Artykuły

Być człowiekiem

Można by mówić o wyjątkowo nieudanym sezonie w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, gdyby nie pre­miera "Dżumy" na finiszu. Pozwala ona - przynaj­mniej do pewnego stopnia - puścić w zapomnienie serię marnych przedstawień i uznać za przedwczesne sygnały (sam je zgłaszałem) o kryzysie tego zespołu tea­tralnego. Tym bardziej że "Dżuma" nie jest festiwalowym fajerwerkiem dla ju­rorów, krytyków, smakoszy bądź snobów. Cieszy się powodzeniem u szerokiej pu­bliczności i uznaniem tzw. fachowców, chociaż wśród pierwszych i drugich na­potkałem także malkontentów. Znak to, że mamy doprawdy do czynienia z wydarzeniem artystycznym, bo tylko ta­kie mogą wywoływać poważniejsze spory. Toczyły się one bardziej na płaszczyźnie towarzyskiej niż publicznej. Może dlate­go, że "Dżuma" pojawiła się na scenie nieco za wcześnie, gdy czas był mniej spo­kojny niż dziś, choć - głęboko w to wie­rzę - właśnie spokojowi, odpowiedzialnej refleksji, zwłaszcza moralnej, to przedsta­wienie przysłużyło się i przysługuje.

Zastanawiałem się nad fenomenem wielkiego powodzenia przedstawieni "Dżumy" u publiczności. Nawet próbowa­łem bez skutku coś o tym napisać. Pro­pozycja Brauna nie należy do łatwych w odbiorze. Wymaga pewnego wysiłku tak intelektualnego, jak fizycznego. Niektóre sekwencje trzeba oglądać na stojąco, w tłoku i niewygodzie. Widzowie kilka razy przemieszczają się, przechodząc przez za­kamarki teatru, by w różnych jego miej­scach (w salach prób, na scenie i pod sceną) być świadkami dość krótkich scen, interesujących, ciekawie pomyślanych, ale nie pretendujących - same w sobie - do rangi jakichś szczególnych perełek ar­tystycznych. Część widzów, zwłaszcza ta, której niewiele uda się zobaczyć i usły­szeć podczas tych wędrówek, wydaje się zdezorientowana. Trzeba pójść do teatru przynajmniej dwa razy by dostrzec, jak te oglądane "po drodze" sekwencje są precyzyjne, domyślane i świetnie zagrane. Na ogół jednak do teatru idzie się jeden raz. Toteż po pierwszej - "chodzonej" - części przedstawienia widz ma prawo do odczucia pewnego chaosu i niepewności, czy uczestniczy w jeszcze jednym ekspe­rymencie Brauna, który po raz kolejny wyprowadza przedstawienie poza scenę, czy w twórczym przedsięwzięciu, dla którego taki właśnie kształt jest optymalny.

W drugiej części stopniowo wszystko się wyjaśnia. Następuje proces integracji przedstawienia. Żmudny początek nabiera sensu, drobne szczegóły zyskują na wa­dze, całość urasta do formatu rzeczywi­stego Dzieła i prowadzi niejednego widza w stronę katharsis. W tym kon­tekście sekwencje wstępne okazują się za­powiedzią, przygotowaniem do wielkiego finału. Narasta w nim taki klimat, że ła­two pojąć co by się stało, gdyby próbo­wać przedstawienie rozpocząć od innego punktu na skali emocji. Po prostu mogło­by pęknąć, jak to ładnie określają kry­tycy.

"Dżuma" we Współczesnym jest dzie­łem trudnym, intelektualnie wyrafinowa­nym i jako takie - zdawałoby się - po­winno być raczej elitarne. Nie ma tam żadnych łatwych "atrakcji". Jeżeli mimo to przykuwa uwagę licznych widzów, dzie­je się tak zapewne i dlatego, że przed­stawienie jest nie tylko_intelektualnym dyskursem filozoficznym; oddziałuje również klimatem, temperaturą.

Myślę, że "Dżuma" w Teatrze Współ­czesnym staje się dla wielu widzów pew­nym misteryjnym doświadczeniem, do­wartościowującym człowieka, podbudowu­jącym w nim zachwianą wiarę w pod­stawowe humanistyczne, zasady. Po­jemność metafory Camusa jest ogromna. Dżuma w Oranie jest zwykłą dżumą, ale zarazem jest głębokim symbolem, pod który można wpisywać rozmaite zagrożenia bytu społeczeństw i jednostek jak wojna lub zbrodnicze ideologie (np. faszyzm) albo - jeszcze ogólniej - każde parali­żujące zło. Metafora Brauna jest również pojemna, ale język, który ją wyraża, nie przenosi nas w krainę abstrakcji, jest ję­zykiem naszych współczesnych doświad­czeń. Istnieją pewne uniwersalne mecha­nizmy, sterujące działaniami w okoliczno­ściach "stanu oblężenia", wyzwalające po­dobne postawy bez względu na to, czy chodzi o epidemię, klęskę żywiołową czy wojnę.

Ponieważ niedawno przeszliśmy, a po­niekąd wciąż przechodzimy okres nie­zwykłych i krytycznych doświadczeń spo­łecznych, dzisiaj w jaki by kostium hi­storyczny nie przyodziać "Dżumy" (jak i wielu innych dzieł literatury), zawsze zo­baczymy w niej m.in jakieś refleksy współczesnego dramatu polskiego. Toteż byłoby fałszem, gdyby Braun czynił wy­siłki, żeby te refleksy zacierać. Przecież nie po to robił przedstawienie, abyśmy w nim rozpoznawali mieszkańców egzotycz­nego miasta w Afryce, ale siebie. Żeby­śmy z naszych doświadczeń wyciągnęli wnioski: nie polityczne (tej sfery przed­stawienie Brauna nie dotyka) lecz nade wszystko etyczne.

*

Metaforyczna dżuma - jako się rzekło - może być zarazą, klęską żywiołową, może być wojną lub obezwładniającym kryzysem. Może być po prostu synonimem zła, takiego, od którego nie da się uciec, wobec którego musi się zająć jakąś po­stawę. Przedstawienie Brauna, podobnie jak powieściowy pierwowzór optuje jed­noznacznie i przejrzyście na rzecz prze­strzegania podstawowych zasad etycz­nych, akceptowanych przez humanistów, bez względu na ich światopoglądową pro­weniencję. Człowiek, który chce pozostać człowiekiem nie maże zaakceptować zła, grożącego unicestwieniem zarówno jedno­stek jak i całego społeczeństwa. Nie mo­że tego uczynić nawet za cenę przeżycia, ponieważ w okolicznościach "dżumy" przeżycie nie jest najwyższa ludzką war­tością. Wobec takiego zła, które symboli­zuje wszechwładna zaraza, przy braku możliwości ucieczki i środków leczniczych, przy minimalnych możliwościach neutra­lizowania skutków i ograniczania roz­przestrzeniania się epidemii, wielu ludzi przyjmuje postawę apatii, rezygnacji i poddania się losowi. Jest to postawa spo­łecznie niebezpieczna, choć zajęcie od­miennej, wymaga niekiedy heroizmu. Odchodząc nieco od przedstawienia, chciałbym zwrócić uwagę na taką wła­śnie reakcję niektórych ludzi na nasze kryzysy. Można przeczytać w prasie - od "Trybuny Ludu" po "Tygodnik Powszech­ny" - że tego rodzaju przystosowanie się do kryzysu, pogrążenie w marazmie, ucieczka w emerycką mentalność jest zja­wiskiem perspektywicznie groźnym.

"Dżuma" Camusa jest modelem sytuacji ekstremalnej, w której zachwianiu ulega­ją wszystkie podstawowe wartości, nastę­puje dezintegracja etyczna człowieka. Idąc za autorem, Braun stawia tezę, że istnie­ją pewne wartości, którym nigdy nie wolno się sprzeniewierzyć. Tarrou powia­da do doktora Rieux, że jeżeli wie się z całą pewnością, że dwa i dwa jest czte­ry, nie można nigdy się zgodzić, że może to być pięć, nawet gdyby za twierdzenie-"dwa dodać dwa jest cztery" trzeba było w jakichś okolicznościach płacić życiem. Po prostu istnieje kategoria wartości fun­damentalnych, gdzie rozróżnienie dobra od zła nie jest kwestią spekulacji lub kal­kulacji, ale oczywistości. I na tym pozio­mie są już tylko dwie możliwości: albo się jest człowiekiem, albo się nim być przestaje. Może to się wydać banalną mo­ralistyką. Trudno jej jednak nie docenić w czasach, w których ktoś może podłożyć bombę na stacji benzynowej lub zatłuc drugiego na śmierć.

Przed zagrożeniem człowiek jest skłon­ny uciekać. Ale być człowiekiem to coś więcej niż dbać wyłącznie o własną skó­rę. Ojciec Gustaw w "Dżumie" przytacza przykład zakonu, z którego ocalało tylko czterech, w tym trzech, którzy uciekli przed zarazą. W życiu godnym człowieka nie chodzi o to, by być którymś z tych trzech, ale tamtym jednym, powiada zakonnik i poświadcza to w powieści wła­sną śmiercią. A tak naprawdę to przed "dżumą" nie ma ucieczki. Wszyscy jeste­śmy jej nosicielami. Każdy z nas ma coś do zrobienia z samym sobą, aby neutralizować potencjalne zło, które w sprzyja­jących okolicznościach może się z niego wyzwolić. Jest to bardzo stara prawda, o której nieraz się zapomina.

Jedna z sekwencji przedstawienia po­kazuje izolatorium na stadionie orańskim. W zadżumionym mieście izolacja ludzi, którzy mieli kontakt z chorobą lub stwa­rzali inne zagrożenie była zapewne nie­zbędna. Nie zmienia to faktu, iż tzw. niniejsze zło przez to, że jest mniejsze, złem być nie przestaje. Ważne jest tedy pamietać, że chory brat nie przestał być bratem. Ta pamięć jest fundamentem wspólnego trwania.

Jak już nadmieniłem "Dżuma" w Tea­trze Współczesnym ma złożoną konstruk­cję. W przedstawieniu tym Braun sko­rzystał twórczo z licznych swoich wcze­śniejszych doświadczeń, zwłaszcza z reali­zacji "Przyrostu naturalnego" i "Dzia­dów". Początek drugiej części wskazuje też na "Grę w zabijanego" Ioneski jako źródło inspiracji. Co nie zawsze spraw­dzało się do końca w innych przedsta­wieniach o zbliżonej konstrukcji, w "Dżu­mie" okazało się trafione.

Aktorom udało się na ogół przekroczyć pewną trudną barierę warsztatową. Mia­nowicie inaczej nieco zagrać w bezpośred­niej bliskości widzów w części pierwszej, w której ważne znaczenie ma "natural­ność" oraz intymność, inaczej w części drugiej w tradycyjnym układzie relacji pomiędzy sceną a widownią. Ale - co bardzo istotne - były to zmiany płynne, subtelne, nie wprowadzające odczucia dy­sonansów. Cały zespół aktorski wykazuje duże zaangażowanie, dyscyplinę i świado­mość. Jeżeli chciałbym indywidualnie z niego wyróżnić ANDRZEJA MROZKA, to niekoniecznie dlatego, że "przerósł" innych, ani dlatego, że grając doktora Rieux, miał szczególnie ważne zadanie. Po prostu do tego bardzo popularnego we Wrocławiu aktora tak przyrosła etykieta znakomitego wykonawcy ról komedio­wych, że obsadzenie go w innej roli nie­omal zaskakuje. Po czym okazuje się, że "zabawny" Mrozek ma w sobie dużo dra­matycznego wyrazu, dawniej u niego bądź nieobecnego, bądź nie zauważonego. Dok­tor Rieux to bardzo ważna rola w doróbku Mrozka.

W przedstawieniu występują: Elzbieta Golińska, Grażyna Korin, Marlena Milwiw, Halina Rasiakówna, Teresa Sawicka, Maria Zbyszewska, Bolesław Abart, Krzy­sztof Bauman, Andrzej Bielski, Jan Blecki, Zbigniew Górski, Zdzisław Kuźniar, Tomasz Lulek, Andrzej Mrozek, Edwin Petrykat, Maciej Reszczyński, Andrzej Wilk, Kazimierz Wysota. Mają różne za­dania aktorskie, trudno jednak w tym wy­padku mówić o podziale na role pierwszo- i drugoplanowe. Na przykład milczący "szczuro-kelnero-strażnicy" mają kluczo­we znaczenie w inscenizacji Brauna. Bardzo ważne są pielęgniarki w scenie szpitalnej, choć formalnie rzecz biorąc, robią tam coś, co teoretycznie mogłyby uczynić zwykłe statystki. Ale to tylko złudzenie, ponieważ te aktorki są tutaj intensywnie obecne, czego nie potrafiłoby prawdo­podobnie wiele innych.

Aktorzy, występujący w "Dżumie", są zresztą nie tylko aktorami, ale - jak wynikałoby z informacji w programie teatralnym - współtwórcami przedsta­wienia w większym stopniu niż to bywa zazwyczaj. Program wręcz informuje, że "Dżuma" jest "pracą wspólną pod kierunkiem Kazimierza Brauna z udzia­łem zespołu aktorskiego oraz Zbigniewa Karneckiego (muzyka), Andrzeja Bielskie­go (współpraca reżyserska), Anny Dudyńskiej (współpraca plastyczna), Daire Brennan-Holahan (asystentura)."

Nie znam zakulisowych szczegółów tej wspólnej pracy, ale widać jak na dłoni, że inscenizatorowi i zespołowi udało się "ze­strzelić w jedno ognisko myśli i w jedno ognisko duchy". Więc powstało dzieło nie­pospolite o wielkich humanistycznych i artystycznych walorach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji