Artykuły

Nasza rewolucja kulturalna

- Chcieliśmy po prostu mówić prawdę, na dodatek zupełnie za darmo. STS nauczył nas myślenia, oglądania rzeczywistości, tego, że warto mieć własne zdanie - o fenomenie Studenckiego Teatru Satyryków opowiada jego aktor Ryszard Pracz.

Agnieszka Kalinowska: Dziś mija 60. rocznica powstania Studenckiego Teatru Satyryków. Czy można mówić o fenomenie STS?

Ryszard Pracz: To był pierwszy teatr studencki z całego olbrzymiego ruchu teatrów, które powstawały w połowie lat 50., po tak zwanej odwilży po okresie stalinowskim. Niosły zarzewie nowych myśli i działań, była to taka nasza rewolucja kulturalna. W tym czasie powstały też teatry Bim Bom w Gdańsku, Pstrąg w Łodzi, Piwnica pod Baranami w Krakowie. Ale my byliśmy pierwsi.

Jak wyglądały państwa przedstawienia?

- To były tak zwane składanki satyryczne - czyli teksty, piosenki i inne drobne formy kabaretowe, które prowadziły dyskusję z teraźniejszością i tym, co się wokół nas działo. To, czego nie mówiło się na oficjalnych akademiach, w prasie czy sztukach, mówił na scenie ruch studencki, który rozrósł się do takich rozmiarów, że stał się problemem dla

władz.

Mieli państwo problemy z cenzurą?

- Cenzura zaczęła szaleć, gdy zrozumiała, że mówimy coś nie po linii władz, bo z początku nie rozumiała. Zaczęli zdejmować przedstawienia i walczyć z nami. W końcu znaleźli na nas sposób - po 15 latach upaństwowiono nas, zaczęliśmy podlegać Zrzeszeniu Studentów Polskich. Wcześniej byliśmy teatrem amatorskim i nie bardzo można było zakazać nam działać. A potem to już łatwo było nas rozbić - po pięciu latach STS przestał istnieć, wszystko się rozmyło, każdy poszedł w swoją stronę.

Czego nauczył STS tamto pokolenie?

- Chcieliśmy po prostu mówić prawdę, na dodatek zupełnie za darmo. STS nauczył nas myślenia, oglądania rzeczywistości, tego, że warto mieć własne zdanie. Tytuły naszych przedstawień: "Myślenie ma kolosalną przyszłość" czy "Mnie nie jest wszystko jedno", miały poruszyć ludzi.

Ale dziedzictwo STS żyje chyba do dzisiaj...

- Przez STS przewinęło się ponad 300 osób, wielkie nazwiska, każdy wyniósł coś do swojego późniejszego życia, niezależnie od tego, czy dalej zajmował się teatrem albo aktorstwem. Ludzie, którzy nas oglądali, pytają dzisiaj, kiedy STS wraca, bo by się przydał. Na premierach bywali u nas Antoni Słonimski czy Leszek Kołakowski. Profesor Tadeusz Kotarbiński był naszym stałym widzem. To było miejsce w Warszawie, do którego się chodziło, a przynajmniej bywali tam ludzie mający się za inteligentów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji