Artykuły

Teatr XXI wieku w szpitalu psychaitrycznym

"Ostrzeżenie przed przyszłością" w reż. Christopha Marthalera - epilog III Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog-Wrocław. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Finał Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Dialog" we Wrocławiu. Chwytający za gardło spektakl Christopha Marthalera w szpitalu psychiatrycznym obnażył wciąż żywą ideę doskonalenia człowieka poprzez selekcję

Na spektakl do Lubiąża jechałem pełen wątpliwości. Czy jeszcze nas obchodzą rozliczenia z historią nazizmu w Austrii? Po co Marthaler zabiera publiczność do szpitala psychiatrycznego, czy nie ma już innych miejsc do wystawiania spektali? Czy tragedia chorych psychicznie dzieci zamordowanych przez nazistowskich lekarzy da się w ogóle pokazać w teatrze? I wreszcie czy sprzedawanie cudzej śmierci w formie widowiska jest dopuszczalne?

Te same pytania musiała zadawać sobie Krystyna Meissner, dyrektor wrocławskiego festiwalu Dialog, kiedy zapraszała Christopha Marthalera do Polski. Pochodzący ze Szwajcarii reżyser wielokrotnie dotykał bolesnych tematów: w "Murx der Europaer" wyciągał Niemcom z NRD ich nazistowsko-komunistyczną przeszłość, w "Specjalistach" drwił z nowej klasy eurokratów, w "Śmierci Dantona" pokazywał fiasko rewolucji 1968 roku. Ale chyba nigdy nie był tak blisko autentycznej tragedii jak w "Ostrzeżeniu przed przyszłością". Spektakl wystawiony pierwotnie w wiedeńskim szpitalu psychiatrycznym Am Steinhof nawiązuje do realizowanego tam podczas II wojny światowej programu uśmiercania chorych psychicznie pacjentów. Sprawa nie została po wojnie rozliczona, nazistowscy lekarze kontynuowali praktykę, a mózgi ofiar nadal służyły do badań.

Szpital bez pacjentów

Pokazane na zakończenie Dialogu przedstawienie rozwiało jednak wszystkie wątpliwości i przyćmiło cały festiwal. To nie tylko oskarżenie systemu nazistowskiego, który ludzi zmienił w surowiec. To również ostrzeżenie przed nieludzkimi mechanizmami, które mogą odrodzić się dzisiaj, kiedy powracają pomysły na doskonalenie człowieka, tym razem za pomocą ingerencji w kod genetyczny.

Spektakl opiera się na pomyśle połączenia instalacji z happeningiem. Najpierw widzowie zwiedzają jeden z nieużywanych od lat pawilonów, w którym zaaranżowano wystawę o wiedeńskim szpitalu. Są tu stare, poczerniałe zabawki zrobione przez pacjentów Am Steinhof jeszcze przed wojną, instrukcje podawania leków i pocztówki z widokiem Alp. Nie ma tylko jednego: pacjentów. Niepotrzebne łóżka zrzucono byle jak w magazynie.

Następna część rozgrywa się w secesyjnej sali widowiskowej szpitala. Widzowie siedzą przy długich stołach przykrytych białymi obrusami. W kącie cicho przygrywa orkiestra składająca się z dziwnych, katatonicznych ludzi w znoszonych ubraniach i niemodnych rogowych okularach. Ich występ nie przypomina przedstawienia, to raczej przyjęcie choinkowe skrzyżowane z wieczorkiem promocyjnej sprzedaży. Z tym że przedmiotem promocji nie są garnki, lecz eutanazja.

Promocja eutanazji

Autorka scenariusza Stephanie Carp potraktowała nazistowskie zbrodnie przeciw psychicznie chorym jako punkt wyjścia do dyskusji o zagrożeniach, jakie niesie współczesna genetyka. Pseudonaukowe teorie rasowe z czasów nazizmu połączyła z dzisiejszym żargonem ekonomistów i genetyków. Powstały w ten sposób fikcyjne pogadanki na temat zalet eutanazji, które aktorzy wygłaszają z mównicy udekorowanej austriackimi barwami (przypadkiem są biało-czerwone, takie same jak polskie).

Logika argumentacji jest przerażająca. Już po kwadransie wykładów, przerywanych występami szpitalnej orkiestry, można dojść do wniosku, że rzeczywiście utrzymywanie starców, genetycznie upośledzonych i nieuleczalnie chorych jest zbyt kosztowne dla społeczeństwa, należy więc się ich pozbyć. Otrzeźwienie przychodzi w momencie, gdy odkrywamy, że chodzi o nas samych. To dla nas przygotowano ten pokaz, to my mamy podpisać zgodę na dobrowolną eutanazję po 60. roku życia. Odpowiednie kwestionariusze można wypełnić w przerwie na zapleczu.

Najbardziej wstrząsający jest całkowity brak przemocy: nikt nikogo do niczego nie zmusza, nikt specjalnie się nie wysila. Wykładowcy czytają przemówienia z kartek, muzykom nawet nie chce się grać - zamiast dąć w trąbki i puzony, naśladują głosem ich brzmienie. Obsługa jest fatalna: na stołach stoją brudne filiżanki z resztkami kawy i puste termosy, gruba kelnerka tylko udaje, że je uzupełnia. Nikt się nie stara, bo wiadomo, że i tak się zgodzimy. Któż by się oparł sile ekonomicznej argumentacji.

Ostrzeżenie przed przyszłością?

Ale dopiero trzecia część chwyta za gardło. Marthaler zderza w niej suchą księgowość śmierci z boską muzyką Mahlera. Najpierw jeden z aktorów mówi monolog złożony z autentycznych zeznań doktora Grossa, żyjącego do dziś uczestnika akcji eutanazji. Przeplatają je wspomnienia jednego z pacjentów, któremu udało się ujść z życiem. Konfrontacja kata i ofiary jest przerażająca: jako lekarz aktor dowodzi, że dla dzieci śmierć była wyzwoleniem, sekundę później jako pacjent mówi o śmiertelnym lęku, który nie opuścił go do dziś.

Kiedy otwiera się kurtyna, słychać pierwsze takty "Pieśni o dziecięcej śmierci" Gustawa Mahlera skomponowanych do trenów niemieckiego poety Friedricha Rückerta. Gra je pianista w upiornej masce klowna. Aktorzy wracają na scenę, tym razem w karnawałowych maskach z dziecięcymi twarzami. Ci starcy o twarzach dziesięcioletnich chłopców i dziewcząt próbują bawić się i tańczyć, głośno przy tym tupią i dają publiczności ukryte znaki. Raz po raz któreś z nich pada w ataku epilepsji. Pozostałe odciągają na bok ciało jak zbędny przedmiot i wracają do zabawy. Gra się toczy do chwili, aż nie umilknie muzyka Mahlera.

"Chcieliśmy tym dzieciom przywrócić godność i pamięć, których zostały pozbawione" - mówił Marthaler podczas spotkania z wrocławską publicznością. Udało się więcej - spektakl z Wiednia obnaża wciąż żywą ideę doskonalenia człowieka poprzez selekcję. Pokazuje, że pod pięknymi hasłami poprawiania gatunku ludzkiego ukrywa się pozbawiony sumienia ekonomiczny rachunek zysków i strat, w którym człowiek bezproduktywny jest tylko niepotrzebnym obciążeniem. To może być nie tylko upośledzone dziecko, ale także pozbawiony pracy i środków do życia starzec czy bezrobotny. Postacie w tym przedstawieniu nie przypadkiem wyglądają na stałych klientów opieki społecznej.

Od rozliczeń z XX-wiecznym totalitaryzmem Marthaler prowadzi nas w ten sposób do zagrożeń nowego wieku. To teatr przyszłości, tym groźniejszy, że wizja, którą pokazuje, zaczyna się spełniać na naszych oczach.

"Ostrzeżenie przed przyszłością", scenariusz: Stefanie Carp, Marcus Hinterhäuser, reżyseria: Christoph Marthaler, scenografia: Duri Bischoff, produkcja: Wiener Festwochen, pokazy 30 i 31 października w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji