Artykuły

Francuskie brawa dla polskich aktorów

O "Ślubie" Gombrowicza dziennik "Liberation" napisał, że szkoda, iż taki spektakl oglądać można tylko przez dwa wieczory

Wydarzeniem bieżącego sezonu kulturalnego w Paryżu była prezentacja trzech polskich spektakli na scenie Teatru Europy. Publiczność obejrzała krakowski Teatr Stary w "Ślubie" Gombrowicza, w reżyserii Jerzego Jareckiego, i w "Weselu" Wyspiańskiego, wykreowanym przez Andrzeja Wajdę oraz warszawski Teatr Studio w "Powolnym ciemnieniu malowideł", adaptacji powieści Malcolma Lowry'ego wyreżyserowanej przez Jerzego Grzegorzewskiego.

Prasa paryska wysoko oceniła ich wartości artystyczne, podkreślając jednocześnie, że spektakle te są świadkami i owocami minionej już epoki i bankrutującego systemu kulturalnego. Publiczność zaś bawiła się doskonale, a moja Fotelowa sąsiadka Odile, młoda Francuzka wykładająca dramaturgię na Uniwersytecie w Rennes, zachwycona była subtelnością i inteligencją polskich aktorów oraz ekspresją reżyserii, która - pomimo bariery językowej - potrafiła wciągnąć widza w świat teatralnej nagli. Jej preferencje kierowały się zdecydowanie ku "Ślubowi" Gombrowicza, o którym dziennik "Liberation" napisał, że szkoda, iż spektakl cieszący się tak dobrymi opiniami można była oglądać tylko przez dwa wieczory.

"SM" rozmawiał z Jerzym Jarockim, reżyserem "Ślubu", tuż przed zamknięciem wyjazdowej walizki:

- Przypuszczam, że nie jest to Pana pierwsze spotkanie z Francją i z Paryżem?

- Odkryłem to miasto w 1961 r. jako student, ale pierwszy raz pokazuję tu swój spektakl. Mało znam Francję, ale bardzo lubię Paryż, z którym łączą mnie wspomnienia młodości.

- Jakie są okoliczności obecności Teatru Starego w Teatrze Europy?

- We Francji dobrze znano teatr eksperymentalny Grotowskiego i Kantora, ale polski teatr zawodowy rzadko tu gościł. Teatr Stary nie był tu co najmniej od 25 lat. Mój spektakl został obejrzany i zakwalifikowany przez dyrektora artystycznego Teatru Europy.

- Czy dobrze znany we Francji Gombrowicz jest jednym z Pana ulubionych autorów?

- To długa historia. Moje potyczki z Gombrowiczem i ze "Ślubem" zaczęły się w 1960 r. w Gliwicach, gdzie odbyła się światowa prapremiera tej sztuki. Drugi raz wyreżyserowałem "Ślub" w Szwajcarii w 1972 r., a następnie, dzięki osobistemu i wyjątkowemu pozwoleniu p. Rity Gombrowicz, w roku 1974 w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. To była zawodowa prapremiera tej sztuki w Polsce. Później wyreżyserowałem jeszcze dwa "Śluby": w Jugosławii w 1981 i w Hochschule Der Kuenste w Berlinie w 1969 roku. Ten spektakl to moja któraś z rzędu z nim potyczka.

- Pochlebne oceny publiczności i krytyki zebrał odtwórca głównej roli Jerzy Radziwiłowicz.

- To jest jego drugi Henryk ze "Ślubu", pierwszego zagrał 20 lat temu w spektaklu dyplomowym warszawskiej Szkoły Teatralnej. Byliśmy z tym przedstawieniem na festiwalu w Waszyngtonie i krytyk z "Washington Post" napisał o młodym aktorze, że jest to "przyszła gwiazda scen światowych". Przepowiednia ta w pewnej mierze się sprawdziła, gdyż Radziwiłowicz, swobodnie posługując się językiem niemieckim i francuskim, grywa w Niemczech, Belgii i Francji, gdzie ostatnio jest odtwórcą głównej roli w otoczonej nimbem skandalu sensacyjnej sztuce "Roberto Zuco".

- Czy możliwość konfrontacji spektaklu z publicznością zagraniczną jest dla Pana ważna?

- Oczywiście. Bardzo byłem szczęśliwy, że mogłem wiele swoich spektakli zrobionych w Teatrze Starym w Krakowie i w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pokazywać nie tylko w Polsce, ale i w wielu miastach Europy. Zaprezentowana przez nas w Paryżu interpretacja "Ślubu" przyjęta została, z tego co słyszałem, przychylnie i z zainteresowaniem, jako nowa i odbiegająca od praktykowanych tu wizji groteskowych parodiujących utwory Szekspira.

- Francuzi bardzo wysoko ocenili jej przejrzystość i mądrość. Czyżby w Polsce lepiej się rozumiało Gombrowicza?

- W Polsce też się różnie Gombrowicza robi. Dwa lata temu, na przykład, przedefilowała przez cały kraj cała seria "Ślubów", po których krytyka zaczęła wątpić w to, czy należy w ogóle grać. Myślę, że nasz krakowski spektakl przywrócił pewną wiarę w mądrość tego autora, oryginalność.

- Jak ocenia Pan samą koncepcję Teatru Europy?

- Istnienie takiej właśnie instytucji jest bardzo ważne, zwłaszcza dla małych narodów, których literatura i kultura, pozbawiona zewnętrznej promocji, nie może zaistnieć poza własnym "podwórkiem". Dla naszego, polskiego teatru, każda okazja do zaprezentowania swoich umiejętności jest wielką szansą. Obawiam się jednak, że za rok lub dwa, nie będziemy mieli już z czym przyjeżdżać, gdyż stan naszej kultury jest w tej chwili katastrofalny. Teatr Stary, na przykład, który jest w wyjątkowo dobrej sytuacji jako teatr "narodowy", wypłaca aktorom i reżyserom głodowe, wystarczające na przeżycie połowy miesiąca, pensje i obcina liczbę premier o połowę.

- Przez dziesięciolecia teatr polski otoczony był we Francji mitem wyjątkowości i oryginalności. Co będzie teraz?

- Nie wiem. Jesteśmy w okresie przejściowym, w którym wspomagające kulturę stare instytucje komunistyczne się wykruszyły, a na zbudowanie nowych, funkcjonujących w systemie kapitalistycznym, czekać trzeba będzie lata. To przerażające, gdyż taka wieloletnia dziura oznacza śmierć naszego życia kulturalnego i likwidację całego dotychczasowego dorobku. Wierzę jednak w to, że w końcu znajdzie się jakaś ekipa rządowa, która zrozumie, że kultura nie jest luksusem i obciążeniem budżetowym, lecz wizytówką kraju i atutem, również politycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji