Artykuły

Bartosz Porczyk show

"Dziady" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

Michał Zadara udowodnił we Wrocławiu swoją bezradność wobec "Dziadów" Adama Mickiewicza. Jeśli jednak spektakl Teatru Polskiego warto obejrzeć,to tylko dla wybitnej roli Gustawa w wykonaniu Bartosza Porczyka.

Opowieść jest bardzo romantyczna i w sam raz nadaje się do gazety. Ponoć trzy i pół roku temu, kiedy Michał Zadara reżyserował w Operze Wrocławskiej, spotkał na ulicy Krzysztofa Mieszkowskiego, który słyszał gdzieś, że młody reżyser chce wystawić "Dziady". Szef Teatru Polskiego pomysł podchwycił, zaproponował, by zrobić to u niego, obaj panowie zgodzili się, że będzie bez jakichkolwiek skrótów. Zadara jest artystą znanym z ambicji, z przechodzeniem do historii nadzwyczaj mu do twarzy. A taki projekt miejsce w podręcznikach gwarantował, nikt jeszcze nie wystawił bowiem arcydzieła Mickiewicza bez skreśleń. Miało się udać czy nie udać, a i tak rozgłos był więcej niż pewny.

I rzeczywiście, Wrocław zaklejono plakatami "Dziadów" z widocznym z oddali stemplem "bez skrótów". Projekt w Teatrze Polskim już przed premierą okazał się więc majstersztykiem marketingowym. Przez nikogo niewidziane jeszcze przedstawienie okrzyknięto wydarzeniem, jedną z najważniejszych inscenizacji, co z tego że niedawno rozpoczętego roku W dodatku zainteresowanie "Dziadami" Zadary będzie umiejętnie podsycane. Na razie mamy na Scenie im. Jerzego Grzegorzewskiego części I, II, IV i "Upiora", w kolejnym sezonie zobaczymy część III. Prezentację całości, podobno obliczonej na dwanaście godzin, zaplanowano na rok 2016, gdy Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury. Przy tak przemyślnym planie artystyczna jakość przedsięwzięcia zdecydowanie traci na znaczeniu Jako się rzekło, całość dzieła ma ponoć trwać pół doby. Spektakl pierwszy też stanowi nie lada wyzwanie, choć to jedyne cztery godziny i czterdzieści minut, w dodatku z dwiema przerwami Michał Zadara w licznych poprzedzających premierę wywiadach nazywał "Dziady" utworem o rewolucyjnej formie, która nie pasuje do żadnej z kategorii dramatu, jest niedokończona, niespójna. "To utwór do gruntu antyfaszystowski - argumentował Zadara - przeciwko wszelkiej jednolitości, poprawności I właśnie taki utwór znajduje się w centrum duszy polskiej. Jeśli ma on definiować polskość, to jest to polskość dzika, łamiąca zasady, pełna okropieństw i szału, erudycyjna i ludowa, a przede wszystkim - niejednolita. Taką polskość jestem w stanie zaakceptować i nawet celebrować". Brzmi bardzo pięknie, do podsycenia medialnej gorączki jak ulał. Tyle że owe rewolucyjne w formie "Dziady" samemu Michałowi Zadarze wycięły gruby numer. Udowodniły, że są arcydziełem do wystawienia w skali jeden do jednego niemożliwym, takim, przy którym teatr, a przynajmniej teatr Michała Zadary, pozostaje bezradny.

Chyba że dysponuje fantastycznym aktorem, wypełniającym scenę niemal dwugodzinnym monologiem o wszystkich barwach życia i poezji. Tak właśnie jest z Bartoszem Porczykiem - Gustawem w części IV dzieła Mickiewicza. Jednakże to ostatni fragment niekrótkiego przecież wieczoru. Żeby doczekać się na show Porczyka, trzeba przetrwać Widowisko, potem Obrzęd, wreszcie mimowolnie groteskowego "Upiora". Łatwo nie jest.

Inscenizacja Zadary udowadnia, że nie bez powodu nie wystawiano dotąd "Dziadów" w całości. Rzecz oczywiście nie w tym, że dzieło Mickiewicza jest słabe i bez skrótów się nie broni. Nie, jest to lektura fascynująca, ale lektura właśnie, w konfrontacji ze sceną domagająca się swoistej adaptacji. Teatr bowiem wobec zazwyczaj niegranych jej fragmentów jest bezradny. Ratować się może jak reżyser wrocławskiego spektaklu - czasem wątpliwymi trickami za chwilę banalnymi uwspółcześnieniami albo przyprawiającą o ból zębów dosłownością. Przykłady można mnożyć. Las u Zadary i scenografa Roberta Rumasa jest zaśmiecony, bo Polacy dziś w lasach na potęgę bałaganią, a poza tym symbolizuje śmietnik polskiej historii W części I całkiem współcześni młodzi wjeżdżają do niego samochodem przy akompaniamencie muzyki z tranzystorów, a potem wyginają śmiało ciała. W części II z kolei obrzęd "Dziadów" odbywa się w egipskich ciemnościach, bo w końcu "ciemno wszędzie, głucho wszędzie". Skrawki z groźnego jedynie w założeniach ceremoniału oglądamy na umieszczonych po bokach monitorach albo w rozrzedzonych światłach lamp lub płomieni Może i tłumaczyłby się pomysł uczynienia z Guślarza (Mariusz Kiljan) samozwańczego guru jakiejś dzisiejszej sekty, gdyby nie fakt, że nie wiadomo do końca, czemu ów herszt przewodniczy. W dodatku Zadara za mocno chyba się przywiązał do myśli że będzie literalnie wiemy autorowi W efekcie przed uwieszoną na sztankiecie Dziewczyną (z rozkazu reżysera nadekspresyjnie wściekła Sylwia Boroń) w istocie pomyka pluszowy baranek zaś unosi się nad nią nakręcany motylek Szczytem reżyserskiej inwencji jest rozwiązanie "Upiora". Ów fragment, poezja iście wstrząsająca, pokazany został w Teatrze Polskim jako policyjne oględziny zwłok. Żart szyty na miarę Mickiewicza...

Aktorzy robią co mogą, ale nikt nie przyzwyczaił ich w Teatrze Polskim do takiej literatury. Dlatego zwykle skandują piekielnie trudny wiersz Mickiewicza, próbując narzucić mu współczesne brzmienie, do tego zazwyczaj mimowolnie kłamią. A kiedy tego nie robią - jak Wiesław Cichy w roli księdza w części IV - nie otrzymują wsparcia od inscenizatora. Cichy zadanie ma trudne, bo tylko sekunduje Gustawowi Jednak musi czymś uzasadnić swoją obecność na scenie. Dlatego wkłada i zdejmuje kurtkę, czyści stoi wchodzi do chaty, wychodzi z chaty. Wszystko na nic.

Mimo to warto czekać na IV część, bo należy ona bezsprzecznie do Bartosza Porczyka. Był wcześniej fenomenalnym Desmoulinsem w "Sprawie Dantona" Jana Klaty oraz frapującym Farinellim we własnym monodramie, wyreżyserowanym przez Łukasza Twarkowskiego. Te role dały mu miano jednego z najciekawszych młodych aktorów nie tylko we wrocławskim Teatrze Polskim. Jednak Gustaw to zupełnie inna skala. Zadanie karkołomne zarówno jeśli idzie o objętość i skomplikowanie tekstu, jak i zróżnicowanie działań scenicznych.

Porczyk buduje postać fascynującą. Jest kochankiem romantycznym, a jednocześnie współczesnym. Niczym Henryk w "Ślubie" Gombrowicza bada pojemność i sprawczą moc wypowiadanych przez siebie słów. Bawi się swoim cierpieniem i formą wiersza, a przy tym brnie w niego bez jakichkolwiek zabezpieczeń, bez dystansu. Bywa bezczelny w swej męskiej sile, a za chwilę wydaje się, że rozpadnie się na naszych oczach. Całkowicie zawierza Mickiewiczowi wiedząc, jak niebezpieczne zgotował mu frazy. O ile poprzednie fragmenty wrocławskiego przedstawienia mało mnie obchodziły, o tyle na niemal dwugodzinny prawie monodram Bartosza Porczyka patrzyłem w nieustannym napięciu, bo jest to aktor, który umie zawłaszczyć niepodzielnie uwagę publiczności. Doskonale rozumie przy tym każde słowo dzieła Mickiewicza, nadając mu prawdziwie współczesne brzmienie. Po długim wieczorze we wrocławskim Teatrze Polskim wiem, że warto było wystawić "Dziady", a choćby i bez skrótów, żeby Bartosz Porczyk mógł zagrać Gustawa. Dzięki niemu przyznaję nieudanemu przedstawieniu Michała Zadary aż cztery gwiazdki Prawie wszystkie są dla Porczyka. Wielka rola.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji