Artykuły

Sterbenzeit

Wgłębi sceny, obok żelaznych wrót maleńki napis kredą ,"Ster­benzeit". Druga część "Lunaty­ków" - monumentalnego przedsięwzięcia teatralnego Krystiana Lupy dzieje się w przestrzeni, którą zawładnęła śmierć. Woj­na, ta pierwsza światowa, która dla Bro­cha była prawdziwie wielką wojną, jest jednak tylko historycznym pretekstem do rozważań o swoistym końcu świata. Praw­dziwa przyczyna końca nie zależy od wy­darzeń historycznych czy politycznych, one, podobnie jak sam koniec, są tylko konsekwencją głębokich zmian, jakie zaszły w ludziach poprzedniej części, opartej przede wszystkim na powieściowych dziejach Escha ("Esch, czyli anarchia"), bohatero­wie pogrążeni byli w krytycznym przesile­niu przejścia od romantyzmu do rzeczowo­ści. Część trzecia "Lunatyków" stanowią­ca materiał literacki dla nowego przedsta­wienia Lupy, to już epoka rzeczowości urze­czywistnionej. Jej bohaterem jest Hugenau - człowiek pozbawiony cech charakteru, podła kanalia, dorobkiewicz, zdrajca. Po­stać wyjątkowo odrażająca, jedna z najbar­dziej ohydnych osobistości w całej litera­turze europejskiej. Nowy człowiek nowych czasów, właśnie czasów rzeczowości. To, co parę lat temu, kiedy Lupa reżyserował pierwszych "Lunatyków" było dopiero sil­nie przeczuwanym zagrożeniem - spełniło się. Nadeszła nowa rzeczowość i w niej muszą żyć Pasenow (bohater pierwszej czę­ści powieści "Pasenow, czyli romantyzm") i Esch. Obaj muszą patrzeć na to jak w no­wym świecie ogarniętym wojną panoszy się Hugenau i jego prawa.

Początek przedstawienia jest jak wejście w świat powieści. Bertrand (Piotr Skiba) ubrany w jasny prochowiec stoi w oknie sceny obrócony plecami do widzów. Za chwilę rozpoczniemy wędrówkę przez miasto lunatyków. Z głośników płynie tekst czytany przez Krystiana Lupę, który od razu naprowadza na najistotniejszy te­mat przedstawienia: nadeszły czasy racjo­nalnej jednoznaczności. Wszystko, co nie jest racjonalne, stało się podejrzane. Jed­nocześnie jednak rozpoczęły się gorącz­kowe poszukiwania religijności. Dlatego do Bertranda w jego wędrówce rychło dołącza Dziewczyna z Armii Zbawienia (Maja Ostaszewska), uosabiająca nową możliwą nieracjonalność. Armia Zbawie­nia dziś kojarzy się wyłącznie śmiesznie, jest właściwie określeniem pejoratywnym. Dla Brocha jednak była czymś innym, Lupa określa to coś jako "dążące", była dążeniem jeszcze nie skompromitowa­nym, czystym, dążeniem do Jeruzalem.

"Lunatycy II" pogrążeni są w mroku, w czerniach i cieniach. Na scenie nie poja­wia się żaden jaskrawy kolor. Nawet z butelek zamiast wina leje się woda, jakby w obawie, że czerwień wina zmąci mono­chromatyczną jedność. (A może z tym winem jest jeszcze inaczej? Może w świe­cie oczekującym odkupienia brakuje wina i potrzeba kogoś, kto będzie zdolny prze­mienić wodę w wino?) Czarne ściany sce­ny (ściany mieszkań, mury domów) zna­czą tylko gdzieniegdzie kredowe napisy. Wszyscy bohaterowie gnieżdżą się w ciemnych mieszkaniach, w których cza­sem ściany są niepokojąco półprzejrzyste, ułatwiają obserwowanie mieszkańców. Raz, w scenie festynu, gdzieś w górze za­płoną kolorowe żarówki, ale to wszystko. Czerń i biel, szarości wojskowych mun­durów. Świat stracił kolor, świat stracił radość, radość była nieracjonalna.

Lunatycy poszukujący drogi do Boga gromadzą się w przykrych ciemnych wnę­trzach. W nich czytają Biblię i doznają swoich pokracznych iluminacji. Poszuki­wanie religijności jest działaniem podzie­mnym, nielegalnym, dziwnie wstydliwym. Choć nikt poszukujących nie prześladuje, sprawiają oni wrażenie ludzi uwikłanych w działalność wywrotową. Droga do no­wej religijności, która mogłaby być anti­dotum na nową rzeczowość, jest drogą prowadzącą do buntu i do przewrotu. Nie wiadomo, czy prowadzi do Boga. Może bowiem prowadzić do sekciarstwa i here­zji. Dlatego Lupa, biorąc przykład z Bro­cha, dystansuje się często wobec swoich bohaterów. Ujawnia żałosność ich poczy­nań i olśnień. W jednej z najpiękniejszych scen tego ośmiogodzinnego spektaklu, za­tytułowanej " Jerusalem", przy stole oświe­tlonym tylko jedną świeczką siedzą Esch (Jan Frycz), Pasenow (Jerzy Trela), Hu­genau (Roman Gancarczyk) i małżonka Escha (Alicja Bienicewicz). Esch w cza­sie wieczerzy dozna objawienia, padnie nagle na kolana bełkocząc, będzie chciał zostać umiłowanym boskim synem. Kie­dy indziej zebrani na wieczorze biblijnym mężczyźni zanoszą błagalne śpiewy: "Pa­nie Jezu usłysz nas, ześlij ogień". W skle­pienie mrocznej izby, w której siedzą, tra­fia bomba, z sufitu opada garść kurzu. Czy tak wyglądać mają wymarzone boskie in­terwencje? Świat pozostawiony jest sam sobie. Piękno i miłość, prawdę i zbawienie odnaleźć można jedynie w ludziach. Rzecz w tym, że próżno ich w ludziach szukać. Jedyne świetliste postaci w tej czę­ści "Lunatyków" to Bertrand, pełniący funkcję narratora, Dziewczyna z Armii Zbawienia, i jeszcze jej ukochany - Nu­chem (Adam Nawojczyk) studiujący pi­sma filozofów, z łatwością pogrążający się w modlitewnym transie. Wszyscy inni są pokalani, utracili niewinność, zagubili w sobie nieracjonalność.

Spektakl Lupy niepostrzeżenie przekra­cza granice wyznaczone ramą powieści i staje się dotkliwym traktatem o dziwności istnienia. Właściwie żadnej rzeczy zwią­zanej z istnieniem nie można przyjąć spo­kojnie. Zadziwia wszystko: nasze ciało i ciało drugiego człowieka, nasze nieprze­widywalne reakcje i czyny, nie dająca się niczym wytłumaczyć głupota, zadziwia nas płciowość i seksualność, pożądania i życie. Jesteśmy absolutnie bezradni wo­bec naszego istnienia, może nawet bardziej bezradni niż wobec śmierci. Taka perspek­tywa jest perspektywą współczesnej tra­gedii istnienia. Naprawdę nieważne, czy żyjemy w czasach wojny czy pokoju. Wojna tylko jaskrawiej wyświetla nasz kłopot z istnieniem. Pytanie z sypialni pań­stwa Wendling: "Dlaczego takie obce i pozbawione miłości jest to wszystko, co się z nami dzieje?"

Z "Lunatyków" reżyser usunął wszyst­ko co rodzajowe, całą warstwę obyczajo­wą. Również sposób gry oczyścił z rodza­jowości. Aktorzy są czystymi figurami ludz­kimi, podobni do idei człowieka wpisane­go w koło i kwadrat, pełnymi ułomności i grzechu postaciami doskonale ludzkimi.

Kłopoty z istnieniem najlepiej oddaje historia Hanny Wendling (Iwona Budner), kobiety przeciętnej i właściwie szczęśli­wej. Jej mąż walczy na wojnie, z Hanną pozostał Walter - jej mały synek. Hanna przeżywa koszmary. Nie jest w stanie znieść męża powracającego do domu na urlop, nie jest w stanie znieść umizgują­cego się do niej jednorękiego Jaretzkiego (Jacek Romanowski). Nie ma żadnych wyraźnych powodów, dla których życie stało się dla Hanny nie do zniesienia, a jed­nak Hanna nie może dłużej żyć. Coś w niej pękło, coś się popsuło, jakby już za życia ktoś wyciągnął z niej duszę. Dlatego Han­na umrze w strasznych męczarniach psy­chicznych. Lekarze uznają za przyczynę jej zgonu grypę hiszpankę. To najbardziej banalna diagnoza, która niczego nie obja­śnia. Hanna Wendling nie umarła na hiszpankę, umarła dlatego, że dłużej już nie mogła żyć, znosić własnego istnienia.

W "Lunatykach II" stale przeplatają się cztery główne tematy. Pierwszy związany z Hugenauem (tu mamy całą trójcę boha­terów tryptyku Brocha), drugi dotyczący dziewczyny z Armii Zbawienia, trzeci re­lacjonujący losy Hanny Wendling i wresz­cie czwarty, najbardziej wprost wojenny, nazwany przez Lupę "Lazaret". Adapta­cja powieści przeprowadzona jest znako­micie. Zachowany też został dziwny cha­rakter narracji Brocha, z upodobaniem de­mistyfikującego swoich bohaterów. Kon­strukcja spektaklu jest przejrzysta, niemal symetrycznie czytelna.

Po pierwszej części "Lunatyków" wiele mówiono o przełomie w teatrze Lupy, o odkryciu przez reżysera żywiołu komicz­nego. Mało kto zwracał wtedy uwagę na fakt, że Lupa, uważany za bujającego w obłokach eksperymentatora teatralnego, stworzył dotkliwy i trafny komentarz do naszej rzeczywistości i to nie komentarz powierzchownie publicystyczny, lecz głę­boko duchowy. Teraz trafność komentarza i jego nieodparta przenikliwość są wręcz przerażające. Ale równie ważny jest też nowy język teatralny, jakim przemawia Lupa. Można powiedzieć, że mamy u nie­go do czynienia z wyższą formą teatralną, gdzie możliwe jest nawet pozostawienie widzów sam na sam z pustą opuszczoną przez aktorów sceną. Gdzie dochodzi do stworzenia specjalnej energii życia zbioro­wego, która ogarnia promieniowaniem wi­downię. To teatr bardzo poważny, prowa­dzący najistotniejszą dysputę. Laboratorium teatralne Lupy zdolne jest do tworzenia te­atralnych traktatów i zdolne jest kreować emocje, które przestają być emocjami te­atralnymi. Stają się energiami życiowymi.

Nie wypada wręcz chwalić aktorów czy kompozytora. Muzyka, jaką tworzy Jacek Ostaszewski i improwizujący na syntety­zatorach Jakub Ostaszewski tworzy świat dźwiękowych lęków, o które obijają się lunatycy. Aktorzy istnieją w tym świecie genialnie. Nawet ci, którzy tworzą posta­cie uważane w złych domach gry za epi­zodyczne. Wspaniale gra Escha Jan Frycz dławiąc bez przerwy w sobie wściekłość pomieszaną z Bożym natchnieniem, jasne i piękne postaci tworzą Maja Ostaszew­ska w roli Dziewczyny z Armii Zbawie­nia i Piotr Skiba grający Bertranda. Agnie­szka Mandat (Pani Paulsen, Pani Goedic­ke) i Alicja Bienicewicz (Pani Esch) two­rzą niezwykłe portrety histerycznych mie­szczek przytłoczonych ciemną stroną świata, nad którym "rozpościerała się sieć zła". Tylko jedna rola wydaje mi się słab­sza. Jaretzki Jacka Romanowskiego próbu­jący ograć widza sentymentalnymi zagra­niami. Niebezpieczeństwo polega na tym, że duża część wątku "Lazaret" spoczywa na Jaretzkim.

"Lunatycy II" kończą się wielkim uspo­kojeniem. Przywołany zostaje porządek historii ustanowiony przez Hegla: wojna się skończy, będzie rewolucja, znikną religie. Młody Żyd Nuchem, wbrew heglowskim przewidywaniom, o zmroku, jaki zapada w scenicznym świecie, powie cicho: "Pójdzie­my do Jeruzalem". To obietnica odkupie­nia. Po tym doświadczeniu teatralnym po­dzielimy los jego bohaterów. "Nikt już nie wróci do domu". Droga do Jeruzalem jest jedyną możliwą. Lupa pójdzie pierwszy i oświeci drogę pozostałym poszukującym nieracjonalności w czasach obowiązywania racjonalnej jednoznaczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji