Artykuły

Parodia okpiona kankanem

"Orfeusz w piekle" Jakuba Offenbacha jest w istocie parodią mitu o miłości małżeńskiej, a wystawiony obecnie w Teatrze Muzycznym Roma jest parodią tamtej, operetkowej kpiny.

W obu wypadkach powątpiewa się w bezgraniczną, nieśmiertelną miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną. Z tym że przewrotne i nader dowcipne libretto operetki pokazanej w połowie XIX stulecia w Paryżu, bliskie było wyobrażeniom mieszkańców miasta-symbolu o niekrepujących więzach pomiędzy dorosłymi.

W Romie, siedzibie podkasanej Muzy, znajdującej się nomen omen w sercu warszawskiego "Pigalaka", zakpiono sobie ze wszystkiego. Nie tylko z poetycznego Orfeusza, wirtuoza skrzypiec i kokietki Eurydyki, która znudzona małżonkiem i jego popisami wybrała krzepkiego idola heavy metalu. Również z przekonanych o swoich możliwościach medialnych bogów Olimpu i piekieł. Wreszcie, z samego pierwowzoru dzieła Offenbacha.

Zaprezentowano widowisko, które najtrudniej byłoby określić mianem klasycznej operetki. Nie jest to również ani wodewil, ani kabaret. Nawet rewia. Jednocześnie, "Orfeusz w piekle" w koncepcji, reżyserii i choreografii Wojciecha Kępczyńskiego, jest wszystkim naraz. Nie brak tu przecież szalonego kankana, mocno roznegliżowanych dam, a nawet trzech zupełnie nagich gracji. To po prostu czysta postmoderna; elementy kultury pop i tej zwanej wysoką przeplatają się na scenie pełnej estetycznego szaleństwa zawartego w jaskrawych kolorach kostiumów i dekoracji. Do odbioru mocno szokującej propozycji, ,do smakowania szczegółów, składających się na ową czyniącą, niestety, wrażenie totalnego bałaganu całość, nie wszyscy są przygotowani.

Z całą pewnością kulturowy szok, o który chodziło realizatorom, byłby jeszcze mocniejszy, gdyby rzeczywiście pójść na całość. Zamiast więc zachować niezbyt porywającą zmysły muzykę Offenbacha w jej oryginalnej wersji, może należałoby ją przearanżować na gitary elektryczne, kilka sekcji perkusji i instrumentów klawiszowych?

Zabrakło również kreacji wokalnych na miarę dzieła paryskiego mistrza. Artyści z Grażyną Brodzińską (Eurydyką), Adamem Zdunikowskim (Orfeuszem) i Zbigniewom Maciasem (Jupiterem) na czele długiej listy wykonawców, nie osiągnęli wyżyn śpiewaczych, z jakich są znani.

Dodać jednak trzeba, że po tak zgrabną, śliczną i pełną wdzięku Eurydykę, jaką jest Grażyna Brodzińska, rzeczywiście można zejść na samo dno piekieł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji