Artykuły

Gospodarz

Newsweek Polska

Warszawa 27-01/02-02-14 T. / Nr 5

GOSPODARZ

Brak pieniędzy to jeszcze żaden powód, by nic nie robić - mawiał Wojciech Krukowski. Przez 40 lat swojej działalności nieustannie coś zakładał: galerie, wydawnictwo, teatr.

JACEK TOMCZUK

Listopad 2013, Nowy Jork. Te-atr Akademia Ruchu pokazuje swoje prace na najważniejszej imprezie poświęconej sztuce perfor-mans. Na zatłoczonym Times Souare aktorzy wykonują taneczne ruchy według strzałek naklejonych na rłindnilni-Nie jest to jednak podpowiedz z podręcznika tańca, ale układ ruchów armii podczas wielkich bitew: Termopile, Waterloo... Jest zimno, akcja trwa sześć godzin, ale Wojciech Krukowski nie schodzi z placu ni na minutę. Chodzi, obserwuje, czuwa. Obecność na festiwalu Perfbrmato jego marzenie i ukoronowanie 40-letmej pracy jako reżysera. Aktorzy dawno nie widzieli go wtak dobrej formie, jakby trawiąca go od kilku lat białaczka była przeszłością. Wieczo-rem zaprasza zespół i przyjaciół na kolację. Tłumaczy, że Akademia musi już zacząć działać inaczej, bez niego. Zabrzmiało to jak pożegnanie. - Jednak kilkanaście dni potem zadzwonił do mnie, pytając, czy pomogę przy organizacji naszego następnego projektu na Słowacji. Pomyślałem, że tamten wieczór w Nowym Jorku był tylko chwilowym zmęczeniem. Wszyscy mienimy taką nadzieję - mówi Zbigniew Olkie-

wicz, rełnn^lc Alrfl^flmii Ruchu.

Do Pragi Akademia pojedzie już bez swego lidera, Wojciech Krukowski zmarł 18 stycznia w Warszawie. Miał 70 lat

Rysownik, reżyser teatralny, dyrektor, kurator, wydawca książek, aktywista miejski... Przez 20 lat kierował Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, zaniedbując teatr, który założył w 1973 roku. Kiedy odszedł z zamku cztery lata temu, mówił, że wreszcie wróci do tworzenia, poświęci się Akademii. - Nie zdążył - mówią aktorzy AR.

Piekło w Dziekance - On nie umiał się ograniczyć do jednego obszaru. I to go niosło - wspomina Anda Rottenberg.

Miał niecałe 30 lat, kiedy zaczęło go nieść na dobre. Nie wystarczała mu już pozycja warszawskiego kaowca. Prowadził klub studencki w akademiku przy Kickiego, Hybrydy, jeździł z Tomaszem Stańką i Włodzimierzem Nahornym na tournee po Związku Radzieckim, udzielał się w studiu baletowym w Stodole. Ib tam znalazł pierwszych aktorów, z którymi założył Akademię Ruchu. W teatrze alternatywnym to była era Jerzego Grotowskiego, co w praktyce sprowadzało się do naśladowania Ryszarda Cieślaka, czołowego aktora Laboratorium. Setki studentów chodziły po scenie boso i recytowały w półcie-

niu fragmenty Biblii czy powieści Fiodora Dostojewskiego. Krukowski i jego ludzie szli pod prąd: redukowali tekst do haseł, posługiwali się ostrym, nowoczesnym znakiem wziętym ze sztuk wizualnych. Dawali energię i tempo wielkomiejskiego żyda. Grali na ulicy, w tramwaju, na przystanku, w kolejce. W podmiejskim autobusie aktorzy podawali sobie z rąk do rąk kłębek nici, doprowadzając w ten sposób do połączenia kilkunastu obcych osób. -Wojtek wierzył, że sztuka jest narzędziem społecznego porozumienia i że musi wydarzać się w przestrzeni miasta. Szybko

WOJCIECH KRUKOWSKI (1944-2014) KULTURA

przestało mu chodzić tylko o teatr. Miał potrzebę kreowania nowych miejsc, łączenia środowisk - mówi Janusz Bałdy-ga, wieloletni aktor AR.

W 1975 roku Krukowski wypatrzył nieczynny od lat klub Dziekanka, złożył propozycję Związkowi Studentów Polskich i powołał Centrum Środowisk Twórczych. Przy Krakowskim Przedmieściu urządził galerię, salę prób, ciemnię fotograficzną, klub dyskusyjny... W piwnicy ćwiczył Andrzej Jagodziński ze swoim jazzowym zespołem, na kanapie siedział Artur Sandau-er z żoną Erną Rosenstein i rozma-

wiał o sztuce. Wpadał Stefan Morawski i Czesław Niemen, którego Krukowski znał z liceum plastycznego w Gdyni Na

Hnlp niflinTiin dla mtitmrłnrt gdzie zaglądał Zbigniew Dłubak. W galerii sztuki swoje projekty przygotowywali duet Kwiekulik i Andrzej Partum.

-To było piekło otwarte 24 godziny na dobę - śmieje się dziś Bałdyga. - Krukowski siedział tam non stop, zawsze powtarzał, że boi się, żeby nie ominęło go coś ważnego, żeby ktoś twórczy nie zastał zamkniętych drzwi. Przyjmował każdą propozycję współpracy, byle tylko wychodziła poza banał, konwencję.

Spokojny, opanowany, ale miał w sobie niepokój, jakiś zapał. Lubił towarzystwo młodszych, jakby od nich brał energię, pomysły.

Krukowski wykorzystywał potencjalny, studencki charakter miejsca. Kiedy cenzura zakazywała spotkania z osobą będącą aktualnie na indeksie, zawsze przyjmował ją u siebie. Tak było z Lechem Raczakiem z poznańskiego Teatru 8 Dnia czy Alla-nem Kaprowem. Amerykański artysta,

CHIŃSKA LEKCJA

- cykl performansów Akademii Ruchu, grupy s prowadzonej przez Wojciecha Krukowskiego

uznawany za twórcę happeningu, przyjechał na zaproszenie Galerii Współczesnej Janusza Boguckiego, tyle że władze zakazały mu jakichkolwiek oficjalnych spotkań czy wykładów.

Krukowski był na bieżąco ze światowymi trendami w sztuce, Akademia często była zapraszana na Zachód: Włochy, Dania, Hiszpania... Tyle że nie przywoził stamtąd nowinek, by je propagować w Polsce, ale artystów. Swoje prace pokazywali twórcy z Jugosławii, Japonii, Włoch. Na zaproszenie Krukowskiego przyjechał też teatr z Christianii, słynnej kopenhaskiej komuny. - Strasznie im się spodobało w Polsce, tylko dziwili się, dlaczego mieszkamy w mieście. Wrócili po paru miesiącach i powiedzieli, że organizują zbiórkę pieniędzy dla nas, byśmy kupili farmę gdzieś na wsi i wtedy już będzie fantastycznie, będziemy mogli stworzyć prawdziwą komunę. Wojtek tylko złapał się za głowę - mówi Bałdyga.

Kochał przyrodę, jako syn leśniczego czuł się dobrze w naturze, znał łacińskie nazwy drzew, nawet uczył się w Technikum Leśnym w Białowieży. Potem jako student kupił z kolegą Grzegorzem Michalskim, dzisiaj wybitnym muzykologiem, konia i w wakacje przez parę tygodni pożyczonym wozem podróżowali po Polsce. Jednak to miasto było jego naturalnym terenem działań, z niego czerpał energię. I coraz częściej wychodził z teatrem na ulicę.

Akcja "Kolejka" polegała na odwróceniu typowej sytuacji: ponad 20 osób tworzy kolejkę, która wychodzi z wnętrza sklepu na ulicę. W innej sytuacji aktorzy Akademii kupują rano gazety i po przejrzeniu pierwszej strony wyrzucają do najbliższego kosza na śmieci. Nic dziwnego, że teatr był przez władze uważany za zagrożenie, niejednokrotnie spektakle przerywała milicja. Krukowski w 1976 roku pod Stadionem Dziesięciolecia w Warszawie ustawił aktorów z transparentami, na których były wypisane cytaty z "Europy" Anatola Sterna - nagle aktualne zrobiły się sło-

wa z 1929 roku: "My żrący mięso raz na miesiąc".

- Wojtek umiał grać z systemem, inteligentnie go oszukiwać. Pisał prośbę do milicji, że danego dnia będzie kręcił film eksperymentalny na Krakowskim Przedmieściu i prosi o ochronę. Tak naprawdę robiliśmy akcję "Happy Day" - opowiada Krzysztof Żwirblis. 20 osób odświętnie ubranych nosiło kosze z jedzeniem, bananami, pomarańczami, ktoś zarzucił na ramię nowe narty. Z okien kamienicy rozbrzmiewało radosne "Lato" Vivaldiego.

W 1979 r. Akademia Ruchu dostała status zawodowego teatru, tak jak Teatr 8 Dnia czy Provisorium. - To było sprytne posunięcie władz. Wypchnięto nas tym samym z obiegu studenckiego, straciliśmy swoje naturalne środowisko - wspomina Żwirblis.

Krukowski musiał odejść z Dziekanki.

W radiowęźle o kabuki

- To był projekt czysto lewicowy: sojusz artystów z robotnikami - wspomina 1981 rok Janusz Byszewski, wieloletni współpracownik

Akademii. Krukowski wchodzi wówczas z zespołem do Zakładów Odzieżowych Córa na warszawskiej Pradze. - Wojtek chciał pracować w środowi-

sku, które miało ograniczony dostęp do kultury. Miał fioła na punkcie edukacji, działania u podstaw.

Zakłada znowu galerię, tyle że tym razem nie oddaje jej awangardowym artystom, tylko pracownikom, prowadzi radiowęzeł, kino. - Trzeba szczerze przyznać, że robotnicy do robienia sztuki się nie palili. Kiedy przyszedł jeden i zaczął pisać na ścianie swoje wiersze, robić rysunki, Wojtek był wniebowzięty

- wspomina Bałdyga.

Największym powodzeniem cieszyła się akcja "Niedziela w Córze". - Cały zamysł polegał na tym, że tam pracowały głównie kobiety z przedmieść Warszawy, dojeżdżały pięć razy w tygodniu do zakładu i zostawały na weekend na tych swoich wsiach, gdzie nie miały żadnego kontaktu z kulturą. Wojtek uparł się, że tak być nie może - mówi Żwirblis. Żeby czymś zachęcić, aby przyjechały jeszcze raz, w niedzielę, zaproponował zajęcia dla całych rodzin. Dzieci miały warsztaty robienia książek artystycznych, dla dorosłych działał punkt wypożyczania i sprzedaży książek, również tych wydawanych w drugim obiegu, do tego pokazy filmów zatrzymanych przez cenzurę.

- To był całkowicie nowy model instytucji kulturalnej - wspomina Byszewski.

- Oczywiście Krukowski idealnie wpisał się w karnawał Solidarności, zasypywał podział między inteligencją a klasą robotniczą, na którym zależało władzy. Ale on naprawdę wderzył w edukację, w jego zbrataniu się z robotnikami nie było żadnej sztuczności, fałszywej nuty.

Córa dysponowała dużą salą, do której Krukowski zapraszał na koncerty Wojciecha Młynarskiego czy Jana Pietrzaka, ale też teatr z Japonii. - Przed występem opowiadał w radiowęźle o tradycji kabuki. Trochę zabawnie to wyszło - mówi Bałdyga i przyznaje, że na spektakl przyszła głównie inteligencja z miasta.

Drugiego dnia stanu wojennego zespół dostał na wyprowadzkę dwie godziny.

Pan na zamku

Warszawa, 1990 rok. Krukowski otrzymuje nominację na dyrektora Centrum Sztuki Współczesnej w warszawskim Zamku Ujazdowskim. Musi wymyślić całą instytucję od podstaw. - Zamek był smutny. Ogrodzony płotem, otoczony barakami, wejście b}'ło od skarpy. Za-

stałem tu trzy sale galeryjne, ale nie było stałego programu. Uwaga całego środowiska skupiła się na tym miejscu. Pamiętam, jak Janusz Bogucki ostrzegał mnie, że na zamku są zlokalizowane złe moce. Mówił: "Panie Wojtku, po pierwsze musi pan to wykadzić siarką". Zaprosiliśmy więc zaprzyjaźnionych różdżkarzy, zgodnie z ich wskazówkami poprzesuwaliśmy meble. Na wszelki wypadek - wspominał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" pierwsze spotkanie z Zamkiem Ujazdowskim.

Nad propozycją szefowania tej instytucji nie zastanawiał się ani chwili. Lata 80. Akademia spędziła, tułając się po Malarni Teatru Studio, gdzie przyjął ją Józef Szajna. Potem grupa wynajmowała pokoik na poddaszu w Hotelu Europejskim. - Krukowski, pracując nad spektaklami i akcjami w latach 80., chciał tchnąć ducha w sparaliżowane polskie społeczeństwo - wspomina Piotr Rypson, wówczas prawa ręka reżysera. Gdy wybuchła punkowa rewolucja, zaangażował jego czoło wy eh przedstawicieli. Na Documenta w Kassel zabrał Pawła Rozwadowskiego z Deutera. W spektaklu "English Lcssons" wykorzystał muzykę Brygady Kryzys. Sam Rypson rozkręcił wydawnictwo Akademii, w którym wyszedł pierwszy po polsku zbiór tekstów o postmodernizmie czy archiwum łódzkiej Kultury Zrzuty.

Już w zamku, jako dyrektor, Krukowski wprowadził do publicznych instytucji rodzącą się sztukę krytyczną i nieobecnych klasyków. Tu wystawiał Krzysztof Wo-diczko, Zbigniew Libera w 1996 roku po raz pierwszy pokazał swoje słynne "Lego". Rok wcześniej odbyła się słynna wystawa "Antyciała", programowa wystawa "sztuki krytycznej". Krukowskiego interesowała zresztą nie tylko sztuka. Ryszard Kluszczyński uruchomił program kina artystycznego, Janusz Bałdyga cykl perfor-mansów, Janusz Marek - teatralny, Piotr Rypson wydawnictwo, Zygmunt Krauze - cykl muzyczny. - W pierwszym roku zrealizowaliśmy 26 wystaw oraz kilkadziesiąt innych artystycznych zdarzeń - mówił Krukowski.

- To, co Wojtek zrobił w latach 90. w CSW, było przełomowe. Sprowadził do Polski model centrum sztuki, a więc nie galerii, nie muzeum, tylko platformy łączącej różne dyscyplin)'. To była pierwsza tego typu instytucja w byłych krajach ko-

Stworzony przez Krukowskiego Zamek Ujazdowski był w Polsce czymś zupełnie nowym. Nie galeria, nie muzeum, tylko platforma łącząca różne dyscypliny

munizmu - mówi Jarosław Suchan, dyrektor Muzeum Sztuki w Lodzi.

Miał przyjść na dwa lata, góra pięć, został 20. Zamek stał się jego dzieckiem, rzeźbą, domem - śmieją się pracownicy. Nie potrafił odejść z zamku, wrósł w niego korzeniami. Siedział po 12 godzin, wszystkiego musiał dopilnować. Miał coś z wiejskiego gospodarza, który obchodzi gospodarstwo i dogląda. Doszło do tego, że wynajmował architekta, który miał zaprojektować balustradę, ale i tak sam coś poprawiał, bo uważał, że wie lepiej. Tuż przed odejściem osobiście wybrał kolor ścian w remontowanej toalecie, po czym urządził oficjalne otwarcie. Wstęga była z papieru toaletowego.

Drzwi z ojcowizny

Niezwykle nowoczesny jako artysta, otwarty jako dyrektor, prywatnie Krukowski pozostawał tradycjonalistą. - Na początku Akademii aktorzy proponowali treningi tai-chi, jogi, kuchnię makrobiotyczną, wszystkie te kontrkulturowe nowinki. Wojtek kiwał głową, godził się na wszystko, co przydawało się w pracy, ale sam tego nie praktykował - wspomina Bałdyga.

Kolekcjonował stare sztućce, cenił tradycję podawania do stołu. Kiedy zapraszał na obiad, zwykle sam zajmował się dobieraniem i rozkładaniem sztućców - mówi Grzegorz Michalski. - Nigdy nie zależało mu na burzeniu, podważaniu, wszystko jedno czego: tradycji, konwencji, środowiska. Świetnie znał historię, wielki zwolennik tradycji.

Byszewski zaznacza, że dyrektor miał przyjaciół wśród księży, przyznawał się do katolicyzmu, a w świecie sztuki współczesnej nie jest to zbyt popularna postawa. - W zamku najważniejszymi momentami

w roku były Wigilia i jajeczko wielkanocne - mówi. - Wojtek dzielił się ze wszystkimi opłatkiem, zarządzał śpiewanie kolęd, dla niego był to czas naprawdę święty, wybaczania urazów.

Kiedy budował dom w podwarszawskim Aninie, do współpracy zaprosił znajomego architekta. Ten chciał zaproponować coś nowoczesnego. Krukowski marudził, kręcił nosem, wreszcie po paru miesiącach miał powiedzieć: ale ja chcę taką prostą, wiejską chatę.

- Bardzo zależało mu, aby wmontować drzwi z ojcowizny w nowy budynek. Nie było to ani praktyczne, ani nie wyglądało dobrze, ale Wojtek się uparł i dopiął swego - mówi Bałdyga. - Przedstawiał się jako potomek zubożałej szlachty. Kiedy zrezygnował z dyrektorowania w CSW, pierwsze kilka tygodni spędził w archiwum na ustalaniu historii swojej rodziny. Był dumny, że ma wśród przodków zamachowca na cara Aleksandra.

Grzegorz I>aszuk, lider komuny//warsza-wa, grafik, wieloletni współpracownik Krukowskiego: - Politycznie było mu najbliżej do chadeków. Przy wielkiej sympatii dla młodych nie podzielał ich entuzjazmu dla zmiany świata. Gdy w 2004 r. alterglobali-ści przyjechali do Warszawy na Europejski Szczyt Gospodarczy, zamówił wielkie płyty, by zasłonić okna w zamku. Mówię: Wojtek, co ty robisz, trzeba właśnie otworzyć budynek, dać im tutaj przestrzeń.

Nowojorska lekcja

Znany artysta Paweł Althamer wspomina ostatnie spotkanie z Krukowskim: - Wiedziałem, że jest chory, ale kiedy go zobaczyłem na kolacji w Nowym Jorku, zdałem sobie sprawę, jak bardzo. Powiedział, że ma dla mnie prezent, dał mi katalog wystawy dokumentujący akcje uliczne Akademii. Zacząłem przeglądać trochę przez grzeczność, ale tak się wciągnąłem, że nie mogłem przestać. Prosiłem, by opowiedział o nich. Nie znałem jego prac, w moim pokoleniu wiedza o dokonaniach Akademii była skromna. Zobaczyłem, że wiele moich performansów, które uważałem za oryginalne, on zrobił 20 lat wcześniej. Że zamiast pielęgnować odrębność, warto zachować ciągłość. To była ważna lekcja, jaką Wojtek próbował nam dawać.

Napisz do autora jacek.tomczuk@newsweek.pl

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji