Artykuły

Mickiewiczowskie "Dziady". Całość we fragmentach

- Ten dramat ma całkowicie nowatorską strukturę, która nosi znamiona eksperymentalnego myślenia o literaturze i teatrze. To gotowy punkt wyjścia, źródło dla tezy, że ten oto tekst nigdy niedokończony, pisany nie po kolei, ukonstytuował formę otwartą, poszukującą, czyli coś, co nierozerwalnie wiąże się z nowoczesnym teatrem - dyrektor Krzysztof Mieszkowski przed premierą "Dziadów" w Teatrze Polskim.

Magda Piekarska: Mickiewicz wielkim poetą był?

Krzysztof Mieszkowski: Na pewno gigantem intelektualnym. Ponadprzeciętną osobowością artystyczną ze znajomością ośmiu lub dziewięciu języków obcych. "Ofiara carskiej Rosji i beneficjent jej hojności, zubożały poeta i bywalec arystokratycznych salonów, pobożny katolik i zagorzały heretyk, kochanek romantyczny, małżonek, ojciec siedmiorga dzieci (w tym jednego nieślubnego) i feminista, egoista i oddany przyjaciel, bonapartysta, polityk-mistyk" - pisze o nim w wydanej niedawno biografii Roman Koropeckyj. Bardzo mocno inspirujący dla wielu pokoleń polskich intelektualistów. Dość powiedzieć, że Miłosz uważał Mickiewicza za największego polskiego poetę. Zastanawiałem się, dlaczego przez ostatnich kilkadziesiąt lat był właściwie nieobecny na wrocławskich scenach. On, buntownik, literacki rewolucjonista, nowatorski, nowocześnie myślący artysta, polemizujący z prowincjonalnym warszawskim salonem, który był krytykowany za to, że wprowadził do literatury język potoczny. Narodowy wieszcz, który nie był nigdy w Warszawie i Krakowie, za to znakomicie znajdował się na salonach Rosji i zachodniej Europy.

Warto do "Dziadów" wracać?

- Warto. Nawet trzeba. Pokazują to choćby realizacje polskich teatrów z ostatniego okresu. W Opolu mocno skrócone, gwałtowne "Dziady" wystawił Adam Sroka. A całkiem niedawno w Bydgoszczy Paweł Wodziński zrealizował przedstawienie odwołujące się do religii smoleńskiej. I chociaż w ostatnim ćwierćwieczu trudno znaleźć "Dziady" naprawdę wyjątkowe, na miarę tego, co robili Swinarski, Hanuszkiewicz czy Schiller, to mam wrażenie, że kiedy zapomnimy o "Dziadach", zapomnimy o teatrze polskim, o jego formie. Przecież ten dramat ma całkowicie nowatorską strukturę, która nosi znamiona eksperymentalnego myślenia o literaturze i teatrze. To gotowy punkt wyjścia, źródło dla tezy, że ten oto tekst nigdy niedokończony, pisany nie po kolei, ukonstytuował formę otwartą, poszukującą, czyli coś, co nierozerwalnie wiąże się z nowoczesnym teatrem. Zresztą ta fragmentaryczność w myśleniu o sztuce i o rzeczywistości w przypadku formacji romantycznej była w jakiś sposób powszechna. To nie był tylko Mickiewicz, także Słowacki, Krasiński, ale i Norwid. Myślę jednak, że to od Mickiewicza wzięła się siła polskiego teatru - widać to w twórczości Grotowskiego, Grzegorzewskiego, Dejmka. Garbaczewski też się mieści w tym nurcie.

We Wrocławiu "Dziady" są nieobecne od 37 lat. Decyzja, żeby do nich wrócić akurat teraz, to przypadek?

- Na pewno ważny powód do zastanowienia się, po co ten dramat jest nam potrzebny. Kiedy przyszedłem do pracy w Teatrze Polskim, zaproponowałem "Dziady" Monice Strzępce. Jej dramaturgiem był Paweł Demirski. Po jakimś czasie usłyszałem, że to jest wprawdzie ciekawy tekst, ale nie chcą nad tym pracować. Bardziej interesuje ich idea, żeby napisać własne "Dziady". Tak powstały "Dziady. Ekshumacja", ich pierwsze wspólne przedstawienie. A teraz przed nami duże, rewolucyjne zadanie - przywrócić "Dziady" obiegowi społecznemu, politycznemu. To nie próba pokazania, że my też możemy skupić się na literaturze, raczej tego, co chcemy przez tę literaturę, teatr powiedzieć. Chcielibyśmy uczynić z tych "Dziadów" rozmowę o naszej kulturze, o polskiej religijności, wreszcie o nas samych. Polkach i Polakach ubezwłasnowolnionych przez polityczne podziały.

Bez obaw, że tekst Mickiewicza w takim wymiarze będzie przeszkodą dla widza?

- Jak wchodzą na rynek nowe technologie, łatwo się z nimi oswajamy. Dlaczego nie chcemy się oswoić z tekstem literackim?

Bo technologie są łatwe, a tekst stawia przed nami barierę?

- Ale technologie nam coś zastępują. To pytanie o sens naszej egzystencji: co się stanie, jeśli wykluczymy z naszej świadomości "Dziady", "Nie-Boską komedię" czy "Sen srebrny Salomei".

A musi się coś stać?

- Może nic. Może my tylko sobie coś wyobrażamy, tę zagrożoną tradycję, która buduje naszą tożsamość? Nie wiem, czy bez "Dziadów" będziemy ubożsi, ale o tym, że taka lektura wzmacnia, jestem przekonany. Zresztą pytanie, czy wystawienie "Dziadów" coś zmieni, jest takim samym pytaniem, czy przeczytanie książki Agnieszki Wolny-Hamkało czy Doroty Masłowskiej ma sens czy nie. Jedno i drugie trzeba czytać. Jesteśmy z tradycji romantycznej, czy tego chcemy czy nie. To widać na ulicach, podczas zamieszek, w polityce. Można oczywiście dokonać aktu zapomnienia, nie wystawiając wielkich romantyków, których język być może się wyeksploatował, który jest trudny i niezrozumiały dla polskiej publiczności. Z całą pewnością na wieść o takiej decyzji odetchnęliby urzędnicy. Bo "Dziadów" nie opłaca się wystawiać. Są bardzo drogie. Myślę jednak, że to nasz elementarny obowiązek usiłować odpowiedzieć na pytanie, skąd jesteśmy, kim jesteśmy. Politycy tego za nas nie zrobią.

Teatr Polski funduje nam terapię wstrząsową. Po serii przygód z klasycznymi tekstami, z których na scenie zostawały okruchy, pojawiają się "Dziady" - wystawione w całości, bez żadnych skrótów. To zamierzona strategia dezorientacji widza?

- Raczej rezultat naszego programowego myślenia. Nie jesteśmy barbarzyńcami, którzy postanowili dokonać zamachu na literaturę dramatyczną. Szukamy w niej sensu, klucza, szansy rozmowy z publicznością. To są za każdym razem odpowiedzialne decyzje. Podobnie jest z Mickiewiczem. Idea wystawienia "Dziadów" w taki właśnie sposób pojawiła się, kiedy prowadziłem wykład dla licealistów na Scenie Kameralnej. Widownia pełna, oni rozhuśtani, każdy z komórką w ręku. Cholera jasna, pomyślałem, nie mam szans. Ale trudno, sam tego chciałem w teatrze. Sami zdecydowaliśmy się na drogę do nowoczesności, a tu mam tę technologię w czystej formie. Zapytałem, czy nie mają przypadkiem w tych swoich komórkach Wielkiej Improwizacji. Zareagowali śmiechem. Wyobraziłem sobie sytuację, kiedy podczas spektaklu ten tekst się wyłania z komórek. Po wyjściu z teatru spotkałem Michała Zadarę, który akurat reżyserował w Operze Wrocławskiej. Zwierzyłem mu się, że chciałbym zrobić "Dziady" w całości. Doszliśmy do porozumienia. Na początku chcieliśmy to wystawić za jednym zamachem, poświęcić na "Dziady" cały sezon, ale to kosztowałoby gigantyczne pieniądze. Ale ten paradoks grania tekstu Mickiewicza w całości nie jest bynajmniej pozorny - siła tego dramatu polega też na tym, że nawet "Dziady" w całości będą "Dziadami" we fragmentach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji