Kwadrat
Warszawa nie miała szczęścia do teatrów komediowych. Nigdy ich nie było dużo i nie takie, jakkby się chciało. O jubilatce Syrenie, mimo iż jest tam kilkoro bardzo dobrych aktorów, opinie są - użyjmy eufemizmu - podzielone. O Teatrze Komedia lepiej w ogóle zamilczeć; dzieje się tam na zmianę bardzo źle lub jeszcze gorzej. Trochę ratuje sytuację istniejąca od paru lat druga scena STS-u - Teatr Rozmaitości - uprawiająca repertuar lżejszego kalibru i dająca wcale nierzadko bardzo udane przedstawienia. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Stan taki trwa od lat, i jak wszystko, co trwa dostatecznie długo, spowodował już określone skutki. Nie usłyszy się w Warszawie propozycji - może byśmy się wybrali na jakąś komedię, jeśli oczywiście na którejś ze scen nie idzie Molier czy Szekspir. Szanująca się publiczność teatralna wykreśliła repertuar komediowy ze swoich zainteresowań.
W ubiegłym sezonie w sukurs Rozmaitościom, które zresztą mają wypracowany własny styl i grają rzeczy z pogranicza komedii muzycznej, przyszła nowa scena KWADRAT prowadzona przez EDWARDA DZIEWOŃSKIEGO. Właśnie weszła tam na afisz trzecia premiera: "PEPSIE" Pierrette Bruno. Komedia miała swoją prapremierę w Paryżu równo dziesięć lat temu i jako jej autor figurował Pierre Edmond Victor. Rzecz w tym, że Pierrette Bruno jest aktorką i tą komedią zadebiutowała jako pisarka. Pod zmienionym nazwiskiem przesłała sztukę dyrektorowi teatru "Daunou", w którym była zaangażowana, potem zagrała w niej główną rolę (tytułową Pepsie) i dopiero po setnym przedstawieniu przyznała się, że nie istnieje żaden Pierre Edmond Victor.
Z tej, autentycznej, anegdoty można by zrobić jeszcze jeden akt komedii. Brzmi ona tak, jakby została z niej wyjęta. W ostatnich zdaniach sztuki Pierrette Bruno dziewczyna o przezwisku Pepsie zostaje polecona dyrektorowi teatru, którego zawiodła gwiazda i w związku z tym na gwałt szuka wykonawczyni głównej roli; można się domyślić, że Pepsie da sobie radę, najpierw zawojuje dyrektora, później publiczność a na końcu napisze komedię ze sobą w roli głównej.
Komedia Pierrette Bruno godna jest uwagi nie tyle ze względu na akcję, co dzięki indywidualności jej głównej bohaterki. Historyjka jest prościutka. Architekt, którego projekt następnego dnia ma stanąć na komisji i albo będzie realizowany przynosząc mu sukces finansowy i prestiżowy, albo nie, co jest równoznaczne z fiaskiem zawodowym i kto wie, czy nie rodzinnym, bowiem żona architekta, pochodząca z liczącej się we Francji rodziny nie zdaje się mieć ochoty na obniżenie swego życiowego statusu - otóż ten architekt wraca nocą z kabaretu z poznaną tam dziewczyną Pepsie. Żony akurat nie ma i dziewczyna pozostaje trochę zbyt długo. Następnego dnia o dwunastej zjawia się Hatch, człowiek interesu, od którego zależy nieomal wszystko w sprawie projektu, i zapowiada, że nie będzie go bronił. Tu wkracza Pepsie. Bierze na siebie rolę żony architekta i uruchamia wszystkie swoje, zawodowe - jak mówi - umiejętności. Pepsie jest niedoszłą aktorką, nie udało się jej na scenie, została więc - dawniej się mówiło - elegancką kokotą. Jak to się nazywa dziś? Dość powiedzieć, że nie nazbyt rygorystyczne obyczaje pozwalają jej obsługiwać towarzysko panów z ONZ, wspólnego rynku i wielkiego businessu - jak sama mówi. Tak więc Pepsie postanawia zmienić zdanie Hatcha o projekcie. Tu następuje szereg zabawnych komplikacji, jak w każdej porządnej komedii. Włącza się do akcji żona architekta (o dziwo, po stronie Pepsie) i rzecz jest już prawie u pozytywnego końca, kiedy architekt, szlachetny Jean-Francois, przerywa zabawę. Nie chce sukcesu zdobytego przy pomocy takich środków. Nie chciał protekcji teścia, nie zgodzi się więc tym bardziej na załatwienie sprawy dzięki wdziękom dziewczyny udającej jego żonę. Rezygnuje z sukcesu. Aliści okazuje się, że jego projekt przeszedł; Jean-Francois przez chwilę wierzy, że to śmiałość i rozmach jego koncepcji zwyciężyła komisję, ale na chwilę przed przybyciem dziennikarzy zainteresowanych realizacją wielkiej inwestycji dowiaduje się, że Pepsie dopięła swego. Otóż cała ta historyjka z trochę cynicznym morałem nie byłaby tak interesująca i zabawna, gdyby nie świetnie napisana rola Pepsie. Albo inaczej - gdyby nie inteligencja i francuski wdzięk głównej bohaterki. Jest to komedia, której nie tyle perypetie, co indywidualność tytułowej postaci trzyma w napięciu uwagę widza.
W Teatrze Kwadrat rola ta znalazła znakomitą odtwórczynię. Gra ją młodziutka, bardzo utalentowana aktorka GABRIELA KOWNACKA, która wydobywa z Pepsie wszystkie pół- i ćwierćtony, tworzy postać bogatą wewnętrznie, ponad komediowym schematem. I jest przy tym rzeczywiście bardzo piękna i pełna sexu. Obok niej - doskonały WŁODZIMIERZ PRESS w roli architekta, dobra WANDA KOCZESKA w roli jego żony i ANDRZEJ FEDOROWICZ jako Hatch. Zabawną postać lokaja-winowajcy stworzył JAREMA STĘPOWSKI.
Przedstawienie ma wartkie tempo, jest świetnie poprowadzone (z pewnym dystansem do przedstawionej historii) przez EDWARDA DZIEWOŃSKIEGO. Scenografię ładnie współpracującą z atmosferą spektaklu projektowała MAŁGORZATA SPYCHALSKA.