Artykuły

"Dziady" w Teatrze Polskim? Musicie koniecznie zobaczyć

"Dziady" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Chcemy wejść", "Panie, zlituj się nad sługą, daj mu bilet, bo w drodze upadnie i skona". I jeszcze "Gustaw" z serduszkiem. Takie transparenty pojawiły się w sobotę wieczorem przed Teatrem Polskim we Wrocławiu

Siła perswazji zawarta w tych hasłach zadziałała - młodym manifestantom udało się dostać na widownię. "Mamo, ale jak będzie nudno, to będę mogła w pierwszej przerwie wracać do domu?" - pytała asekuracyjnie córka licealistka, którą zabrałam na premierę. Pięć godzin później było już jasne: "Dziady" w reżyserii Michała Zadary to przebój sezonu. Spiżowy pomnik, w jaki zamieniono narodowy polski dramat, z pewnością nie ucierpi, jeśli będzie się o nim mówić, że jest naprawdę spoko, cool i w porzo. I jeśli Gustaw w kreacji Bartosza Porczyka będzie fetowany niczym gwiazda rocka, nie tylko przez nastolatki.

Zgodnie z obietnicą na scenie Polskiego zobaczyliśmy tym razem "Dziady" wileńsko-kowieńskie, zaadaptowane bez najmniejszych skrótów części I, II i IV oraz wiersz "Upiór".

I tym pierwszym, największym zaskoczeniem wieczoru było to, że Mickiewiczowski tekst, serwowany w dawce, od jakiej odwykliśmy już w polskim, współczesnym teatrze, który nabrał do naszej klasyki ostrożnego - delikatnie mówiąc - stosunku, brzmi całkiem świeżo, a bariera romantycznej stylizacji i języka znika w błyskawicznym tempie. Drugim jest poczucie humoru, które w tym tekście tkwi, jeśli zdjąć z niego pamięć formy, do jakiej przywykli ci widzowie, którzy mieli okazję wcześniej z nim obcować w teatrze - we Wrocławiu, gdzie ostatnio "Dziady" wystawiono 32 lata temu, to zastrzeżenie nie jest bynajmniej pozbawione sensu. Trzecim - inscenizacyjny klucz, którym otwiera nam te "Dziady" Zadara, wraz ze scenografem Robertem Rumasem, autorami kostiumów - Julią Kornacką i Arkiem Ślesińskim, muzyki - Mają Kleszcz i Wojciechem Krzakiem oraz całym, liczącym ponad dwadzieścia nazwisk zespołem aktorskim, także tym dziecięcym, z rewelacyjnym Mikołajem Szmeichelem na czele.

Tym kluczem jest wyprawa na obrzeża naszego świata, w okolice, gdzie rytuał, o jakim opowiada Mickiewicz, jest jeszcze możliwy. W części I miejscem akcji jest las, zaśmiecony, jak każdy las w Polsce. To tutaj trasa uczestników dziadów, zmierzających do pobliskiej kaplicy, krzyżuje się z drogą młodzieńców, którzy wjeżdżają między drzewa maluchem, przywożąc ze sobą rytmiczne umpa-umpa i pogardę wobec potrzeby zaglądania w oczy śmierci.

W obu wypadkach mamy do czynienia z "pospólstwem" - to nie zaczytanej do upojenia Dziewicy (Anna Ilczuk), okularnicy z nosem w książkach, usiłującej nadaremnie wskrzesić ów rytuał przez lekturę, będzie dane w nim uczestniczyć. I nie tylko dlatego, że jej zaklęcia zachowują moc jedynie przy świetle świecy, podczas gdy prawdziwe dziady dokonują się w ciemności. Nadaremność jej wysiłków zostanie podsumowana przez Gustawa w części IV. Jego skierowane do Księdza wezwanie: "Przywróć dziady" będzie poprzedzone oskarżeniem: "Ty mnie zabiłeś! - Ty mnie nauczyłeś czytać!". Trudno nie zauważyć, że we współczesnym kontekście przedstawicieli topniejącej grupy czytających od reszty świata dzieli przepaść jeszcze dotkliwsza.

Uczestnicy dziadów czytać nie będą. Będą za to ubierać leśne drzewa strzępami kolorowej bibuły i zdjęciami swoich bliskich zmarłych, zamieniając je w leśne ołtarze jak z filmu "Niebiańskie żony łąkowych Maryjczyków".

W części II projekt scenograficzny kaplicy odsyła nas do betonowego szkieletu parkingu pokrytego graffiti, straszącego na ul. Zielińskiego, tuż obok teatru. Teoretycznie ogrodzony i strzeżony, praktycznie - w każdy wieczór dostępny dla grup młodzieży i bezdomnych, którzy odprawiają na jego dachu swoje "dziady", o czym świadczą porozrzucane po betonowych posadzkach resztki biesiad.

Patrząc na młodzieńców biesiadujących w lesie i na uczestników rytuału, miałam wrażenie przeniesienia bywalców rozmaitych nieformalnych miejsc spotkań z mojej peryferyjnej dzielnicy wprost na teatralną scenę. Mijamy się, nasze światy ledwie o siebie zahaczają. Oni nie pracują, nie bywają w teatrach, nie obowiązuje ich żaden harmonogram. A jednocześnie powtarzalny rytm ich codzienności aż nadto rzuca się w oczy. Czy jest w nim margines na dziady?

Zadara w tym spektaklu stawia takie właśnie pytanie - o miejsce, potrzebę i rolę rytuału spotkania ze zmarłymi, w nadziei na ukojenie rozpaczy i dotknięcie obcego świata. Na życie duchowe poza elitarnym intelektualnym obiegiem i poza Kościołem. I wydaje się mówić: jeśli jest na nie szansa, to na marginesie naszego świata. Wśród pogardzanych, lekceważonych, słabych, którzy wymykają się naszej uwadze. I jest to interpretacja całkowicie zgodna z tekstem Mickiewicza.

I w tym sensie towarzysząca spektaklowi akcja "DZIADY przeciw wykluczeniu z kultury" (w jej ramach teatr przekazuje najlepsze, tzw. dyrektorskie miejsca na widowni osobom, które z dostępem do życia kulturalnego na co dzień mają problem - m.in. pensjonariuszom ośrodków dla bezdomnych) jest projektem trafionym idealnie.

Jeśli coś w tych "Dziadach" uwiera, to nadmierna ilość komediowych grepsów, które pożerają teatralny rytuał, zwłaszcza w części drugiej. Tak jakby aktorzy nie do końca uwierzyli w siłę Mickiewiczowskiego tekstu i próbowali dystansować się do niego poprzez ironię. Ten dystans w mgnieniu oka chwyta publiczność i rytuał zamienia się w komedię - pokaz co i rusz przerywają salwy śmiechu i brawa.

Pomysł, sam w sobie znakomity, żeby wieczór dziadów opowiedzieć w konwencji horroru "Blair Witch Project" - rozgrywający się w niemal całkowitej ciemności rytuał, tylko z rzadka rozświetlany wybuchami ognia, oglądamy w formie stylizowanego na amatorski zapisu noktowizyjnej kamery - okazuje się pułapką, kiedy reżyser kontynuuje go w kolejnym epizodzie - adaptacji wiersza "Upiór". Mówiony przez policjantkę (Dagmara Mrowiec) podczas oględzin miejsca zbrodni nie ma w sobie tej siły, co poprzedzające go sceny. Mimo że - poprzez nakręcającą się w stronę komedii interakcję między aktorami a widownią - w ich wypadku schodzą na drugi plan interesujące, podjęte przez Zadarę tropy.

Ich liczba nie wyczerpuje się na liście tak widowiskowych momentów, jak pojawienie się pasterki Zosi (Sylwia Boroń) w asyście baranka i motylka (znakomite animacje lalek projektu Rumasa), która nigdy dotąd nie była tak rozwścieczona, kruki dręczące złego pana (Edwin Petrykat) czy Józio (Michał Stawiski) i Rózia (Julia Leszkiewicz) o rysach wystarczająco wampirycznych, żeby wpędzić do grobu stęsknioną matkę. Równie ciekawy jest chór uczestników rytuału, mimo że - jeśli chodzi o sam tekst Mickiewicza - pozbawiony indywidualnych rysów. Guślarz w kreacji Mariusza Kiljana jest tu trochę hochsztaplerem, trochę manipulatorem, oszukańczym liderem sekty, któremu sytuacja wymyka się spod kontroli. Bo szybko traci główną rolę w tym przedstawieniu, a do spotkania dwóch światów dochodzi jakby wbrew i na przekór wszystkiemu.

Spektakl ma zmienny rytm - po dynamicznych częściach I i II pojawia się dramaturgicznie bardziej jednolita część IV, przynosząca spotkanie Gustawa z Księdzem (Wiesław Cichy), która w znacznym stopniu jest trwającym blisko półtorej godziny monologiem pierwszego z bohaterów. Gustaw jest tu szaleńcem, schizofrenikiem, porzuconym kochankiem, jak u Mickiewicza - martwym i żywym zarazem. Porczyk nie cieniuje emocji - swoją kreację opiera na ostrych kontrastach. To iście ekwilibrystyczny popis - aktor zmienia konwencje w mgnieniu oka, w ułamku sekundy przeskakując z jednego nastroju w drugi, a u widza wzbudzając na przemian strach, współczucie i drwinę. Śpiewa, krzyczy, podcina sobie żyły, na przemian wybiega i wraca do chatki Księdza. I mówi "Kobieto, puchu marny" tak, jak w teatrze nikt jeszcze tego monologu nie powiedział. I jak mówiono go tysiące razy, zmieniając tylko słowa - pod sklepem, przy kolejnej butelce, z wściekłością, żaląc się kumplom.

Dziś, po premierze pierwszej odsłony "Dziadów", można stawiać pytanie o sens podjętego przez Zadarę eksperymentu, który zawierał w sobie ryzyko karkołomnej porażki, tym większe że jego autor i pomysłodawca deklarował wolę realizacji przedstawienia skierowanego nie w stronę elit, ale jak najszerszej publiczności. Paradoks polega na tym, że jeśli w ofercie wrocławskich teatrów są dziś spektakle dysponujące takim potencjałem, to "Dziady" sytuują się na jednym z wysokich miejsc w takim rankingu. Nie mam wątpliwości, że pozostałyby na nim, niezależnie od tego, czy dokonano w tekście skrótów, choć ich brak daje widzowi szansę na zanurzenie w transowy rytm, rodzaj snu, z którego wcale nie budzi się z ulgą. Co daje szansę na powodzenie także finalnej odsłonie projektu, obliczonej przez realizatorów na 12 godzin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji