Mizantrop z G. Holoubkiem w Teatrze Narodowym
Teatr Narodowy rozpoczyna rok bieżący komedią Moliera "Mizantrop", w tłumaczeniu Boya-Żeleńskiego. Reżyseruje Henryk Szletyński, oprawa scenograficzna Andrzeja Sadowskiego. W roli tytułowej wystąpi Gustaw Holoubek, w roli Celimeny - Ewa Krasnodębska. Premiera 20 stycznia br.
O swoich spotkaniach scenicznych z Molierem mówi reż. Szletyński:
- W Szkole Dramatycznej, na egzaminie przejściowym z roku II na III, grałem Mascarille'a w "Pociesznych wykwintnisiach" i wówczas wielka nauczycielka, Stanisława Wysocka, stawiając ocenę, oświadczyła, że powinienem interesować się Molierem. Jednak zagrałem potem już tylko Pana Jourdain w "Mieszczaninie szlachcicem",
Mniej więcej, kiedy to było?
- Dawno. Tak dawno, że mój kolega Jacek Woszczerowicz w tym spektaklu grał rolę młokosa Covielle'a. Innych marzeń nie udało się urzeczywistnić, toteż nie ukrywam, że jest dla mnie niemałą satysfakcją brać udział w pracy nad komedią Moliera, którą uważam za jego najznakomitszy utwór, notabene w trzechsetlecie jej narodzin.
Zechciałby pan powiedzieć słów parę o swojej koncepcji inscenizacyjnej "Mizantropa"?
- Proszę wybaczyć, ale nie należy, sądzę, mówić o swoim planie przed ukazaniem się spektaklu, od którego reżyser i grający aktorzy powinni wymagać, by sam przemawiał. Dążymy do tego, żeby możliwie przejrzyście i właściwie zbudować to, co wyczujemy w tekście, w jego intencjach, niezwykłościach I komplikacjach.
Cóż innego może powiedzieć aktor czy reżyser poza swoją wiedzą i swoją odczuwalnością oraz swoją estetyką, jeśli jej pragnie? Tak było zawsze - poza niedługim okresem "historycyzmu" - w teatrze i tak jest dzisiaj.
Niekiedy jednak - jak wiemy - postępuje się inaczej. Przystosowuje się tekst, przerabia... Czy nie pociąga pana tego rodzaju praca nad Molierem?
- Nie. Sądzę, rozumiem i odczuwam, że ,,Mizantrop" napisany przez Moliera, że włośnie ten ,,Mizantrop" jest życiodajny, że jego siła przedstawia niewyczerpane możliwości drażnienia pojęć dziś żyjących ludzi, dawania emocji, zaspokajania potrzeb i gustów, konfrontacji poglądów. W tym właśnie tekście mogą się wyrazić doświadczenia, które przyniósł nasz czas. Daje on realizatorom możliwość osobistych interpretacji i własnych pomysłów, nie mówiąc już o układach kompozycyjnych.
Czy i w jakim stopniu pana "Mizantrop" zachowuje cechy swej epoki?
- Wystawić utwór "w epoce", nie zamazując jej lecz traktując jako grunt, z którego utwór wyrasta, to nie znaczy wcale wydobywać realia epoki, wewnętrzne i zewnętrzne, lub nawet dochowywać im wierności. A jeśli nawet zażartuje się - chwilami - z naiwności dawnej faktury, to robi się to przecież w specjalnym celu. Za jedną z cudowności teatru uważam organizowanie owej pozornej inkoherencji: obraz sceniczny prezentuje dawność a widz, nie przecinając łączących go z nią nici, jest w żywym nastroju swojego czasu, swoich myśli i tych zainteresowań, które żywią jego epokę.
Może przejdziemy teraz do zagadnień przekładu. W związku z "Mizantropem" Jan Kott twierdzi, te francuski aleksandryn przekładany u nas trzynastozgłoskowcem jest antyteatralny. Czy podziela pan to zdanie?
- Nie. Nie podzielam. Jest to może podniecająca trudność. Jeszcze jedno zadanie sceniczne.
Jak sprawdza się obecnie przekład Boya?
- I znakomite przekłady starzeją się z czasem - choćby w niektórych partiach lub szczegółach. Toteż mimo wielu celności frazy Boya, jędrności słowa, giętkości dowcipu, Teatr Narodowy uznał za konieczne zrewidować i odnowić tekst. Zwróciliśmy się o pomoc i współdziałanie do pana Gabriela Karskiego i pan Karski dokonał świeżego opracowania, wiele miejsc zastępując całkowicie własnymi propozycjami.