Do szcześcia na skróty
Przewrotna komedia Szekspira "Wszystko dobre, co dobrze się kończy" opowiada o drodze do szczęścia na skróty. Bohaterowie na różne sposoby próbują szczęściu pomagać, a że nie są to sposoby nazbyt uczciwe - rzecz inna.
Helena, osierocona córka lekarza, upatrzywszy sobie Bertrama, bogatego i przystojnego pana z możnego rodu, łowi go w siatkę małżeństwa. Dzięki przyrzeczeniu królewskiemu, iż wyda ją za wskazanego mężczyznę (o ile uwolni monarchię od dolegliwej fistuły, rurkowatego wrzodu), otrzymuje, co chciała. Ale Bertram nie chce się poddać, nawet woli królewskiej, czmycha więc na wojnę przed żoną wepchniętą mu na siłę. We Florencji próbuje uwieść ponętne dziewczę, wiele obiecując, a potem się tego wypiera. Ale i Helena nie pozostaje bierna. Namówiwszy owo dziewczę do podmiany w łożu doprowadza do skonsumowania małżeństwa i ponownie - na skróty - dopada swe szczęście, a w każdym razie dochodzi praw małżeńskich. Podobnie postępują inni bohaterowie, wszystkim bardzo się spieszy do kariery i pieniędzy.
Szekspir to opisuje i cichutko chichocze, że mu się udało bohaterów wyprowadzić w pole - ich szczęście bowiem niepewne, a czasy moralnie podejrzane...
Piotr Cieślak tę powiastkę o uczciwości cokolwiek nadszarpniętej przenosi z dawnej Francji w czasy fin de siecle'u, wprowadza na scenę malowane parowozy i stacje kolejowe, fotosy z epoki, osadza utwór w innych okolicznościach historycznych. Przyznam szczerze, że niewiele z tego dla sztuki wynika, w żaden bowiem sposób - poza scenografią i kostiumami - te nowe okoliczności historyczne nie przekładają się na rytm spektaklu lub zachowania bohaterów. Jeśli chodziło o wskazanie, że człowiek pozostał tym, kim jest, i żadne zmiany historyczne nie powodują jego wewnętrznej przemiany, to cel został osiągnięty. Ale być może coś innego kryło się za tym zabiegiem, ostatnio dość modnym. Przyznam, że w tym przedstawieniu ta zmiana dekoracji nie powoduje mego wewnętrznego buntu, zamysł bowiem komedii, jej sens, charakter postaci i konflikty nie zostały przez to zachwiane; rzecz inna na przykład z tragedią szkocką, przeniesioną przez filmowców w realia świata gangsterskiego, która traci przez to całą swą głębię stając się pokątnym kryminałkiem. Jeśli coś w tym spektaklu przeszkadza, to przesadna chwilami farsowość. W ten sposób ustawił reżyser rolę Hrabiny Rossillion (Jadwiga Jankowska-Cieślak), która dosłownie miota się po scenie, łamie rytm polszczyzny i dziwne czyni miny. Sporo też przesady w roli Króla (Zdzisław Wardejn), który wszakże - przeszedłszy przemianę z chorego na śmiertelną fistulę w ozdrowieńca - odzyskuje dystans i ironiczny sposób bycia. Na szczęście jest jednak w tym spektaklu kilka ról składnie pomyślanych i konsekwentnie przeprowadzonych, a najciekawsze z nich to Parolles (Jarosław Gajewski), łajdak, dostrzegający swe łajdactwo, chwilami tragiczny, Błazen (Sławomir Orzechowski), cynik, poszukujący miłości, Lafeu (Zygmunt Malanowicz), powściągliwy, ale wyraźny przeciwnik ludzi chodzących na skróty i Wdowa (Ewa Żukowska), która swoje wie. Dobre słowa należą się głównym bohaterom - Annie Gajewskiej (Helena), bardzo naturalnej w roli Heleny, dążącej uparcie do celu, i Mariuszowi Bonaszewskiemu (Bertram), cudownie wystraszonemu, gdy Król nakazuje mu pojąć Helenę.
To jest Szekspir do oglądania i do myślenia, ze scenami wielkiej urody - doskonale rozegrany epizod z Parollesem tchórzem, załapanym w pułapkę przez towarzyszy Bertrama - ale nie w każdej sytuacji dopracowany. Zabrakło chyba ostatniego szlifu, aby komedii nadać wewnętrznie zharmonizowaną formę.