Zapis chwili...
Repertuar "Sceny w malarni" jest wyraźnie inny od tego jaki serwuje nam Teatr Polski na swej dużej scenie. Bardziej niekonwencjonalny, proawangardowy, trudny. Po "Pułapce" Tadeusza Różewicza "Wyspy Galapagos" wyraźnie nawiązującego do niego, Helmuta Kajzara. Teatr metacodzienny, teatr, który się stara zerwać z konwencjami teatru, zadowala się pokazywaniem codziennego życia w jego najbardziej elementarnych przejawach. Ma w sobie coś z plastycznych "performances", które stawiają znak równości między sztuką a życiem i starają się dostarczyć widzom metafizycznych doznań nie poddających się raczej kryteriom wartościowania i interpretacji.
Właściwie nie jest to sensu stricte sztuka, raczej tekst sceniczny, propozycja, para-teatralny scenariusz. Ot, dwóch młodych ludzi zaczyna pisać sztukę, ale właśnie przychodzą w gości znajome, a potem jeszcze nieproszeni funkcjonariusze i wszystko to zmienia bieg zdarzeń. Coś się kończy, coś innego zaczyna. Przez ponad godzinę jesteśmy więc uczestnikami rozgrywających się w tym czasie, w naszej obecności, zdarzeń i sytuacji. Tak jakbyśmy uczestniczyli w czyimś życiu. Reportaż z chwili bieżącej, świadomie jeszcze jakby nieuporządkowany, bez wyraźnie zarysowanego punktu wyjściowego, ale też i bez zamykającej całość pointy.
W sensie teatralnym przedstawienie jest równie dziwne. Przede wszystkim rzuca się w oczy ogromny chaos w zabudowie sceny. Sprzęty mieszkalne przemieszane z eksponatami jakiejś ultraawangardowej wystawy plastycznej, usytuowane jakby wbrew logice i naturalnej urodzie "malarni". Widzów najbardziej intryguje wysoko nad ich głowami usytuowane łóżko z dziewczyną w pościeli. Ale to tylko suflerka... Akcja zawiązuje się ospale i anemicznie, przez czas dłuższy, aż do pojawienia się pani Krysi niewiele właściwie się tutaj dzieje. Przedstawienie wyraźnie się ożywia z chwilą, gdy do akcji wkracza piosenkarka kabaretowa i "Syreny", owa Krysia. Helmut Kajzar stworzył tę postać podobno z myślą o Krystynie Sienkiewicz. I ona to właśnie była tą Krysią w premierowym przedstawieniu. Krysia - Krystyna Sienkiewicz wnosi do tego przedstawienia coś autentycznego i personalnego. Nie musi grać, wcielać się w postać, wystarczy, że śpiewa, że jest sobą.
W tydzień później oglądałem w roli Krysi - Renatę Husarek. Aktorka znalazła się w nieporównanie trudniejszej sytuacji. Nie mogła przecież udawać tamtej Krysi, musiała od siebie coś zaproponować. Krysia - Renaty Husarek nie jest więc aktorką "Syreny", lecz teatru z naprzeciwka malarni, w którym - jak twierdzi - też jest miejsce na szmirę. Krysia - R. Husarek jest młodsza, atrakcyjniejsza, bardziej sexy. Co ciekawe, przedstawienie z jej udziałem jest jakby inne. Bardziej ostre, aluzyjne politycznie, kontestacyjne. Młodzi aktorzy: Wojciech Kalinowski i Marek Sikora sprawiają sympatyczne wrażenie, a kilka kwestii wygłaszanych przez W. Kalinowskiego ma prawdziwą ekspresję i siłę dramatyzmu. Obydwaj aktorzy, też nie muszą grać, wcielać się w postać, raczej sprzedają tutaj swoją młodość, prywatność, styl i sposób bycia.
Podstawowe pytania nie wiąże się z tym, jakie jest to przedstawienie, ale o czym. Czy owo pokazywanie życia bez retuszu jest celem samym w sobie, czy może raczej jakimś przesłaniem. Ale jeśli przesłanie, to jakie?
Dorobek pisarski nieżyjącego już reżysera i dramaturga, Helmuta Kajzara, zawsze był przedmiotem pewnych kontrowersji. Miał swoich zdeklarowanych wyznawców, ale miał i przeciwników, którzy nie mogli właśnie doszukać się owego przesłania. Wydaje się, że jest to tak. Autor napisał rzecz z życia cyganerii artystycznej, środowiska, które doskonale znał. I potraktował je z dużą ironią. Młodzi piszą swoją sztukę, ale jej nigdy przecież nie napiszą, a owe poczucie strachu, buntu i totalnego zagrożenia są tylko formą samousprawiedliwiania się. Ale nawet jeśli nie to było intencją pisarza, to jest w tym jego teatrze jakaś prawda o naszych czasach i ludziach, o kondycji młodego twórcy i sytuacji, w jakiej próbował on tworzyć...