Artykuły

Co się stanie z naszą klasą?

Sonia Roszczuk: Wróciłam do miasta, z którego pochodzę. Wciąż nie mam pracy w teatrze. Walczę o siebie. Adam Pietrzak: Jestem we Wrocławiu, skupiam się na pracy magisterskiej. Nie chcę jechać do Warszawy, nie uważam wcale, że tylko tam można robić karierę - rozmowa z absolwentami PWST we Wrocławiu, rocznik 2013, laureatami nagrody "Warto".

Nagrodę dostali: Michał Czaderna, Dawid Czupryński, Dariusz Dudzik, Agata Bykowska, Karolina Gibki, Agata Grobel, Łukasz Kaczmarek, Tomasz Kocuj, Michał Kosela, Dawid Lipiński, Adam Pietrzak, Radomir Rospondek, Sonia Roszczuk, Jacek L. Zawada. Razem zagrali w spektaklach "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej w reżyserii Krzysztofa Dracza, "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka - Łukasza Kosa i "Love & Information" Caryl Churchill - Moniki Strzępki. Laureaci Warto w kategorii "teatr".

***

Rozmowa z Sonią Roszczuk i Adamem Pietrzakiem

Magda Piekarska: Co zrobicie z pieniędzmi z nagrody? Podzielicie je na czternaście osób? Wyszłoby 714,28 zł na głowę.

Adam Pietrzak: Nie dzielimy. Nagroda wpłynie na jedno konto i nie wydamy jej na wakacje, ale na teatr. Staramy się doprowadzić do wznowienia naszego dyplomu - "Love & Information" w reżyserii Moniki Strzępki.

Sonia Roszczuk: Jesteśmy w trakcie rozmów. To skomplikowane - jest nas czternaścioro, każdy w innym miejscu - i geograficznie, i zawodowo. Musimy sprawdzić, jaka jest nasza mobilność i możliwości. Ale bardzo nam na tym zależy.

Gdzie będziecie grali ten spektakl?

AP: Jeszcze nie wiemy. W planach pojawiał się wrocławski Teatr Polski - być może właśnie tam. Jesteśmy jednak jeszcze przed spotkaniem z rektor wrocławskiej PWST, wszystko jest w sferze planów. Chcemy też wykorzystać samą nagrodę, prestiż, jaki się z nią wiąże. Może on uruchomi więcej możliwości.

Czy ten pomysł pojawił się wcześniej, czy jest efektem Warto?

SR: Pierwszy impuls pojawił się chyba na Boskiej Komedii, w grudniu, kiedy ostatni raz zagraliśmy "Love". Pojawił się taki żal, że to już koniec. I przekonanie, że nie chcemy tego spektaklu jeszcze uśmiercać i rozbijać naszej wspólnoty. Jednocześnie na jego dalszą eksploatację szkoła nie miała funduszy. Jej koszty - prawa autorskie, transport scenografii - przekraczały też nasze możliwości. Nagroda wzmocniła ten impuls. Pieniędzy wystarczy nam na prawa autorskie. Ale to dopiero początek długiego procesu.

AP: Już nominacja do Warto sprawiła, że uruchomiliśmy się ponownie jako grupa. Podczas studiów zawsze byliśmy silnie zintegrowanym zespołem. Dziś każdy z nas jest w innym miejscu. A ta nominacja i nagroda była jak ingerencja losu - tak jakby nie chciał dopuścić do naszego rozstania. Jakbyśmy mieli jeszcze zatrzymać tę wspólną energię. Chcemy wykorzystać ten potencjał. Oprócz tego, oczywiście, wyróżnienie było dla nas potwierdzeniem, że to, co robimy, jest fajne, że warto w nas inwestować. Jesteśmy nim podjarani na maksa.

Czy to poczucie wspólnoty towarzyszyło wam od początku studiów?

AP: Budowało się stopniowo, ale w dość szybkim tempie. Jesteśmy specyficznym rocznikiem. Połowa z nas dostała się do szkoły za trzecim podejściem, dwie osoby - za czwartym, Karolina Gibki była starsza o pięć lat od chłopaka, który trafił tu zaraz po maturze. Ja dostałem się za czwartym razem. Jestem z Łodzi, za każdym razem startowałem właśnie tam, bo najbliżej. W międzyczasie studiowałem kulturoznawstwo, potem trafiłem do szkoły przygotowującej do egzaminów, prowadzonej przez Dorotę Pomykałę w Katowicach - spędziłem tam dwa lata. Myślę, że przez to, że większość z nas była po podobnych przejściach, byliśmy bardziej świadomi i zdeterminowani od roczników, które rekrutują się spośród młodszych studentów. Wiedzieliśmy, czego chcemy dla siebie i od szkoły. To było widoczne także z perspektywy naszych profesorów. Mówiono o nas, że jesteśmy jak jeden taran, który równo idzie po swoje. Wykładowcy czekali na nasze dyplomy, czuli w nas potencjał. I trzy nasze przedstawienia - "Nasza klasa" Łukasza Kosa, "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Krzysztofa Dracza i "Love & Information" Moniki Strzępki - były udane, pokazywały trzy różne, ciekawe specyfiki pracy.

SR: Nie umiem tego wytłumaczyć. Może to los, może przypadek - w każdym razie w naszym roczniku doszło do spotkania takiej energii ludzkiej, która ze sobą dobrze współpracowała. Pojawił się rodzaj chemii, a to chyba coś nieprzewidywalnego. My się zwyczajnie lubimy - i prywatnie, i w pracy. Szkoła aktorska jest specyficzna - zajęcia są intensywne, przebywamy ze sobą praktycznie non stop przez całe cztery lata. Jeśli zabrakłoby tej chemii, znienawidzilibyśmy się wzajemnie. A tu było odwrotnie - my się nawzajem napędzaliśmy, wspieraliśmy, nie konkurowaliśmy.

Wyróżniliśmy was za talent, zespołowość, ale także determinację. Bo to jej właśnie zawdzięczacie trzeci dyplom wyreżyserowany przez Monikę Strzępkę. Jak do tego doszło?

AP: Pomysł pojawił się na drugim roku, podczas warsztatów dla studentów szkół aktorskich w Instytucie Grotowskiego. Zawsze po pierwszym roku byliśmy dzieleni na trzy grupy, każda pracowała z innym profesorem. Co sprawiało, że skupiliśmy się na pracy w tych grupkach i brakowało okazji, żeby spotkać się w większym gronie. A w Instytucie spędziliśmy razem cały tydzień. Pomyśleliśmy, że to najwyższy czas, żeby pomyśleć o dyplomach, które czekają nas na czwartym roku. I zastanowić się, z kim byśmy chcieli je robić. Bo chcieliśmy wybrać reżysera. Traktowaliśmy ten wybór jako rodzaj inwestycji, dający konkretną szansę na przyszłość, także tę poza szkołą.

SR: To była trochę samowolka. Przyglądaliśmy się innym dyplomom. I myśleliśmy, że ten nasz to musi być coś, co będzie bombą. Że nie może przejść bez echa. Że chcemy to przedstawienie zrobić z reżyserem, którego nazwisko jest ważne we współczesnym teatrze. I komu jednocześnie możemy zaufać.

Stąd wybór Moniki Strzępki?

AP: Podobał nam się teatr, jaki uprawiała. To był czas, kiedy w Polskim pojawiła się "Tęczowa Trybuna 2012" - chodziliśmy na nią wszyscy, totalnie zachwyceni. Poza tym wiedzieliśmy, że jest to ważne nazwisko, że wspólna praca może być trampoliną, która nas wyniesie gdzieś wyżej. Pedagodzy, którzy z nią pracowali w Teatrze Polskim, próbowali studzić nasz zapał. Ostrzegali, że praca z nią jest ciężka, że wymaga wiele od aktorów, że nie wiadomo, czy na naszym poziomie się sprawdzimy. Te argumenty do nas nie trafiały.

Sami do niej uderzyliście?

SR: To ja do niej zadzwoniłam. Powiedziałam: "Dzień dobry, jestem Sonia Roszczuk z drugiego roku wrocławskiej PWST. Bardzo chcemy zrobić z panią dyplom". Dało się wyczuć, że jest otwarta na taką rozmowę.

AP: A potem pojawialiśmy się całą grupą na spotkaniu z nią. Znalazła wolny termin, powiedziała, żebyśmy się nie martwili budżetem, że ona się tym zajmie. Wszystko zaczęło się układać. W szkole - zaskoczenie. Bo nikt chyba nie wierzył, że nam się uda. Ostrzegano nas, że trudno będzie ją namówić, że jest bardzo zajęta, no i że może się okazać, że szkoły na współpracę z nią nie będzie stać. Okazało się, że nie zawsze problemem są pieniądze. I że czasem wystarczą szczere chęci, energia, zaangażowanie.

Profesorowie słusznie was ostrzegali przed tą współpracą?

AP: Nie. Oczywiście, było to spotkanie z niezwykle wymagającym reżyserem, ale też osobą, która miała do nas mnóstwo cierpliwości, wyrozumiałości i pedagogicznego podejścia. Wymagała od nas, ale ze świadomością, że pewnych rzeczy nie potrafimy. Dużo się nauczyliśmy.

SR: Monika świetnie wyczuła nasze potrzeby. I tekst, przetłumaczony przez Pawła Demirskiego, był znakomitym wyborem - każdy z nas miał szansę w nim zaistnieć, proporcje między naszymi rolami były równomiernie rozłożone.

Życie tego przedstawienia nie ograniczyło się do wrocławskich pokazów. Gdzie z nim pojechaliście?

AP: To nasze tournée wyszło poza ramy tradycyjnie przypisane dla szkolnych spektakli, które rzadko podróżują dalej niż na Festiwal Szkół Teatralnych w Łodzi. Prosto stamtąd trafiliśmy na festiwal Wybrzeże Sztuki w Gdańsku - po pokazie Agata Bykowska dostała propozycję etatu w Teatrze Wybrzeże. Potem zagraliśmy "Love" w Tarnowie i wróciliśmy tam na festiwal Talia, gdzie przedstawienie było prezentowane w ramach konkursu, na równych prawach ze spektaklami robionymi w profesjonalnych teatrach. Szkolne przedstawienie pojawiło się tam pierwszy raz w historii festiwalu, co było wyjątkowe i znaczące. A Michał Czaderna dostał wyróżnienie za dojrzałość sceniczną. Potem były jeszcze Fanaberie w Wałbrzychu - pod koniec listopada ubiegłego roku. I grudniowy pokaz na krakowskiej Boskiej Komedii. Z kolei z "Naszą klasą" pojechaliśmy do Sankt Petersburga i to było ostatnie nasze wspólne działanie, przynajmniej wtedy tak myśleliśmy.

Trudno będzie zebrać zespół, który rozsypał się po całej Polsce.

- Pewnie tak - Agata Bykowska w Gdańsku szykuje się do drugiej premiery. Agata Grobel ma za sobą premierę "Miedzianki" w Jeleniej Górze, właśnie pracuje nad drugą i ma już etat w tamtejszym teatrze. Michał Kosela jest przed premierą w Wałbrzychu, też dostał propozycję etatu. Czaderna pracuje w rodzinnej Bielsku-Białej, na razie bez etatu. Łukasz Karczmarek - w Częstochowie. Radek Rospondek współpracuje z Moniką Strzępką. Część w Warszawie szuka swojego miejsca.

SR: Na przykład ja. Wróciłam do miasta, z którego pochodzę. Wciąż nie mam pracy w teatrze. Walczę o siebie. Jest ciężko - próba umówienia się na rozmowę z którymś z dyrektorów to cała przeprawa. Grywam epizody w filmach i serialach, czekam, czy telefon zadzwoni.

AP: Ja jestem jednak przekonany, że następne miesiące zaowocują kolejnymi szczęśliwymi rozwiązaniami. Jestem we Wrocławiu, skupiam się na pracy magisterskiej. Nie chcę jechać do Warszawy, nie uważam wcale, że tylko tam można robić karierę. I marzy mi się nasz własny teatr, oparty na potencjale naszej ekipy. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że to marzenie jest na wyrost. Ale teraz, po nagrodzie, znalazło się w naszym zasięgu.

SR: Nie dowiemy się, czy to jest możliwe, dopóki nie spróbujemy. Nagroda rozbudziła w nas determinację, kiedy już wydawało nam się, że nic ze starań o reaktywację nie będzie. I sprawiła, że wróciliśmy do siebie, do naszej grupy. To taka pozytywna fala, na której chcemy jak najdalej płynąć. Zawalczyć o swoje i nie poddawać się.

Na zdjęciu: studenci roku dypomowego PWST Wrocław w pełnym składzie, 2013 rok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji