Artykuły

Teatr w Gościńcu Pod Kłosem

Premierę zaplanowali na wiosnę przyszłego roku. Wiedzą już nawet, co wystawią, kto będzie spektakl reżyserował, kto zrobi scenografię i kto w nim zagra. Jest tylko jedno małe "ale". Wspomniane osoby jeszcze o tym nie wiedzą - o teatrze Elżbiety i Krzysztofa Biliczaków w Kłosie koło Koszalina pisze Mirosław Ławrynow w Kurierze Szczecińskim.

- Jak "Bito" mieszkał 250 dni w roku w hotelach, to wreszcie musiał sobie własny kupić, żartował jeden z naszych przyjaciół podczas wieczoru inaugurującego działalność Teatru Biliczak w Kłosie, gdy nas pytano, w jaki sposób trafiliśmy tu z Gdańska - mówi Krzysztof Biliczak. - Kłos to jest szaleństwo, ale życie tutaj jest chyba pełniejsze i dopiero tutaj poznałam, co to jest ciężka praca, chociaż zawsze byłam przekonana, że ciężko pracuję - włącza się pani Elżbieta, żona K. Biliczaka.

Sztuka bez kompleksów

Teatr Biliczak istnieje od 13 lat, a jego twórcy zajmują się "produkcją i eksploatacją spektakli teatralnych, koncertów i programów edukacyjnych adresowanych do dzieci i młodzieży". Małżeństwo nie jest kimś nieznanym w branży, bo pani Elżbieta od lat pracuje z artystami, zajmując się m.in. impresariatem i całą logistyką produkcji, a pan Krzysztof jest z zawodu aktorem z rodzinnymi tradycjami, którego ojciec min. przez 25 lat był dyrektorem gdańskiego Teatru Wybrzeże.

- Teatr Biliczak założyliśmy dla chleba i można powiedzieć, że od razu nam się udało - wspomina K. Biliczak. - Być może dlatego, że nasza każda produkcja była w pełni zawodowa i że nigdy nie chałturzyliśmy.

- Sukcesem była też podejmowana tematyka spektakli, bo repertuar tworzyliśmy intuicyjnie, idealnie trafiając w społeczne zapotrzebowanie - dodaje pani Elżbieta. - Podejmowaliśmy bowiem tak zwane trudne tematy, jak alkohol, narkotyki, dojrzewanie czy przemoc.

Teatr Biliczak swoje produkcje adresował głównie do młodzieży, a to m.in. oznaczało zatrudnianie młodych aktorów. Opłacało się to wszystkim, bo nie dość, że Biliczakowie dobrze płacili, to jeszcze się okazało, że mają tzw. dobrą rękę. Do swoich spektakli często zapraszali aktorów, których później im podbierano, bo okazywali się bardzo dobrzy, ale zauważeni dopiero na ich scenie. Jednym z takich "odkryć" Biliczaków, z naszego regionu, był choćby Kuba Szydłowski.

- Zabawne w tym wszystkim jest to, że mając teatr i będąc aktorem, mąż nigdy nie obsadził się w żadnej sztuce - mówi pani Elżbieta. - Nie po to robimy teatr, aby leczyć swoje kompleksy - deklaruje pan Krzysztof. - Jest prościej i uczciwiej, że będąc właścicielami teatru i mając o tym pojęcie, możemy produkować spektakle od początku do końca.

Jak polec, to za swoje!

Za sukces swoich produkcji małżeństwo uważa fakt, że nigdy nie obniżali poziomu, m.in. grając głównie w miejscach teatralnych, tj. teatrach, kinach, domach kultury ze scenami itp. W ciągu całej działalności zdarzyło im się kilka "wpadek" w postaci paru spektakli zagranych w salach gimnastycznych, ale przy tysiącach danych przedstawień jest to wybaczalne. Tym bardziej że Biliczakowie nie są zachłanni, co także uważają za swój sukces. Fenomenem jednak można śmiało nazwać ich gdański teatr... bez siedziby. Polegał on na tym, że małżeństwo wymyślało temat, zlecało napisanie tekstu i wykonanie przenośnej scenografii, a następnie wyszukiwało aktorów i uzgadniało z nimi terminy przedstawień. Mając to klepnięte, sprzedawali swoje przedstawienia, szukając nabywców po Polsce.

- Wszystko, co dotychczas robiliśmy, robiliśmy za własne pieniądze i z pełną odpowiedzialnością, bo jak polegniemy, to za swoje, ale jak będzie sukces, to nasz - mówi pani Elżbieta. - Dlatego na przykład nigdy nie płaciliśmy aktorom za próby, a tylko za produkt finalny - uzupełnia pan Krzysztof. - Tak samo reżyser, on miał tylko tantiemy i dzięki temu wszystko było robione szybko i na wysokim poziomie, bo spektakl musiał się dobrze sprzedać.

Taka polityka finansowa i artystyczna gwarantowała zadowolenie wszystkim, a Biliczakom dodatkowo pozwalała godnie i bezproblemowo żyć, ale do czasu.

To nie było nasze marzenie

Blisko trzy lata temu, wracając z wakacji przez Koszalin, spotkali znajomego, który zawiózł ich do Kłosa i pokazał hotel. Poprosił, aby pomogli znaleźć mu nań kupca. Wtedy, bez namysłu, pani Elżbieta zaproponowała: My to kupimy. I na tym się skończyło.

- Po kilku miesiącach od tamtego zdarzenia, o którym zdążyliśmy już zapomnieć, dzwoni przyjaciel i pyta, kiedy kupujemy hotel - opowiada pani Elżbieta. - Nie było naszym marzeniem zamieszkać w Kłosie, a i pieniędzy na zakup nie mieliśmy, ale słowo się rzekło.

- Jakimś cudem dostaliśmy kredyt i kupiliśmy - uzupełnia pan Krzysztof. - Mieliśmy też wyobrażenie, że hotelarstwo sobie, a teatr - niezależnie - sobie.

Tymczasem okazało się, że zrobienie z hotelu gościńca "Pod Kłosem" pochłonęło tyle energii właścicieli, że teatr poszedł w zapomnienie... na dwa lata. Wreszcie w maju br. zaprosili przyjaciół na wieczór artystyczny inaugurujący działalność stałego Teatru Biliczak w Kłosie. Gości było tylu, że otwarcie robiono w czterech odsłonach przez dwa dni. Pierwszego - na scenie w gościńcu dał spektakl teatralny Krzysztof Gordon, po którym w "Kronikach towarzyskich" koncertowali Krzysztof "Jary" Jaryczewski i Andrzej "Emol" Kowalczyk.

Dzień później na scenie plenerowej przed hotelem odbył się spektakl uliczny w wykonaniu Ludwika Lubieńskiego i koncert rockowy Jaryczewskiego z Jary Band. Od tamtego czasu teatr dał kilka spektakli i już zdążył zaistnieć w świadomości wielu ludzi.

- Nasz hotel jest miejscem zaczarowanym, bo wszyscy dotychczasowi goście zawsze do nas wracają - mówi pani Elżbieta. - A proszę sobie wyobrazić miłe zdumienie kogoś, kto jest tu pierwszy raz, wchodzi i trafia na spektakl.

- Albo naszych przyjaciół z branży artystycznej, którzy potrafią mocno zboczyć z trasy, aby nas odwiedzić, bo czują się tutaj jak u siebie w domu - dodaje pan Krzysztof. - Przy okazji, co już zauważyliśmy, tworzą przychylną teatrowi atmosferę w środowisku, co być może zaowocuje modą na Kłosa.

Moda ta już zaczyna się tworzyć wśród osób, które uczestniczyły w którymś ze spektakli Teatru Biliczak. Jeden z widzów zamówił sobie przyjęcie ze spektaklem teatralnym z okazji 25. rocznicy ślubu, inny w podobny sposób obchodził w gościńcu Pod Kłosem 50. urodziny, a jeden z przyjaciół zapowiedział tutaj swój ślub. Hotel państwa Biliczaków gościł także dzieci z byłej gdańskiej szkoły ich dzieci. Przyjechały tutaj na warsztaty "z Hobbitów", którzy mają swoją wioskę w nieodległym Sierakowie. Niedawno zaś zakończyły sie tu warsztaty teatralne dla 15 licealistek zorganizowane przez panią pedagog, która napisała projekt z zakresu działań alternatywnych ("Jeśli nie alkohol, to co?") i tu go realizowała. Bo: miejsce jest magiczne, warunki do pracy wymarzone, scena do dyspozycji i gospodarze służący fachową i bezinteresowną radą i pomocą.

Mimo natłoku zajęć i deklarowanego zapracowania państwo Biliczakowie przygotowują intensywnie pierwszą własną premierę w stałym teatrze, ponieważ "jest na nią najwyższy czas". Zaplanowano ją na wiosnę przyszłego roku. Wiedzą już nawet, co wystawią, kto będzie spektakl reżyserował, kto zrobi scenografię i kto w nim zagra. Jest tylko jedno małe "ale". Wspomniane osoby jeszcze o tym... nie wiedzą. Nie martwi to jednak producentów, bo - jak deklaruje pani Elżbieta - są "skazani na sukces", ponieważ mają... za duże długi. - Jesteśmy skazani na sukces, bo mamy za duże długi - żartuje do męża Krzysztofa pani Elżbieta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji