Artykuły

Kołysanka z wampirem

Na tym spektaklu przedszkolaki mo­gą piszczeć ze strachu i chować się pod krzesła, dorośli zaś... zasnąć z nudów.

W gdańskim teatrze Miniatura odbyła się druga w tym sezonie premiera. Dy­rektor teatru Konrad Szachnowski przy­gotował "Baśń o zaklętym kaczorze", na podstawie książki Marii Kann. Większą część opowieści zajmuje podróż Weronki przez krainy Księżyca, Słońca i Wich­ru, aby uwolnić Złotnika zaklętego w ka­czora. Celem wyprawy jest zamek złej Czarownicy. Historia zyskała na gdań­skiej scenie atrakcyjne "opakowanie" w postaci dekoracja pomysłu Konrada Szachnowskiego. Nie wiem, w co w dzie­ciństwie bawił się szef teatru przy alei Grunwaldzkiej, ale miałem wrażenie, że przygotowując ten spektakl, wrócił do swego chłopięctwa, kiedy byle patyk bez trudu zamieniał się w czarodziejską róż­dżkę, a muszelka stawała się cennym mu­zycznym instrumentem. W "Baśni" pod­wieszane na linkach kawałki szmaty wy­obraźnia Szachnowskiego przekształcała w pałac, studnię czy chłopską izbę. Na samo pojawienie się białej płachty (w po­łączeniu z budzącą czasem grozę muzy­ką Jerzego Stachurskiego) szkraby cho­wały się pod krzesła. Co ważniejsze, de­koracje mogły dać dzieciakom asumpt do teatralnych zabaw w domowych piele­szach. Zatem matki - drzyjcie o przeście­radła! Innym banalnym rekwizytem, któ­ry został zręcznie wykorzystany na po­trzeby "Baśni", był szklany "globus" wi­szący jeszcze dziś w niektórych dyskote­kach i restauracjach. Kiedy jako magicz­na kula pojawił się w rękach Czarowni­cy, przez scenę i widownię przebiegły dziesiątki zajączków, budząc wśród ma­luchów szmer podziwu.

Ładna była wpadająca w ucho piosen­ka, śpiewana przez Weronkę. Podobała się nie tylko Wichrowi (któremu dziew­czynka sprzedała ją za diamentowy orzeszek), ale także dzieciom, które pod koniec spektaklu już zaczęły ją nucić. Także kostiumy i maski (Czarownicy, Słońca, Księżyca, Wichru) stanowiły pla­styczną - może nie ucztę, ale na pewno porządny posiłek. Maska Księżyca na przykład skojarzyła mi się z wampirem Nosferatu z filmu Wernera Herzoga (przypadek to czy celowość? przecież i królestwem krwiopijców też jest noc). Nie brakło w tym przedstawieniu innych elementów horroru: złota splamionego ludzką krwią czy spalonych do krwi pa­luszków Weronki, po utkaniu materiału dla Słońca.

Zastanawiałem się zatem - podsumo­wując - dlaczego nie podobał mi się ten spektakl. Myślę, że uczucie, jakie mi po nim pozostało, to przede wszystkim bo­lesna nuda. Inscenizacja Konrada Szach­nowskiego niczym nas nie zaskakuje, oprócz strojów, masek i fruwających "prześcieradeł" żaden element "Baśni" nie pobudza naszej uwagi. Z bogactwem kostiumów kontrastowała dość oszczęd­nie potraktowana psychologia postaci. Gdybym nie obawiał się, że po kolejnym epizodzie z Czarownicą towarzyszące mi dziecko wpadnie w histerię, po przerwie zostawiłbym je na widowni i drugi akt spędził w teatralnej kawiarni. W tym spektaklu aktorzy niewiele mogli z sie­bie dać. Biorąc pod uwagę stopień "zło­żoności" roli, Hanna Miśkiewicz nadaje się na Weronkę, budzi sympatię dzieci i moją, wygląda uroczo z rudymi warko­czykami. Irena Sawicka radzi sobie z ro­lą Czarownicy - dzieci się boją. Arka­diusz Urban w roli Złotnika i zaklętego kaczora był bezbarwny jak cała historia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji