Artykuły

Pomysł sprawdzony, czyli wtórny

"Smutki tropików" w reż. Pawła Świątka w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie, produkcja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

Pomysł był dobry - bo i sprawdzony, lub, jak kto woli: wtórny. Mateusz Pakuła, autor "Smutków tropików" współpracował niedawno z reżyserem Pawłem Świątkiem przy "Pawiu Królowej" Doroty Masłowskiej. I chyba duet postanowił powtórzyć sukces przedstawienia ze Starego Teatru i za pomocą bardzo podobnych środków zrobić spektakl, pod względem ekspresji aktorskiej i narzędzi inscenizacyjnych będący niemal kalką tego, co oglądaliśmy na scenie przy ul. Jagiellońskiej. Wyszło, niestety, jak zwykle w przypadku takich powtórzeń - raczej słabo.

Opowieść o backpackerach, nowym typie podróżników nastawionych na zapełnienie luk po mocnych wrażeniach w życiu i na portalach społecznościowych, snuje szóstka finezyjnie poprzebieranych aktorów. Poprzebieranych, bo wygląda to właśnie na bal przebierańców bez wiodącego tematu imprezy, na którą każdy założył to, co znalazł na przecenie w second handzie. Na ile zamierzony to zabieg, a na ile przypadkowy - to już pozostawię indywidualnej ocenie.

Całość zaczyna się od nawijki Backpackera (backpackerki?) nr 1. Nawijki do złudzenia przypominającej początek tekstu Masłowskiej - rytmiczny, a jednocześnie poszatkowany i fragmentaryczny. Potem nawijać zaczynają kolejne postaci, praktycznie nie wchodząc ze sobą w dłuższy dialog, skupiają się na swoim "strumieniu świadomości". Tak jak w inscenizacji tekstu autorki - postaci nie schodzą ze sceny, tylko kręcą się, zwracają wprost do publiczności, zaczepiają siebie nawzajem. Scenę otacza druciana siatka, zza której wyłania się kilka ulicznych lamp. Z sufitu zwisają łańcuchy zakończone hakami, na których co jakiś czas huśtają się aktorzy. Nie wiem, co to oznacza w kontekście tematu przedstawienia. I zgadywać nie będę.

Pakuła zafascynowany książką Levi-Straussa, postanowił wziąć na warsztat temat współczesnych podróżników i stworzyć ich nowy, krytyczny portret. Nie wydaje mi się, żeby miał on wiele wspólnego z refleksjami antropologa. Skupienie na fetyszyzacji cierpienia, którego oczywiście backpacker może doświadczyć jedynie w kraju egzotycznym (czytaj: nieeuropejskim), wiedzie nas jednak do konstatacji, że to nie zetknięcie z inną kulturą i europocentryzm robią z nas okrutnych kolonizatorów pełnych wyższości, ale sam fakt bycia człowiekiem i funkcjonowania w społeczeństwie sprawia, że podnieca nas każda tragedia, zamach, cierpienie. Szczególnie, jeśli możemy się z nimi utożsamiać (oczywiście z pewnego dystansu), bo to nadaje nam pewnej szlachetności. Jesteśmy w tym wszystkim pozerami i potworami, tak więc świat zmierza do tego, aby za pomocą złotego środka, sztucznie usunąć agresję z ludzi. To jednak też nie jest ideałem, jak pokazuje futurystyczna bajka o spotkaniu dwojga ludzi, w finale spektaklu.

Wszystko to niestety pogmatwane, przegadane, a co najgorsze - bez żadnego wyraźnego sensu, a nawet choć małej refleksji, która miałaby dawać do myślenia czy zastanawiać. Z teatru wychodzi się z poczuciem, że ta paplanina na scenie jest osobna, do bólu fikcyjna i dla widza zupełnie obojętna. Ponadto wszystkie sceny, w których aktorzy mówili chórem, albo powtarzali jak echo swoje wzajemne słowa, były niezrozumiałe. Gdyby nie drukowany w grudniowym "Dialogu" dramat Pakuły, po wyjściu z teatru nie miałabym najmniejszego pojęcia o czym była mowa w 1/3 spektaklu.

Wizyta w Łaźni mimo wszystko miała dla mnie pewną wartość edukacyjną. Ostatecznie potwierdziła mój pogląd, że sztucznie przedłużyć sławy się nie da. I trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Nawet jeśli schodzi się z niej tylko po to, aby jechać na wakacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji