Artykuły

"Kosmonauty wiadomość ostatnia..." i nowy plan teatru

"Kosmonauty wiadomość ostatnia do kobiety, którą kochał w byłym Związku Radzieckim" w reż. Steve'a Livermore'a w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Magdalena Mach w Gazecie Wyborczej - Rzeszów.

Czego zabrakło w spektaklu o komunikacji między ludźmi? Może dobrej komunikacji między reżyserem a aktorami?

Intrygujący tytuł, obiecujący plakat zachęcają do obejrzenia polskiej prapremiery z Anglii na deskach rzeszowskiego teatru. Spektakl "Kosmonauty wiadomość ostatnia do kobiety, którą kochał w byłym Związku Radzieckim" Davida Greiga w Teatrze im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie reklamuje udany afisz, stylizowany na radziecki plakat propagandowy promujący podbój kosmosu. I widz nie zostanie oszukany: nad sceną zawieszony jest statek kosmiczny, a w nim - dwaj kosmonauci, którzy przez kilkanaście lat krążą po orbicie, pozbawieni jednak możliwości kontaktu z Ziemią. Odcięci i skazani na siebie.

Na Ziemi małżeństwo zamknięte jest we własnym domu, który opuszczają niechętnie, bo otoczenie wydaje się obce i nieprzyjazne. Informacje para czerpie z ekranu telewizora. Paradoksalnie ich sytuacja niewiele różni się od sytuacji kosmonautów. Kompletny brak komunikacji...

Tak zaczyna się sztuka, która powstała w 1999 r., cenionego na Wyspach autora, a w Polsce zupełnie nieznanego Davida Greiga. Sprowadzenie jej na rzeszowskie deski teatralne to zasługa zatrudnionego w rzeszowskim teatrze angielskiego reżysera Steve'a Livermore'a, który wcześniej już ściągnął do Rzeszowa z Anglii prowokacyjnego "Autora" Tima Croucha. On też wyreżyserował sztukę.

Historia "Kosmonauty..." luźno inspirowana jest losem radzieckiego kosmonauty Siergieja Krikalowa, który utknął na kilka miesięcy na stacji kosmicznej Mir w czasie upadku supermocarstwa ZSRR.

Te puzzle nie zawsze pasują

Dramat podzielony jest na 42 sceny, które przypominają rozrzucone puzzle. Widz odruchowo szuka ciągłości akcji, próbuje łączyć postacie i wątki, snuć fabułę, nie należy jednak przykładać do tego zbyt wielkiej wagi i tropić niekonsekwencje scenariusza. Te puzzle nie zawsze idealnie pasują. Spektakl i tak zresztą urwie się w miejscu, gdzie ciekawość widza jest rozbudzona najmocniej: oto kobieta, po wielu dramatycznych przejściach, odnajduje mężczyznę, który przed laty zniknął - pozorując samobójstwo. Choć widz nie dowie się, jak dalej potoczą się ich losy, to ich ostatni, krótki dialog okaże się kluczowy dla całego dramatu: - Czego chcesz? - pyta on. - Tylko porozmawiać... - odpowiada ona.

Bo rzecz jest w istocie o eksploracji kosmosu - ale tego wewnątrz każdego z nas - i o tym, jak trudno odnaleźć w nim drugiego człowieka. Okazuje się, że w dobie telefonów komórkowych, łączności satelitarnej i Facebooka mamy coraz większe problemy z porozumieniem się z innym człowiekiem.

Autor w 42 kadrach pokazuje co najmniej 42 aspekty międzyludzkiej komunikacji na różnych poziomach - Kosmos - Ziemia, ojciec - córka, mąż - żona, para kochanków... Spektakl ma wielu bohaterów, których łączy z jednej strony niezdolność komunikowania się, a z drugiej - zachłanna potrzeba kontaktu z innym człowiekiem. Gra toczy się bowiem o dużo więcej niż tylko wymianę informacji, chodzi o zaspokojenie podstawowego pragnienia ciepła, zrozumienia, harmonii i bliskości.

W spektaklu ciekawa jest scenografia autorstwa Zofii Mazurczak, zmieniająca się na obrotowej scenie i uzupełniana przez prezentacje multimedialne wokół sceny, przygotowane przez Wacława Marata (uwaga, lepiej wybrać miejsce w dalszej części sali, w pierwszych rzędach są mało efektowne i słabo czytelne). Na wielkich ekranach można m.in. oglądać bliskie kadry kosmonautów uwięzionych w ciasnym wnętrzu statku kosmicznego, na wzór dokumentalnych zdjęć z kosmicznych wypraw.

Spektaklowi brakuje jednak dynamiki, momentami dłuży się, jakby reżyserowi brakowało energii. Nie niosą jej też aktorzy. Prawie każdy z nich ma podwójną rolę do zagrania, ale w żadną z nich nie wchodzą do końca. W mocno obsadzonym spektaklu nie doczekałam się ani jednej aktorskiej kreacji, żadnej postaci z krwi i kości, której los naprawdę porusza. Jakby aktorzy sami nie byli do końca przekonani, czy warto ten spektakl grać.

Czy zawinił niepokój ostatnich tygodni wokół teatru, który z pewnością nie sprzyjał twórczej atmosferze przy realizacji nowego spektaklu? A może to wina braku - no właśnie - dobrej komunikacji między aktorami a reżyserem?

Nie ma dyrektora, jest premiera

Bez wątpienia żadnej komunikacji nie było pomiędzy zarządem województwa a byłym już dyrektorem Teatru im. W. Siemaszkowej Remigiuszem Cabanem. Z tego powodu "Kosmonauty wiadomość ostatnia..." to już ostatnia propozycja firmowana przez Cabana. Choć nowego dyrektora na razie nie ma, to teatr zapowiada już nową premierę na marzec: będą to "Siostrunie", musical Dana Goggina, hit ograny w teatrach w całej Polsce przez Och-teatr z Warszawy. Spektakl był też w ubiegłym roku grany w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze, tam reżyserował go Jan Szurmiej, który ma również przygotować rzeszowską wersję przedstawienia.

Obowiązki szefa "Siemaszki" pełni teraz Agnieszka Gawron, zastępca dyrektora ds. administracyjno-finansowych. Przyznaje, że to ona zaplanowała nową premierę, głównie ze względów ekonomicznych. - Gdybyśmy jej nie zaplanowali, nie mielibyśmy nowej premiery przez pół roku. To byłoby zamrożenie repertuaru bardzo niekorzystne dla teatru pod kątem ekonomicznym - wyjaśnia. Czy wybór spektaklu też spowodowany był względami ekonomicznymi? - Nie wybrałam sztuki, tylko reżysera. Pan Szurmiej jest znany i lubiany przez publiczność rzeszowską. Zaprosiłam go do współpracy i po rozmowach wybraliśmy do realizacji "Siostrzyczki" - opowiada Agnieszka Gawron. - Kolejne plany artystyczne teatru będzie ustalał nowy dyrektor. Chcielibyśmy, by został wybrany jak najszybciej - dodaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji