Teatr Roma kocha operetkę?
Nie ma chyba słynniejszej w świecie pary niż Romeo i Julia, ojcostwa Szekspira. Drugą z tak nierozłącznych par, o dużo, dużo starszym rodowodzie, są wywodzący się z greckiej mitologii małżonkowie Orfeusz i Eurydyka; muzyk i poeta oraz piękna nimfa niejeden raz byli bohaterami utworów muzycznych, m.in. pierwszej w dziejach tego gatunku - opery.
Znakomicie też posłużyli Jakubowi Offenbachowi, niezwykle płodnemu twórcy operetek. Jednak ambicją Offenbacha było komponowanie oper ("Opowieści Hoffmana" są jedyną, jaką pozostawił), toteż nie można się dziwić, że w jego utworach scenicznych partie wokalne stawiają duże wymagania śpiewakom. Tak jest i z "Orfeuszem w piekle", co stanowi zwykle problem dla teatrów, o ile nie są to placówki operowe. Warszawski Teatr Muzyczny Roma przygotował premierę "Orfeusza w piekle" z dużym nakładem środków i starań, a nawet z przepychem, we własnej wersji inscenizacyjnej dyrektora naczelnego i artystycznego Wojciecha Kępczyńskiego. On też podjął się opracowania tekstu, reżyserii i choreografii (z pomocą Jolanty Rybarskiej) przedstawienia, które miało stać się "nowym-starym dobrym Orfeuszem".
Czym jednak jest ten inny nowy-stary "Orfeusz", trudno doprawdy określić. Mamy na scenie klasyczny galimatias, nawet w najbardziej chyba udanej warstwie scenograficznej (świetny pomysł z windą na Olimp), teksty nie zawsze docierają do publiczności.
Zaproszenie do udziału w spektaklu gościnnych artystów operowych godne pochwały, chociaż... brakuje tu wyrazistych sylwetek i większej ekspresji aktorskiej. Wyjątkiem jest znakomita Grażyna Brodzińska, którą rym razem jednak z większą jeszcze przyjemnością niż zwykle oglądaliśmy (czas chyba stanął dla niej w miejscu!) aniżeli słuchaliśmy. Głosowo wyróżniała się natomiast bardzo wyraźnie Małgorzata Długosz (jako Diana) z całego poprawno-bezbarwnego tła.
Premierę "Orfeusza w piekle" otrzymaliśmy prawie dokładnie w rok po "Wesołej wdówce" Lehara; jak na obawy że operetki znikną z repertuaru "Romy" z powodu musicalowych zamiłowań jej obecnego dyrektora - to chyba wcale nieźle...