcie Irina (Anna Szymańczyk). Nawiązuje ona kontakty z mężczyznami, wierząc w istnienie szczerej miłości. Szybko jednak się rozczarowuje. Gdy obwieszcza swe zaręczy z Tuzenbachem, mówi to całkowicie bezbarwnie. Mężczyźni stają się bowiem dla niej jedynie środkiem do ucieczki z prowincjonalnego miasta.

I tutaj zaczyna się zgrzyt. Bo jacy właściwie są mężczyźni w tym przedstawieniu? Kobiety prezentują się niczym swoiste ofiary reprezentantów "brzydkiej płci". Andrzej (Maciej Wyczański) jest człowiekiem wycofanym, nie mającym odwagi podjąć odpowiedzialności za sprawy rodzinne czy majątkowe. Nieprzypadkowo jego pokój jest odosobniony od reszty domu, znajduje się daleko, na drugim planie. Prozorow jest zajęty jedynie grą na skrzypcach. Stopniowo popada w uzależnienie od Nataszy (świetna Paula Kinaszewska), która stosuje zasadę kija i marchewki. Najpierw go uwodzi swoją fizycznością, by za chwilę owinąć sobie wokół palca. Obojętność Andrzeja posuwa się do tego stopnia, że ulega żonie nawet wtedy, gdy widzi jej manipulacje. Tłumaczy małemu synowi beznadziejność świata, paląc przy dziecku papierosa.

Żałośni są także pokazani w spektaklu mundurowi. Fiedotik (Sebastian Stankiewicz) i Rode (Mateusz Weber) poświęcają swój wolny czas na wygłupy. Raz przebierają się za śmierć z kosą i wieśniaczkę. A gdy miasto trawi pożar, śmieją się ze spowodowanych przez kataklizm zniszczeń. Tuzenbach (Robert T. Majewski) pozuje na człowieka nonszalanckiego. Chlubi się porzuceniem munduru na rzecz pracy w cegielni. Tyle że, hasło "trzeba pracować" staje się niebawem sloganem, wytrychem otwierającym wszystkie drzwi, rozwiązującym każdy nierozwiązany problem. Warto zwrócić też uwagę, że słynne rozmowy o życiu toczą się na ogół pod wpływem alkoholu. Tyczy się to na przykład kwestii "czy my istniejemy" lub tych o żurawiach.

Solony (Marcin Sztabiński) pozuje z kolei na intelektualistę. Jego próby dorównania dokształconemu towarzystwu kończą się jednak wyśmianiem mówcy. Kapitanowi brakuje buńczuczności, która jest silnie widoczna w w tekście Czechowa. Wycofanie Solonego pociąga za sobą określony skutek. Mundur u Czechowa jest symbolem pewnego statusu, w jakiś sposób także wyjścia na świat. Taka świadomość pociąga za sobą fakt, że człowiek w uniformie czuje się pewniej. Solony to mimo wszystko człowiek zadufany w sobie. Sztabiński pomija ten aspekt, dlatego jego postać wyrasta na człowieka, który po prostu daje sobie wejść na głowę. Nie wiem, czy określenie "ciepłe kluchy" będzie tu najlepsze, ale chyba z takim uproszczeniem mamy tu do czynienia. Z kolei Kułygin (Andrzej Blumenfeld) ma do swojej żony wyraźny dystans. U Czechowa jest człowiekiem wyraźnie naiwnym, tutaj traktuje wybuchy małżonki z pobłażaniem. "Jestem za-do-wo-lo-ny" - mówi gardłowym głosem, chowając za maską uśmiechu ukryte pretensje. I znów wycofanie ma być rodzajem rozwiązania jego problemów z kobietą.

Jedynym świadomym siebie mężczyzną jest w tym spektaklu Wierszynin (Adam Ferency). Demaskuje wszystkie grzeczności i złudzenia, którymi żywią się siostry. To on w końcu opowiada, jak to naprawdę jest w tym wojsku. Problem tkwi w tym, że sam nic sobą nie reprezentuje. Nie zależy mu na Maszy. Podstarzały mężczyzna wyraźnie bawi się jej uczuciami. Bogajewska zdecydowanie buduje opozycję świata silnych lub uciśnionych kobiet do świata słabych, wycofanych mężczyzn. Tropy feministyczne są w tym przedstawieniu jednak wyjątkowo silne. Jestem skłonny zgodzić się na ukazanie postaci Nataszy w bardziej pozytywnym świetle, niż to się robi na ogół. Żona Andrzeja jest po prostu silną kobietą, która jako jedyna potrafi utrzymać cały dom w jako takim ładzie. To ona przywraca do porządku bezustannie pijaną Anfisę (Izabela Dąbrowska). I to ona potrafi zająć się dzieckiem.

Widać jednak przy tym, że Bogajewska silnie podkreśla rozpad wartości postrzeganych jako męskie. Końcowy pojedynek zostaje wyśmiany, chociaż idea honorowego starcia dwóch mężczyzn długo konstytuowała podstawowe reguły właściwego postępowania. A zatem co zostaje? Cynizm? Ucieczka? W spektaklu Bogajewskiej brakuje półcieni. Mężczyźni porzucają swoje obowiązki, wyraźnie unikają stawienia czoła rzeczywistości. To kobiety w tym przedstawieniu dążą do konfrontacji. Ten dualizm mocno określa odbiór widowiska. Sam spektakl ogląda się dobrze, mimo bez mała trzech godzin jego trwania. Przekonująco wybrzmiewa też wątek pragnienia wyjazdu do Moskwy. W warszawskiej inscenizacji stolica jest tylko fantazmatem, w którym życie wcale nie jest lepsze. Bo i ludzie zdają się być wszędzie tacy sami. "Trzy siostry" mają ciekawy nastrój, osiągany w dużej mierze przez grę świateł. Tylko co z tego, skoro wielobarwny świat Czechowa w tej realizacji staje się czarno-biały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji