Artykuły

Emocjonalni analfabeci

"Sceny z życia małżeńskiego" w reż. Barbary Sass w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w serwisie Teatr dla Was.

W Teatrze Kamienica odbyła się uroczysta premiera "Scen z życia małżeńskiego". Spektakl oparty na filmie Ingmara Bergmana, pod tym samym tytułem, przeniosła na teatralne deski Barbara Sass, znana reżyserka filmowa i teatralna. Na kameralnej scenie, w niewielkiej przestrzeni, toczy się opowieść adresowana wyłącznie do pełnoletnich widzów. Bergman, w stworzonym czterdzieści lat temu obrazie, dotyka spraw bardzo intymnych, bolesnych - wyobcowania bliskich sobie ludzi, tęsknoty za miłością, a jednocześnie nieumiejętności bycia z drugim człowiekiem. Poznawanie mało romantycznych, skrywanych do tej pory uczuć, przeradza się na scenie w fascynującą, choć momentami przerażającą i przykrą opowieść. Swoiste studium rozpadu związku, to w ujęciu Barbary Sass gładko następujące po sobie sceny, delikatnie splatające się ze sobą kolejne wątki, tworzące spójną historię. Dzięki temu widzowie łatwo poddają się rytmowi spektaklu, wchodzą do domu Marianny i Johana, w zaklęty krąg rozczarowań, wzajemnych oskarżeń, beznadziejności oraz "umierania z braku tlenu" - jak to określa bohater.

"To historia, jakich pozornie wiele. Wystarczy rozejrzeć się po współczesnej literaturze, gdzie co druga sztuka jest o małżeństwie, które się rozchodzi albo o kłopotach małżeńskich. Natomiast "Sceny" to Bergman i wydaje mi się, że tego nie da się porównać do innych tekstów" - opowiada reżyserka.

Bohaterowie "Scen z życia małżeńskiego", Johan i Marianna, są małżeństwem od dziesięciu lat. Ich związek, nie licząc drobnych niesnasek, uchodzić może za wręcz idealny. Czy czegoś im brakuje? Mają dwie córki, dobrą pracę, wielu znajomych, uporządkowane życie i niedzielne obiady u kochanej mamusi. I nagle dopada ich kryzys, a pozory szczęścia pękają jak mydlana bańka. Niespodziewanie? Nie tak do końca. Barbara Sass z zaskakująca zręcznością i subtelnością pozwala widzom na powolne odkrywanie tego, co mało widoczne - na wierzch wychodzą skrywane bóle, ujawniają się od dawna tłumione konflikty, które ostatecznie doprowadzają do małżeńskiej katastrofy i wyznania Johana. Tak jak wcześniej pokazał Bergman w swym mistrzowskim filmie: koniec miłości, zostało jedynie przyzwyczajenie i obopólne zmęczenie. Choć szwedzki reżyser stworzył z pozoru zwyczajnych bohaterów, wywołał "wręcz rewolucję". "Po premierze "Scen z życia małżeńskiego" w Szwecji nastąpiła fala rozwodów" - opowiada Justyna Sieńczyłło, odtwórczyni roli Marianne. "Wiele związków się rozpadło, a Bergmana uważano za specjalistę od ratowania i diagnozowania małżeństw. Podobno nawet musiał zmienić numer telefonu, bo ciągle do niego dzwoniono po tym serialu".

Obserwujemy dwoje wykształconych, dorosłych ludzi - on, naukowiec po czterdziestce; ona, trzydziestoparoletnia prawniczka, a "w sferze uczuć są niczym analfabeci". Zachowują się jak przedszkolaki, niedojrzałe emocjonalnie, jeszcze nieświadome tego, co dzieje się w ich wnętrzu. Jednego dnia obrażają się i mówią - "już cię nie lubię, nie bawię się z tobą", by następnego znowu proponować dzielenie się zabawkami i wspólne budowanie zamku z piasku. Czy mają jakąkolwiek szansę nauczyć się na własnych błędach tego, co tak ważne w życiu człowieka - umiejętności budowania więzi, zrozumienia własnych i cudzych uczuć, by móc po prostu kochać, ale miłością spełnioną, dojrzalszą. Nie jest to łatwe, wymaga bowiem rezygnacji z własnego infantylnego egoizmu i spojrzenia na partnera czy partnerkę z empatią, uważnością i szacunkiem.

Siłą tego spektaklu jest znakomita reżyseria Barbary Sass, choć Bergman to nie bułka z masłem, nawet dla tak doświadczonej artystki. "Trzy miesiące zajęło mi napisanie tych scen, a doświadczenie ich zabrało całe życie" - tak krótko podsumował swój film szwedzki reżyser. Piotr Grabowski i Justyna Sieńczyłło doskonale oddają sztuczność kobiety, plastikowość mężczyzny, którą pokazał wcześniej "znawca ludzkich niedoskonałości". Zadanie aktorsko wymagające, ale ciekawe i dające możliwość wykorzystania umiejętności oraz doświadczeń scenicznych. Johan to niedojrzały mężczyzna, wiecznie skoncentrowany na sobie i własnych subiektywnych przeżyciach. Piotr Grabowski buduje postać, którą psycholog mógłby określić jako mężczyznę z syndromem Piotrusia Pana czy Małego Księcia - nieodpowiedzialny mąż i ojciec, nie potrafi wejść w głębszą relację emocjonalną z żoną i z dziećmi. Pozornie zakochany, wymieni Mariannę na znacznie młodszy model i dla swojej nowej partnerki będzie gotów zostawić rodzinę. Kolejna próba odnalezienia raju? Nieodpowiedzialność uderza nie tylko w jego najbliższych, ale także w niego samego. Nieustannie poszukuje "prawdziwej miłości" i przyjaźni, a w środku czuje jałową pustkę oraz ciągły niepokój. Zresztą nie lepiej radzi sobie Marianna, ze swoją ciągłą frustracją i rozżaleniem, nostalgią za nieuchwytnym szczęściem. W rezultacie oboje cierpią z powodu wyizolowania i samotności. Pomaga, ale na krótko, alkohol i sex, który zresztą również przysparza im problemów.

Dwie godziny spędzone w towarzystwie bohaterów nie nużą ani trochę, choć akcja toczy się w zamkniętych, oszczędnych przestrzennie pomieszczeniach. Napięcie stopniowo wzrasta, dialogi coraz wyraźniej ukazują zagubienie w świecie i we własnej psychice. Kostiumy Marianny również wpisują się w historię "o analfabetach w sferze uczuć". Czarne, białe, z elementami zmysłowej czerwieni, doskonale obrazują stany emocjonalne bohaterki. Trochę zaskakują wpadki językowe artystów, zwłaszcza Piotra Grabowskiego, który jest przecież doświadczonym aktorem. Mam nadzieję, że kolejne odsłony spektaklu, kontynuacja pracy nad rolą, pozwolą uniknąć owych dykcyjnych potknięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji